„Kaziu, jak się denerwujesz, to daj, ja strzelę” – powiedział Zbigniew Boniek do Kazimierza Deyny przed rzutem karnym w spotkaniu z Argentyną na mundialu 1978. Młokos, który mleko miał jeszcze, a nie wąsa pod nosem, w kluczowej dla Polaków chwili podczas mistrzostw świata podszedł do kapitana drużyny, mistrza, legendy, rozgrywającego (jak się wszystkim wtedy zdawało) setny mecz w kadrze, by rzucić takie wyzwanie! Deyna zmarnował karnego, a po turnieju zakończył reprezentacyjną karierę. Czupurny Boniek wkrótce został nowym liderem zespołu. Miał wówczas zaledwie 22 lata. Teraz świętuje 68. urodziny.
W drużynie narodowej zadebiutował jeszcze za czasów Kazimierza Górskiego, w marcu 1976 roku. Trener Tysiąclecia nie zabrał go jednak na igrzyska do Montrealu, gdzie biało-czerwoni zdobyli srebrny medal. Po powrocie z olimpiady zmienił się selekcjoner. Z Jackiem Gmochem do drużyny narodowej weszło kilku młodych, zdolnych piłkarzy, którzy powoli zaczęli zdobywać sobie miejsce w podstawowym składzie. Na pierwszą bramkę w meczu o punkty Boniek czekał do października. 20-latek strzelił ją w wygranym 5:0 spotkaniu z Cyprem w eliminacjach mistrzostw świata.
Podczas mundialu w Argentynie został uznany za jedno z największych odkryć turnieju. W pierwszych dwóch meczach wchodził na boisko z ławki, zmieniając Włodzimierza Lubańskiego. W kolejnym, z Meksykiem, zagrał już od pierwszego gwizdka i od razu ustrzelił dublet. Wtedy znalazł się na ustach całego piłkarskiego świata.
Po Górskim i Gmochu nastał czas Ryszarda Kuleszy. U niego Boniek też miał pozycję lidera, co potwierdził, strzelając trzy bramki w eliminacjach Euro 1980. Awansować się nie udało, ale rywali mieliśmy wtedy z najwyższej półki. A potrafiliśmy ich pokonać, przynajmniej u siebie. W maju 1979 roku „Zibi” przyczynił się do triumfu nad ówczesnymi wicemistrzami świata.
Potem była słynna „afera na Okęciu”, krótkie wakacje od gry w kadrze, a po nich kolejny mundial, z którego wrócił z medalem. Na turniej pojechał już jako wielka gwiazda (tuż przed mistrzostwami podpisał kontrakt z Juventusem Turyn), a ponieważ w pierwszych meczach drużynie nie szło, to właśnie na nim skupiła się krytyka dziennikarzy. Gdy w spotkaniu z Peru biało-czerwoni wreszcie odpalili, Boniek po bramce na 3:0 wykonał pamiętny gest – podobno w kierunku Jerzego Wykroty z „Trybuny Robotniczej”.
W kolejnym meczu dał już popis, którego piłkarscy kibice nigdy mu nie zapomną. Belgom strzelił trzy gole – jeden piękniejszy od drugiego.
Trudno o bardziej wymowne zdjęcie. Ten mecz miał tylko jednego bohatera.
Kto wie, jak zakończyłby się ten turniej, gdyby „Zibi” zagrał w półfinałowym spotkaniu z Włochami. Niestety, oglądał mecz z trybun, bo pauzował za żółte kartki. Na murawie pojawił się tylko podczas rozgrzewki, w towarzystwie Andrzeja Szarmacha, którego trener Antoni Piechniczek nie chciał posadzić nawet na ławce rezerwowych.
Wielki nieobecny półfinału z Włochami – Zbigniew Boniek. Na zdjęciu od lewej: selekcjoner Antoni Piechniczek, Stefan Majewski oraz Andrzej Szarmach.
Turniej w Hiszpanii był dla niego początkiem międzynarodowej kariery, którą okrasił zdobyciem mistrzostwa i dwukrotnie Pucharu Włoch, lecz przede wszystkim Pucharu Europy. Gorzki to był triumf, bo zdarzył się tuż po tragedii na Heysel, ale niezwykłe jest to, że zaraz po finałowym meczu Boniek wsiadł w samolot i poleciał do Tirany, by następnego dnia zagrać w spotkaniu eliminacji mundialu 1986. I jeszcze strzelił zwycięskiego gola!
Z mistrzostw świata w Meksyku wrócił na tarczy. Biało-czerwoni odpadli z turnieju w 1/8 finału, przegrywając 0:4 z Brazylią. W tym spotkaniu popisał się jednak zagraniem, które wzbudziło podziw nawet u rywali, słynących z tego rodzaju popisów.
Po meczu, w telewizyjnym wywiadzie, rzucił słynną „klątwę”, którą udało się zdjąć dopiero po szesnastu latach. W rzeczywistości wcale jednak nie powiedział, że biało-czerwoni nie zagrają na kolejnych czterech mundialach. Stwierdził tylko, że jeśli tak się stanie, to polska piłka osiągnie duży sukces.
Potem zagrał w reprezentacji już tylko dwa razy, za selekcjonerskiej kadencji Wojciecha Łazarka: w eliminacjach Euro 1988 z Holandią (0:0) i dwa lata później towarzysko z Irlandią Północną (1:1). W pożegnalnym meczu po raz pierwszy w narodowej kadrze pełnił rolę… środkowego obrońcy. Miał wówczas 32 lata. Przez kolejne trzy dekady dał się poznać jako biznesmen, trener, działacz piłkarski, a wreszcie prezes PZPN i wiceprezydent UEFA.
Dziś, kiedy już jakiś czas temu spełniły się w jego życiu słowa piosenki „When I’m Sixty-Four”, można mu życzyć za Beatlesami, żeby „gdy się zestarzeje i zacznie łysieć za wiele, wiele lat” zawsze miał przy sobie kogoś, kto „otworzy mu drzwi, gdy wróci do domu za kwadrans trzecia w nocy”. Oczywiście po kolejnym szalonym wieczorze spędzonym na rozmowach o piłce.