Gdy młodsi kibice słyszą pseudonim „Kosa”, na myśl przychodzą im najprawdopodobniej Kamil Kosowski bądź Jakub Kosecki. Jednak tym prawdziwym, bo pierwszym „Kosą”, był ojciec ostatniego z wymienionych – Roman Kosecki. Buntownik z wyboru, noszący długie włosy i kolczyki, ale też człowiek, który miał zawsze własne zdanie i potrafił walczyć o swoje. 15 lutego przypadają jego kolejne urodziny.
Zdjęcie z 1991 roku. Roman Kosecki z rodziną – żoną Jadwigą i synem Jakubem, który z czasem poszedł w ślady ojca i także został piłkarzem.
Koseckiemu seniorowi umiejętności na pewno nie brakowało. Wróżono mu wielką karierę. Niektórzy mówili o nim – talent na miarę Kazimierza Deyny. Już od najmłodszych lat ciągnęło go do piłki nożnej. Wraz z kolegami grał w nią gdziekolwiek się dało i... czym się dało. Na szkolnych korytarzach zaraz po lekcjach kopali tzw. syfa – czyli zwiniętą w kulkę i zaklejoną plastrami gazetę. Na porządku dziennym były rozgrywki międzyszkolne, w których grano już normalną piłką. „Gdy zostawaliśmy po szkole grać, to starsi chłopcy wybierali zawodników, a ja byłem jednym z pierwszych wybranych. Cieszyłem się, że nie musiałem stać na bramce, bo na bramce zazwyczaj stawali chłopcy, którzy sobie najsłabiej ze wszystkim radzili” – mówił w wywiadzie dla portalu weszlo.com.
Przygodę z piłką rozpoczął w wieku 11 lat w drużynie trampkarzy RKS-u Mirków. Prezentował się na tyle dobrze, że już po czterech latach trafił do zespołu seniorów, grających w okręgówce. Imponował dryblingami i przez starszych kibiców bywał nazywany „Tahamata” (od nazwiska błyskotliwego napastnika reprezentacji Holandii) albo „Pele”. Aż w końcu przylgnął do niego pseudonim „Kosa”. I tak już zostało.
Roman Kosecki jako kapitan Legii Warszawa odbierający trofeum za zdobycie Superpucharu Polski 1989. W rozgrywanym w Zamościu spotkaniu stołeczny zespół (zdobywca pucharu) pokonał Ruch Chorzów (mistrz). „Kosa” ustalił wynik meczu na 3:0.
Dobre występy w Mirkowie zaowocowały przenosinami do Warszawy w 1983 roku. Po trzech latach w Ursusie i rocznym pobycie w Gwardii przeniósł się do Legii, co było jego wielkim marzeniem. W klubie z Łazienkowskiej zwrócił na siebie uwagę zagranicznych skautów. W świat wyruszył w 1991 roku i z powodzeniem reprezentował barwy Galatasaray Stambuł, Osasuny Pampeluna, Atlético Madryt, FC Nantes i Montpellier
W sposób szczególny zapisał się na kartach historii madryckich rojiblancos. 30 października 1993 roku niemal w pojedynkę ograł wielką Barcelonę Johana Cruyffa. Atlético przegrywało 0:3, ale wygrało 4:3 po dwóch golach i asyście Koseckiego. Ten wyczyn najstarsi fani madrytczyków pamiętają mu do dziś.
Po sześcioletnich zagranicznych wojażach „Kosa” powrócił do Legii, ale tym razem na krótko. W 1998 roku wyjechał za ocean do Chicago Fire. Tam razem z Piotrem Nowakiem i Jerzym Podbrożnym zdobył mistrzostwo MLS. Rok później zakończył karierę.
Pisząc o Koseckim, nie sposób zapomnieć o występach w reprezentacji Polski. A tych zaliczył 69. Do siatki trafił 19-krotnie. Należy do Klubu Wybitnego Reprezentanta. W biało-czerwonych barwach debiutował jeszcze jako piłkarz drugoligowej Gwardii Warszawa (towarzyski mecz w Hajfie Rumunia – Polska 2:2, 1988 rok). Już w drugim występie strzelił gola, a Polska wygrała towarzyskie starcie z Izraelem w Tel Awiwie 3:1. W drużynie narodowej miał lepsze i gorsze chwile. Niestety, te drugie przyćmiły jego pożegnanie z reprezentacją.
11 października 1995 roku w Bratysławie biało-czerwoni grali ze Słowacją w eliminacjach Euro’96. Nasz zespół po raz kolejny zawiódł. Przegrał 1:4 i definitywnie stracił szansę na awans, a Kosecki… na dalszą grę w kadrze. Za niesportowe zachowanie (ściągnięcie koszulki w czasie schodzenia z boiska) „Kosa” zobaczył czerwoną kartkę. Nie o takim zakończeniu reprezentacyjnej przygody marzył.
Mało kto wie, że w młodości „Kosa” grał nie tylko w piłkę, ale również w... zespole muzycznym. W wieku 14 lat wraz z kolegami założył kapelę. Nastolatkom nie brakowało pomysłowości. Stary adapter bambino robił za wzmacniacz, do niego podłączona była gitara, a za perkusję służyła... klapa od wirówki pralki „Frania”. Kosecki i spółka próbowali grać utwory Beatlesów, Rolling Stonesów, a później także kawałki reggae, punk rocka i rock and rolla. Jak wiemy, kariery muzycznej „Kosa” nie zrobił, bo zdecydował się postawić na futbol.
Roman Kosecki nie zapomniał o swojej drugiej pasji z młodzieńczych lat – grze na gitarze. W 2001 roku wziął udział w telewizyjnym programie rozrywkowym „Tour de Maryla”, który prowadzili prezenter Tomasz Kammel i gwiazda polskiej estrady Maryla Rodowicz.
Po zawieszeniu butów na kołku nie zdecydował się zostać trenerem. Miał zupełnie inny pomysł na życie. W Konstancinie-Jeziornie otworzył szkółkę piłkarską pod nazwą Kosa. Próbował swych sił w polityce – najpierw był radnym, a później posłem. Kandydował również na prezesa PZPN, a po przegranej ze Zbigniewem Bońkiem został wiceprezesem ds. szkoleniowych (pełnił tę funkcję do 2016 roku).
O jubilacie na pewno jeszcze usłyszymy, bo jak mówił „Przeglądowi Sportowemu”: „Czuję się zwycięzcą. Jestem człowiekiem, który wstaje rano, patrzy w lustro i mówi sobie: chcę zrobić kolejne dobre rzeczy. Nic nie muszę, ale właśnie chcę. Kiedy myślę o swoich dokonaniach, czuję dumę. (...) Pasuje tylko trochę bardziej zadbać o swoje zdrowie. Mówię znajomym, że mam dietę cud: cud będzie, jak schudnę.”
► ZOBACZ NAJWAŻNIEJSZE MOMENTY Z REPREZENTACYJNEJ KARIERY ROMANA KOSECKIEGO