gerard wodarzgerard wodarz
KronikiWycofany skrzydłowy
Wycofany skrzydłowy
Autor: Krzysztof Jaśniok
Data dodania: 8.11.2024
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Podobno w każdej drużynie najwięksi wariaci to bramkarz i lewoskrzydłowy. On zdecydowanie nie pasował do tego obrazka. Owszem, wzdłuż linii bocznej biegał jak szalony, dogrywał piłki tak, że napastnik mógł strzelać z zamkniętymi oczami, a i sam potrafił uderzyć na bramkę z najbardziej nieprawdopodobnej pozycji. Poza boiskiem był jednak nieśmiały, bardzo spokojny, wręcz wycofany. Na celebrytę się nie nadawał, a mimo to stał się ikoną polskiego futbolu przed wojną. Taki był Gerard Wodarz.

W latach trzydziestych na Górnym Śląsku taka scenka zdarzała się dosyć często. Lekcja religii, sala pełna chłopców, przy katedrze stoi ksiądz lub katecheta i przepytuje małych obywateli z Nowego Testamentu. Wszystko idzie sprawnie do momentu, gdy pada pytanie o Trzech Króli. Wtedy zapada kłopotliwa cisza. Ksiądz (lub katecheta) uśmiecha się i mówi:

– Pomogę wam trochę. A pamiętacie, jakie literki piszą kredą na drzwiach rodzice, gdy farorz chodzi po kolędzie?

Nikt się nie odzywa.

– No, na pewno wiecie. Ka…

Dalej nic.

– Em… Plus Beee..

I nagle cała sala na to:

– Peee… terek! Wilimowski! Wodarz!

Tak to było wtedy na Śląsku. Kasper, Melchior i Baltazar mieli zupełnie zmienione imiona i zamiast podążać za Gwiazdą Betlejemską biegali za piłką i strzelali gole. A uwielbiali ich wszyscy, nie tylko dzieciaki. Najbardziej zaś lubiany był Wodarz.

Piłkarze Ruchu Hajduki Wielkie przed ligowym meczem z krakowską Wisłą w 1934 roku. Na zdjęciu widoczni Teodor Peterek (stoi pierwszy z lewej), obok niego Ernest Wilimowski i Gerard Wodarz (drugi z prawej).Piłkarze Ruchu Hajduki Wielkie przed ligowym meczem z krakowską Wisłą w 1934 roku. Na zdjęciu widoczni Teodor Peterek (stoi pierwszy z lewej), obok niego Ernest Wilimowski i Gerard Wodarz (drugi z prawej).
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Piłkarze Ruchu Hajduki Wielkie przed ligowym meczem z krakowską Wisłą w 1934 roku. Na zdjęciu widoczni Teodor Peterek (stoi pierwszy z lewej), obok niego Ernest Wilimowski i Gerard Wodarz (drugi z prawej).

Z PODWÓRKA NA STADION

 

Z tria wielkich przedwojennych gwiazd chorzowskiego Ruchu nie był ani najmłodszy, ani najstarszy. W sam raz. W porównaniu z żywiołowym i często tracącym nad sobą kontrolę Teodorem Peterkiem był wzorem opanowania i chłodnej kalkulacji. Od lubiącego boiskowe prowokacje Ernesta Wilimowskiego odróżniał go elegancki styl i wielki szacunek, jakim darzył każdego z rywali. Mówił niewiele, ale dobitnie. I zawsze z wyjątkową precyzją. Nic dziwnego, wszak z wykształcenia był księgowym. Ukończył Szkołę Handlową i zaraz po studiach znalazł pracę w Hucie Batory, z którą związany był do emerytury.

W piłkę grał od małego, biegając po chorzowskich podwórkach. Na trening Ruchu trafił jako 12-latek, ale wkrótce drużynę juniorów rozwiązano i chłopcy założyli własny klub: Haller Chorzów. Mimo że nie mieli trenera, Wodarz czynił szybkie postępy. Działacze Niebieskich zaproponowali mu więc powrót do klubu i grę w rezerwach. Nie zagrzał tam długo miejsca, bo już jako 15-latek został włączony do pierwszego zespołu – i to w dość niezwykłych okolicznościach.

