Alfabet Kamila Glika
Autor: Redakcja Biblioteki PZPN
Data dodania: 3.07.2023
Polska - Szwecja 2:0 (29.03.2022)Polska - Szwecja 2:0 (29.03.2022)
FOT. CYFRASPORTFOT. CYFRASPORT

Uwielbiany w granatowej części Turynu, jak i przez kibiców reprezentacji Polski. Człowiek, który dałby się pokroić za drużynę narodową. Na co dzień – kochający mąż i ojciec, na boisku – prawdziwy twardziel, człowiek z charakterem, bez którego trudno sobie wyobrazić obronę biało-czerwonych. Oto alfabet „człowieka z żelaza” – Kamila Glika.

 

A – jak Anglia. W meczu z tym rywalem (1:1) zdobył chyba najważniejszą, bo pierwszą w spotkaniu o punkty bramkę dla reprezentacji Polski (eliminacje MŚ 2014). Miało to miejsce 17 października 2012 roku na Stadionie Narodowym w Warszawie. Starcie to miało zostać rozegrane dzień wcześniej, ale z powodu ulewy nad stolicą Polski murawa obiektu zamieniła się w... basen narodowy. W takich warunkach nie dało się rozgrywać meczu piłkarskiego.

1:1 K. Glik głową po rzucie rożnym L. Obraniaka

B – jak biografia. Wielu piłkarzy wydaje biografie o swoich karierach dopiero po zawieszeniu butów na kołku. W przypadku naszego defensora było inaczej. W 2016 roku ukazała się książka autorstwa Michała Zichlarza pt. „Kamil Glik. Liczy się charakter”. Obaj panowie znali się od lat, i uznali, że Euro 2016 będzie idealnym momentem na przedstawienie kibicom życiorysu czołowego obrońcy reprezentacji.


C – jak cud. Nie wszyscy wiedzą, że w dzieciństwie Glik cudem uniknął śmierci. Gdy miał 1,5 roku, trafił do szpitala w stanie krytycznym. Powodem była sepsa i zapalenie opon mózgowych. Tylko 1% dzieci wychodziło z tego cało – i on znalazł się w tej grupie. Młody organizm przezwyciężył chorobę. „To był cud, cud od Boga, że z tego wtedy wyszedł” – wspominała babcia chłopca, pani Krystyna Glik.


D – jak derby. Gdy został piłkarzem Torino, miał świadomość, że dla kibiców tego zespołu najważniejsze są spotkania derbowe z Juventusem Turyn. Już w pierwszym sezonie po powrocie Grande Torino do Serie A Glik zagrał w obu ligowych starciach z Juve. Polak walczył niczym lew, momentami wręcz nie przebierał w środkach, dlatego też jeden i drugi mecz ze Starą Damą zakończył przedwcześnie – po czerwonych kartkach.


E – jak Euro 2016. Pierwszy turniej, na który pojechał z reprezentacją Polski. 4 lata wcześniej nie znalazł się w kadrze na Euro 2012, był jednym z trzech piłkarzy skreślonych przez Franciszka Smudę. Jego sytuacja w kadrze zmieniła się po polsko-ukraińskich mistrzostwach Europy. Na Euro 2016 zagrał we wszystkich meczach biało-czerwonych.

Polska - Irlandia Północna 1:0 (12.06.2016)Polska - Irlandia Północna 1:0 (12.06.2016)
FOT. CYFRASPORT

Kamil Glik podczas inauguracyjnego meczu z Irlandią Północną na Euro 2016.

F – jak fani. Dla tych kibicujących Torino Polak był herosem. Fanom popularnych Byków nie przeszkadzało wcale, że w pierwszym sezonie w barwach ich klubu Glik wyleciał dwukrotnie z boiska w meczach z Juventusem. Przeciwnie, kibice uznali go za bohatera, który za ich ukochaną drużynę jest gotów walczyć, jak mało kto. Wyrazy uwielbienia ze strony najbardziej zagorzałych fanów granaty (inny pseudonim klubu) spotykały polskiego obrońcę wielokrotnie.


G – jak Gliwice. To w tym mieście dostał prawdziwą szansę, by udowodnić sobie, że może być z niego solidny obrońca. Przychodząc do miejscowego Piasta był na polskim rynku zawodnikiem w zasadzie anonimowym. W Gliwicach grał przez 2 lata. W 2010 roku wyjechał do Włoch i tam spędził kolejny, najdłuższy etap kariery.


H – jak Horadada. Niewielka miejscowość położona nieopodal Alicante. To tam młody Glik stawiał pierwsze zagraniczne futbolowe kroki. Nie był to dla niego łatwy czas – przynajmniej na początku pobytu. „Jestem raczej spokojny i nie lubię za dużo gadać. W dodatku na początku nie znałem języka, więc trudno było mi się odnaleźć. Po kilku miesiącach to się jednak zmieniło” – wspominał po latach na łamach „Przeglądu Sportowego”.


I – jak Italia. W tym pięknym kraju spędził większą część kariery. Zaczynał w Palermo w 2010 roku. Mimo podpisania z tym klubem 5-letniego kontraktu, nie zdołał w nim na dobre zaistnieć. Zagrał zaledwie kilka spotkań w europejskich pucharach, po czym został wypożyczony do Bari. Stamtąd trafił już do Torino. W 2016 opuścił słoneczną Italię i przeniósł się do Francji. Do Włoch wrócił w 2020 roku, a jego nowym klubem zostało Benevento. Z włoską drużyną zaliczył dwa spadki – najpierw do Serie B w 2021 roku, a 2 lata później do Serie C.

