Gdyby w historii polskiego futbolu nie było takiego piłkarza, trzeba by go wymyślić. Szybki jak wiatr, niesamowicie pracowity, diabelnie skuteczny pod bramką rywali, a do tego potrafiący poderwać zespół do walki w najtrudniejszych momentach. Na szczęście był i to jemu biało-czerwoni zawdzięczają swoje największe sukcesy. 8 kwietnia to dzień urodzin Grzegorza Laty.
Całą jego piłkarską filozofię streszcza wywiad, jakiego udzielił zaraz po mistrzostwach światach w RFN, podczas których jako pierwszy Polak zdobył miano króla strzelców mundialu. Zagraniczni dziennikarze zasypali go gradem pytań.
– Czy spodziewał się pan tego tytułu?
– Oczywiście nie. Zresztą wcale nie nastawiałem się na jakieś strzeleckie popisy. Moje bramki to przede wszystkim zasługa kolegów, całego zespołu.
– Który z bramkarzy był dla pana najtrudniejszą przeszkodą?
– Zdecydowanie dwóch: Szwed Hellström i Jugosłowianin Marić.
– Z olbrzymią łatwością potrafił pan się uwolnić spod opieki obrońców…
– Dużo biegałem, często zmieniałem pozycję. Poza tym byłem chyba od nich szybszy.
– Taki sposób gry wymaga kolosalnego wysiłku.
– Tak, teraz czuję się bardzo zmęczony. Chciałbym na trochę zapomnieć o piłce, nacieszyć się rodziną.
– Czy pragnie pan coś jeszcze poprawić w swojej grze?
– To jasne. Przecież zawsze można coś udoskonalić!
Lato miał wówczas 24 lata i tak naprawdę był dopiero u progu wielkiej kariery. A wszystko zaczęło się w niewielkim przemysłowym mieście na Podkarpaciu.
Grzegorz Lato i Andrzej Szarmach przed pierwszym meczem biało-czerwonych na mundialu w Niemczech.
NAJWIERNIEJSZY KIBIC
Na świat przyszedł w Malborku, ale jego rodzice szybko przenieśli się do Mielca. Ojciec dostał tam pracę w zakładach lotniczych. Zmarł jednak, gdy przyszły piłkarz chodził jeszcze do podstawówki. To więc mama zaprowadziła go na pierwszy trening i to ona była jego pierwszym i najwierniejszym kibicem.
Miał niespełna 20 lat, gdy przeżył kolejną osobistą tragedię, stracił matkę. Z życiowych tarapatów wydobył go futbol i klubowi działacze, którzy wyciągnęli do niego pomocną dłoń. Stal właśnie awansowała do ekstraklasy, a Lato wkrótce miał stać się jej najjaśniejszą gwiazdą. W pierwszej lidze zadebiutował jesienią 1970 roku w meczu z krakowską Wisłą. Jego zespół wygrał 5:2, a on zdobył dwa gole.
ODKRYCIE SEZONU
Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Uznano go za odkrycie sezonu i najpierw zadebiutował w młodzieżówce Andrzeja Strejlaua, a później już u samego Kazimierza Górskiego, który od razu rzucił go na głęboką wodę, wystawiając w pierwszym składzie na spotkanie eliminacji Euro 1972 z RFN-em (0:0). Pojechał na igrzyska do Monachium i wrócił z nich ze złotym medalem, choć rozegrał tam tylko pół meczu – z Danią (1:1). Selekcjonera przekonał do siebie dopiero na półmetku eliminacji mistrzostw świata 1974. Strzelił gola Walijczykom (3:0), zagrał na Wembley i wreszcie jako nikomu nieznany piłkarz z niewielkiego Mielca został królem strzelców mundialu. Na niemieckich boiskach zdobył siedem bramek. Ostatnią z nich – w meczu o trzecie miejsce z samą Brazylią.
Chwila oddechu króla strzelców mistrzostw świata w Niemczech. Grzegorz Lato na spacerze z żoną w Monachium.
SPECJALISTA OD CANARINHOS
Ludzie go uwielbiali, a on jak na zawołanie zdobywał kolejne bramki. Przyczynił się do pamiętnego zwycięstwa nad Holendrami 4:1 (wówczas wicemistrzami świata!) w eliminacjach Euro 1976. Z igrzysk w Montrealu, gdzie trafił do siatki trzy razy, wrócił z kolejnym medalem, tym razem srebrnym. Na mundial do Argentyny pojechał już jako wielka gwiazda futbolu i zagrał we wszystkich sześciu meczach od pierwszej do ostatniej minuty. Z tego turnieju jak cała drużyna wrócił na tarczy. Gra Laty ciągle jednak zachwycała. I wreszcie znowu to on strzelił gola wielkiej Brazylii.
KRÓL STRZELCÓW I ASYST
Swoją ostatnią bramkę na mistrzostwach świata zdobył cztery lata później. Drużynie wtedy nie szło. Po bezbramkowych remisach z Włochami i Kamerunem zespół Antoniego Piechniczka znalazł się w ogniu krytyki. W meczu ostatniej szansy z Peru do przerwy znów było 0:0 i nagle stał się cud. W ciągu 22 minut biało-czerwoni wbili rywalom pięć goli, a jednego z nich – w swoim stylu, po kapitalnym samotnym rajdzie – strzelił właśnie Grzegorz Lato.
Najlepiej pokazał to mecz z Belgią, w którym jego współpraca ze Zbigniewem Bońkiem i resztą drużyny przyniosła imponujące zwycięstwo 3:0. Lato zaliczył kapitalną asystę przy pierwszej bramce.
LATO, JESIEŃ, WIOSNA, ZIMA
Po mundialu w Hiszpanii zagrał w reprezentacji już tylko raz – w kwietniu 1984 roku towarzysko z Belgią (0:1). Zorganizowano mu benefis, aby wyśrubował liczbę występów w koszulce z orłem na piersi do równej setki. W tych stu meczach trafił do siatki aż 45 razy. Łatwo policzyć sobie średnią. Piłkę na profesjonalnym poziomie kopał do 34. roku życia. Potem próbował sił jako trener (prowadził m.in. Stal Mielec, Olimpię Poznań i Amikę Wronki) i działacz piłkarski. W 2001 roku został wybrany do Senatu RP, a od 2008 roku przez cztery lata pełnił funkcję prezesa PZPN. To za jego kadencji Polska współorganizowała pierwszy w swojej historii turniej rangi mistrzowskiej – Euro 2012.
Czego można winszować na siedemdziesiąte czwarte urodziny człowiekowi, który osiągnął prawie wszystko? Oczywiście, przede wszystkim zdrowia. Życzymy więc, by było jak za dawnych lat: Lato, jesień, wiosna, zima – Grzegorz ciągle formę trzyma!