Na mundialu w Hiszpanii miał podobną rolę do tej, jaką wcześniej w reprezentacji odgrywał Kazimierz Deyna. Technika, ostatnie podanie, kierowanie grą, strzały z dystansu – to były atuty nie tylko „Kaki”, ale także Janusza Kupcewicza. 9 grudnia przypada 68. rocznica urodzin tego znakomitego piłkarza.
Do Hiszpanii Kupcewicz jechał tylko w roli rezerwowego i miał tego świadomość, choć wcześniej regularnie grał w drużynie Antoniego Piechniczka. Jeszcze w maju 1981 roku dzielił i rządził w środku pola w chorzowskim meczu z NRD (1:0) w eliminacjach mistrzostw świata. Na październikowy rewanż do Lipska już nie pojechał.
– Nie zagrałem tam ze względu na kontuzję, złapałem uraz kręgosłupa na zgrupowaniu w Kamieniu i wróciłem do Gdyni. Stefan Majewski zagrał niejako za mnie, choć naturalnie na innej pozycji, bo zmieniono ustawienie. Kadra wypadła bardzo dobrze i trener doszedł do wniosku, że ten zespół zasługuje na to, by występować w tym składzie dalej. Nie miałem pretensji, choć ja grałem wcześniej i też nie zawodziłem – wspominał Kupcewicz.
Wydawało się, że na drugim mundialu z rzędu pomocnik Arki Gdynia „nie odklei” się od ławki rezerwowych. Po bezbramkowych remisach z Włochami i Kamerunem zrobiło się jednak nerwowo. Piechniczek zdawał sobie sprawę, że musi zmienić skład, by zespół zaczął strzelać gole. W jedenastce na Peru przesunął Zbigniewa Bońka do ataku, a w środku pomocy zrobił miejsce dla Kupcewicza. Polacy zagrali koncertowo, a do wygranej 5:1 przyczynił się 27-letni piłkarz.
– I przy pierwszej, i przy trzeciej bramce miałem swój udział. Najpierw wychodziłem sam na sam z obrońcą, Włodek Smolarek przejął ode mnie piłkę i strzelił. Natomiast potem na bramkę zamieniono moją wrzutkę z wolnego.
Kupcewicz razem z kolegami nabrali rozpędu. Po wygranej z Belgią (3:0) i bezbramkowym remisie ze Związkiem Radzieckim awansowali do najlepszej czwórki turnieju. W półfinale, bez pauzującego za kartki Bońka, nie dali rady Włochom, ale błyskotliwy pomocnik był bliski strzelenia wymarzonego gola. Po jego atomowym uderzeniu z wolnego piłka trafiła jednak w słupek bramki Dino Zoffa.
To, co nie udało się w Barcelonie, wypaliło w Alicante. W „małym finale” biało-czerwoni pokonali Francuzów (3:2), a ostatniego polskiego gola na hiszpańskim mundialu strzelił właśnie Kupcewicz.
– Zdecydowanie z premedytacją oddałem ten strzał, widziałem, że bramkarz zrobił krok w kierunku dośrodkowania, bo z takiej pozycji rzadko się zdarza, by ktoś próbował uderzać. Nie powiem, że chciałem trafić akurat w to miejsce, ale na pewno chciałem trafić przy bliższym słupku, co się udało. Piłka była też spadająca, przez co dla bramkarza tym bardziej niewygodna. Później ten strzał wspominaliśmy, bo z golkiperem Francji Castanedą grałem w Saint-Etienne. Chłopaki mieli z niego polewkę, oczywiście, był kapitanem i solidnym bramkarzem, ale wówczas popełnił błąd, nie powinien się tak zachować. Wielu osobom jednak ta bramka się podobała, podkreślali, że była ładna, ponieważ inna.
Ten gol był właściwie zwieńczeniem reprezentacyjnej kariery Kupcewicza. Kariery, która nie do końca potoczyła się na miarę jego wielkiego talentu. Ale mundialowego medalu i zasług w jego zdobyciu nikt mu nie odbierze. Medalista España’82 zmarł 4 lipca 2022 roku, w wieku 66 lat.
* Wszystkie cytaty pochodzą z artykułu Pawła Paczula opublikowanym na portalu weszlo.com (25 maja 2018).