Pewnej niedzieli przed południem podszedł do mnie w kościele kierownik pierwszej drużyny, oświadczając, iż szuka mnie. Mam natychmiast jechać do Bielska, gdzie będę grał, gdyż ich lewoskrzydłowy zachorował. Pojechałem tam jak stałem. (…) Graliśmy z BBTS. Pojawienie się moje na boisku w Bielsku wywołało złośliwe uwagi tamtejszych kibiców pod adresem „chłopaczka”. Wkrótce jednak po rozpoczęciu meczu i strzeleniu przeze mnie nieczęsto widzianej bramki z odległości 30 metrów zwolennicy tamtejszego klubu zmienili zdanie; nabrali szacunku dla moich umiejętności.
Gerard Wodarz o swoim pierwszym występie w drużynie seniorów Ruchu; „Sport”, 17 marca 1947 r.
SZACUNEK DLA CHŁOPACZKA

W ekstraklasie zadebiutował kilka tygodni przed swoimi 16. urodzinami, co zresztą wzbudziło protest działaczy Warszawianki, bo wówczas tak młodzi piłkarze nie mogli jeszcze grać w lidze. Rok później był już podstawowym piłkarzem Niebieskich i zanotował swoje pierwsze cztery gole w rozgrywkach o mistrzostwo Polski. Największe sukcesy miały jednak dopiero nadejść…

Gerard Wodarz (drugi z prawej) podczas ligowego meczu z Cracovią, 1935 rok. Efektowną interwencją popisuje się bramkarz drużyny przyjezdnej Władysław Pawłowski.Gerard Wodarz (drugi z prawej) podczas ligowego meczu z Cracovią, 1935 rok. Efektowną interwencją popisuje się bramkarz drużyny przyjezdnej Władysław Pawłowski.
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Gerard Wodarz (drugi z prawej) podczas ligowego meczu z Cracovią, 1935 rok. Efektowną interwencją popisuje się bramkarz drużyny przyjezdnej Władysław Pawłowski.

NIEBIESKA LIGA

 

Wodarz rósł w siłę z Ruchem, Ruch budował swoją potęgę z Wodarzem. W 1933 roku klub z Wielkich Hajduków po raz pierwszy sięgnął po tytuł najlepszej drużyny w kraju, detronizując Cracovię. Młody lewoskrzydłowy został objawieniem sezonu. Wszyscy zachwycali się tym, z jaką precyzją dogrywał piłki do najlepszego strzelca Niebieskich. Nie każdy wiedział, że podawał nie tylko celnie, ale też w taki sposób, by… nie nabić koledze guza.

Jego klubowy i reprezentacyjny partner Teodor Peterek wyznał kiedyś, że bez obaw mógł głową uderzyć każdą posłaną przez Wodarza piłkę, wiedząc, że nie trafi czołem w… sznurowadło. Również prasa sportowa („Raz, dwa, trzy”, „Przegląd Sportowy”) nie szczędziła mu pochwał, podkreślając walory świadczące o wybitnej piłkarskiej indywidualności. „Błyskawicznie szybki – czytamy w jednej z takich lapidarnych opinii – technicznie bez zarzutu, prowadził piłkę krótko przy nodze, opanowany, szybko podejmuje decyzję w grze, wprost niedoścignioną precyzję mają jego strzały oddawane niemal z linii bramkowej”.
Józef Hałys „Polska piłka nożna”; Krajowa Agencja Wydawnicza, Kraków 1986
UWAGA NA SZNURÓWKĘ!

Zimą 1934 roku do Niebieskich dołączył Wilimowski, który wcześniej grał w 1. FC Katowice, i od tej pory Ruch zaczął seryjnie sięgać po mistrzostwo Polski. Aż do wybuchu wojny Ślązacy nie zeszli z podium, czterokrotnie stając na jego najwyższym i raz na najniższym podium. Sukcesy zawdzięczał przede wszystkim znakomicie grającej linii napadu, przez kibiców zwanej Pe-Wi-Wo. Trójka snajperów z Chorzowa była postrachem całej ekstraklasy.

Ernest Wilimowski (z lewej na pierwszym planie) i biegnący za jego plecami Gerard Wodarz podczas sparingu przed rewanżowym meczem z Jugosławią w eliminacjach mistrzostw świata, marzec 1938 roku. Rywalami biało-czerwonych była drużyna Újpestu Budapeszt uzupełniona piłkarzami kilku innych węgierskich klubów.Ernest Wilimowski (z lewej na pierwszym planie) i biegnący za jego plecami Gerard Wodarz podczas sparingu przed rewanżowym meczem z Jugosławią w eliminacjach mistrzostw świata, marzec 1938 roku. Rywalami biało-czerwonych była drużyna Újpestu Budapeszt uzupełniona piłkarzami kilku innych węgierskich klubów.
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Ernest Wilimowski (z lewej na pierwszym planie) i biegnący za jego plecami Gerard Wodarz podczas sparingu przed rewanżowym meczem z Jugosławią w eliminacjach mistrzostw świata, marzec 1938 roku. Rywalami biało-czerwonych była drużyna Újpestu Budapeszt uzupełniona piłkarzami kilku innych węgierskich klubów.

ZŁOTY ZEGAREK

 

W reprezentacji Wodarz zadebiutował już w 1932 roku, jako dziewiętnastolatek. Polacy wygrali w Bukareszcie z Rumunią aż 5:0, co było sztuką nie lada, bo mecz odbywał się w niesamowitym upale – termometry pokazywały 42°C! Na gola w reprezentacji musiał jednak czekać aż dwa lata – gdy wreszcie trafił do siatki, od razu ustrzelił hat-tricka w towarzyskim meczu z Łotwą (6:2).

Kluczowym zawodnikiem kadry narodowej stał się dopiero w drugiej połowie lat 30. Na igrzyskach olimpijskich w Berlinie zdobywał bramki w trzech z czterech rozegranych przez Polaków spotkań, a prawdziwy popis dał w ćwierćfinałowym starciu z Wielką Brytanią.

Był to życiowy mecz w mojej karierze piłkarskiej. Kolejny raz w biało-czerwonych barwach udało mi się uzyskać hat-trick. Ostatnio strzeliłem trzy gole w przedolimpijskiej próbie z Phöbusem (węgierski klub z Budapesztu – przyp. red.), teraz również udało mi się zaskakującymi strzałami trzykrotnie zmusić do kapitulacji angielskiego bramkarza Hilla. Wszystko w tym meczu mi wychodziło. Oddawałem centry dokładnie moim kolegom, a dwie bramki strzelone przeze mnie po przerwie były, jak to określili obserwatorzy, majstersztykiem.
Gerard Wodarz o ćwierćfinałowym meczu z Wielką Brytanią (5:4)
KAPELUSZ DLA PANA GERARDA

Biało-czerwoni byli o włos od zdobycia medalu. Mecz o brąz z Norwegią przegrali 2:3, tracąc decydującego gola w końcówce spotkania. Wodarz zajął trzecie miejsce w klasyfikacji strzelców, został też wybrany najlepszym lewoskrzydłowym turnieju, za co otrzymał złoty zegarek. Zdecydowanie wyżej wycenili go Anglicy, którzy zaraz po ćwierćfinałowym starciu podjęli rozmowy z polskimi działaczami.

Menedżer Caffel Kirby zwrócił się z sensacyjną propozycją o odstąpienie Wodarza do jednego z czołowych klubów ligi angielskiej. Tytułem odstępnego zaproponował Anglik polskim władzom sportowym i klubowi hajduckiemu 10.000 funtów szterlingów. (…) W naszych stosunkach piłkarskich stanowi ona sensację, ponieważ odstąpienie gracza z klubu odbywa się zwykle jako cicha transakcja, niedopuszczalna zasadniczo przepisami amatorskimi, no a suma dla klubu wyzbywającego się gracza dochodzi najwyżej do kilkuset złotych.
„Kurier Wieczorny” z 9 sierpnia 1936 r.
TYSIĄC FUNTÓW ZA POLAKA

Wodarz tę propozycję jednak odrzucił. Wielkie Hajduki cenił sobie wyżej od wielkiego świata.

Trzech olimpijczyków z Berlina: Teodor Peterek, Antoni Gałecki i Gerard Wodarz, podczas oficjalnego powitania, jakie zgotowano im w Łodzi przed ligowym meczem ŁKS-u z Ruchem. Na igrzyskach roku 1936 biało-czerwoni byli o włos od zdobycia brązowego medalu.Trzech olimpijczyków z Berlina: Teodor Peterek, Antoni Gałecki i Gerard Wodarz, podczas oficjalnego powitania, jakie zgotowano im w Łodzi przed ligowym meczem ŁKS-u z Ruchem. Na igrzyskach roku 1936 biało-czerwoni byli o włos od zdobycia brązowego medalu.
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Trzech olimpijczyków z Berlina: Teodor Peterek, Antoni Gałecki i Gerard Wodarz, podczas oficjalnego powitania, jakie zgotowano im w Łodzi przed ligowym meczem ŁKS-u z Ruchem. Na igrzyskach roku 1936 biało-czerwoni byli o włos od zdobycia brązowego medalu.

GDYBY NIE PUDŁO Z WOLNEGO…

 

Po powrocie z igrzysk nie obniżył formy. Świetnie grał w lidze i wiele dawał z siebie reprezentacji, która marzyła o pierwszym w historii występie w finałach mistrzostw świata. Towarzyskie mecze potwierdzały potencjał tkwiący w tej drużynie. Wysokie noty zbierał też sam Wodarz.

Doskonale grał w Warszawie w meczu z Niemcami 1:1. Był nie do utrzymania dla znanych z ostrości, bezwzględności i dobrej taktyki rywali. Każdy, kto widział w następnym roku mecz z Irlandią (6:0) na stadionie Legii, nie zapomni jego wspaniałych rajdów, nieprawdopodobnie silnych i celnych strzałów oddawanych w pełnym biegu, a w jednym wypadku z bardzo silnego kąta. Takie gole widzi się raz na kilka lat. Z jaką łatwością uwalniał się od przeciwnika, jak szybko biegł z piłką przy nodze!
Stefan Grzegorczyk, Jerzy Lechowski, Mieczysław Szymkowiak „Piłka nożna”; Młodzieżowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1981
SZYBKI JAK BŁYSKAWICA

Irlandczykom strzelił dwa gole. Wcześniej zagrał w dwóch meczach z Jugosławią, które przyniosły biało-czerwonym historyczny awans na turniej we Francji. 5 czerwca 1938 roku znalazł się w składzie drużyny, która wybiegła na boisko w Strasburgu, by stoczyć niesamowity, heroiczny, przegrany dopiero po dogrywce bój z Brazylijczykami (5:6). W ostatnich sekundach spotkania Wodarz mógł doprowadzić do remisu, ale spudłował z rzutu wolnego.

Materiał o meczu

Po mistrzostwach zagrał w reprezentacji sześć razy – po raz ostatni w maju 1939 roku w Łodzi z Belgią (3:3). Cztery miesiące później wybuchła wojna…

Reprezentacja Polski przed meczem z Brazylią na mistrzostwach świata 1938.Reprezentacja Polski przed meczem z Brazylią na mistrzostwach świata 1938.
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Reprezentacja Polski przed meczem z Brazylią. Stoją od lewej: Ewald Dytko, Antoni Gałecki, Gerard Wodarz, Leonard Piątek, Ernest Wilimowski, Wilhelm Góra, Erwin Nyc, Ryszard Piec, Fryderyk Scherfke, Edward Madejski, Władysław Szczepaniak (kapitan).

PLUTONOWY PISARZ

 

W kampanii wrześniowej wziął udział jako żołnierz 75. Pułku Piechoty Grupy Operacyjnej „Śląsk”. Po trzech tygodniach jego oddział dostał się do niewoli niemieckiej pod Przeworskiem. Wodarz uciekł z transportu jeńców na stacji Kraków Płaszów i przez pewien czas się ukrywał, pracując pod zmienionym nazwiskiem w Hucie Gliwice. Gdy jego tożsamość wyszła na jaw, okupanci dali mu ultimatum: albo będzie grać w piłkę w niemieckim klubie, albo trafi do oflagu.

I tak został zawodnikiem Bismarckhütter Ballspiel – klubu, który został powołany w miejsce Ruchu Wielkie Hajduki. Spotkał tam swoich dobrych znajomych: Peterka i Wilimowskiego. Przez pewien czas pracował w hucie i grał w piłkę, ale Niemcy mu nie odpuścili – w 1940 roku jak wielu Ślązaków wcielono go do Wehrmachtu. Został wysłany na front zachodni, ale na szczęście tym razem nie kazano mu strzelać – sprawował funkcję pisarza kompanijnego. W sierpniu 1944 roku zdezerterował i jako jeniec wojenny zgłosił się do służby w Polskich Siłach Zbrojnych. Trafił do bazy w angielskim Newton, gdzie mieściła się szkoła pilotażu podstawowego Royal Air Force. Pilotem nie został, ale zdążył założyć drużynę lotniczą RAF Newton Notts. Gdy ogłoszono zwycięstwo nad faszyzmem, był w stopniu plutonowego.

Symboliczne zdjęcie, które wykonano w marcu 1935 roku. W Zabrzu w towarzyskim meczu zmierzyły się wówczas reprezentacje Śląska Niemieckiego i Śląska Polskiego. Nad stadionem łopocą już hitlerowskie flagi. Nieco ponad cztery lata później wielu z widocznych na zdjęciu polskich piłkarzy (m.in. pierwszy z lewej Teodor Peterek i piąty od lewej Gerard Wodarz) zostało siłą wcielonych do Wehrmachtu.Symboliczne zdjęcie, które wykonano w marcu 1935 roku. W Zabrzu w towarzyskim meczu zmierzyły się wówczas reprezentacje Śląska Niemieckiego i Śląska Polskiego. Nad stadionem łopocą już hitlerowskie flagi. Nieco ponad cztery lata później wielu z widocznych na zdjęciu polskich piłkarzy (m.in. pierwszy z lewej Teodor Peterek i piąty od lewej Gerard Wodarz) zostało siłą wcielonych do Wehrmachtu.
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Symboliczne zdjęcie, które wykonano w marcu 1935 roku. W Zabrzu w towarzyskim meczu zmierzyły się wówczas reprezentacje Śląska Niemieckiego i Śląska Polskiego. Nad stadionem łopocą już hitlerowskie flagi. Nieco ponad cztery lata później wielu z widocznych na zdjęciu polskich piłkarzy (m.in. pierwszy z lewej Teodor Peterek i piąty od lewej Gerard Wodarz) zostało siłą wcielonych do Wehrmachtu. Bohater meczu z Brazylią z MŚ 1938 Ernest Wilimowski (czwarty od lewej) w czasie wojny kontynuował zaś karierę piłkarską, decydując się na występy w reprezentacji III Rzeszy.

Po wojnie przez pół roku grał w piłkę w szkockim Fraserburg FC, a w styczniu 1946 roku wrócił do ojczyzny. Oczywiście na Cichą. Pierwszych po okupacji rozgrywek o mistrzostwo Polski jednak nie doczekał. Rok później zawiesił piłkarskie buty na kołku i spróbował sił jako trener. Początek nie był udany, bo w swoim pierwszym sezonie w nowej roli spadł z ekstraklasy z Rymerem Niedobczyce. Potem też bez większych sukcesów pracował w swoim ukochanym Ruchu oraz Piaście Gliwice i Górniku Zabrze.

W roli szkoleniowca sobie nie poradził, na szczęście miał drugi fach w ręku i doczekał spokojnej starości jako solidny księgowy. Gdyby ktoś zlecił mu zrobienie bilansu jego własnego życia, wyszedłby pewnie na plus. Zdecydowanie więcej było w nim bowiem chwil chwały niż momentów, o których wolałby zapomnieć. I nie każdy w końcu doczekał się miana jednego z Trzech Króli.

Gerard Wodarz zmarł 8 listopada 1982 roku w Chorzowie, cztery miesiące po zdobyciu przez biało-czerwonych trzeciego miejsca na mundialu w Hiszpanii. Miał 69 lat.