Kamil Glik - dziadkowie (2018).Kamil Glik - dziadkowie (2018).
FOT. 400MM

Dziadkowie – Krystyna i Walter – ze zdjęciem młodego Kamila Glika oraz pismem wydawanym przez tamtejszą parafię. 

J – jak Jastrzębie-Zdrój. Rodzinna miejscowość Glika. Na świat przyszedł 3 lutego 1988 roku. Mieszkał na osiedlu Przyjaźń, które wcale do przyjaznych miejsc nie należało. Na porządku dziennym były tam awantury, alkoholowe libacje, kradzieże oraz interwencje policji. Żeby jednak nie było tak strasznie, warto napisać coś o samym mieście „Gliksona”. Do lat 90. kojarzono je przede wszystkim z uzdrowiskiem, które uznawano za perłę zdrojową na Śląsku. Na szczególną uwagę zasługiwał tamtejszy Dom Zdrojowy, wybudowany w stylu architektury szwajcarskiej; Park Zdrojowy z mnóstwem grabów, dębów i klonów; filia Akademii Górniczo-Hutniczej; kościoły różnej maści wyznań (rzymskokatolickie, protestanckie, Świadków Jehowy). Jastrzębie-Zdrój to przede wszystkim górnictwo, gdzie wydobywa się tony węgla kamiennego. Z punktu widzenia sportowego, większą uwagę od klubu piłkarskiego (GKS Jastrzębie) przyciąga zespół siatkarski. To w tym rzemiośle jastrzębianie mogą pochwalić się wieloma sukcesami. W sezonie 2022/2023 Jastrzębski Węgiel został mistrzem Polski (trzeci raz w historii).


K – jak Królewscy. Młody Glik zapragnął wyrwać się do wielkiego futbolowego świata. W Hiszpanii zaczynał we wspomnianej wcześniej Horadadzie, a tam wypatrzyli go skauci madryckiego Realu. W pierwszej drużynie Królewskich nigdy nie wystąpił, grał natomiast w trzecim zespole tego klubu. 19-letni wówczas Kamil miał jednak okazję poznać m.in. słynnego Raúla, z którym odbył kilka sesji treningowych.


L – jak lider. W pewnym momencie kariery wielu ekspertów w Polsce postawiło na nim krzyżyk. Uznali oni, że Glik nie będzie w stanie walczyć z żadną drużyną o najwyższe laury. Bardzo się pomylili. We Włoszech Polak stał się prawdziwym liderem – szczególnie w Torino, w którym przez 3 sezony pełnił funkcję kapitana. Potwierdził to później w AS Monaco, a przede wszystkim – w reprezentacji Polski.


Ł – jak Łazienkowska. Ulica w Warszawie, przy której mieści się stadion Legii. W 2008 roku usługami młodego Glika próbował zainteresować stołeczny klub Janusz Pontus (więcej o nim pod literą P). Szef szkółki piłkarskiej z Wodzisławia Śląskiego uważał, że jego zawodnik powinien już ogrywać się w dorosłym futbolu. Przy Łazienkowskiej stwierdzono, że owszem mogliby wziąć Glika, ale tylko do zespołu występującego w Młodej Ekstraklasie. „Glikson” nie skorzystał z oferty. Latem 2023 roku sytuacja (podobno) się powtórzyła. Tym razem to Legia nie wykazała zainteresowania 35-letnim wówczas defensorem.

Kamil Glik (AS Monaco, 2016).Kamil Glik (AS Monaco, 2016).
FOT. EAST NEWS

W sierpniu 2016 roku Kamil Glik został zaprezentowany jako nowy nabytek AS Monaco.

M – jak Monaco. W klubie z księstwa spędził 4 lata. Do Monaco trafił w 2016 roku. Już w pierwszym sezonie sięgnął z tym klubem po mistrzostwo Francji. Grał w Lidze Mistrzów, w której dotarł do półfinału. Został też wybrany do jedenastki sezonu prestiżowego dziennika sportowego „L’Équipe” i francuskiej federacji piłkarskiej. Na boiskach Ligue 1 występował do 2020 roku.


N – jak nietypowa pozycja. Po raz pierwszy polscy kibice mogli usłyszeć o Gliku w 2007 roku. 19-letni wówczas zawodnik zagrał w spotkaniu z Hiszpanią (0:2) w eliminacjach mistrzostw Europy do lat 21. Glik pojawił się na boisku po przerwie za Adama Dancha. Jednak około 70. minuty musiał z konieczności zagrać na nietypowej dla siebie pozycji – w bramce. Polacy wykorzystali już limit zmian. W tej roli nie wypadł najlepiej – wpuścił dwa gole po strzałach Jurado i Bojana Krkicia.

W takiej roli w koszulce z orłem na piersi można było go zobaczyć tylko raz. W 2007 roku w meczu eliminacji młodzieżowych mistrzostw Europy przeciwko Hiszpanii Kamil Glik przez kilkanaście minut zagrał jako bramkarz.W takiej roli w koszulce z orłem na piersi można było go zobaczyć tylko raz. W 2007 roku w meczu eliminacji młodzieżowych mistrzostw Europy przeciwko Hiszpanii Kamil Glik przez kilkanaście minut zagrał jako bramkarz.
FOT. 400MM

Kamil Glik w bramkarskiej bluzie – to nietypowy obrazek. Taka sytuacja przydarzyła się „Gliksonowi” w karierze tylko raz.

O – jak obywatelstwo. Oprócz polskiego, posiada też... niemieckie. Wszystko z powodu dziadka, którego w czasie II wojny światowej wcielono do Wehrmachtu (na Górnym Śląsku takie sytuacje nie były w tamtym czasie niczym nadzwyczajnym). W niemieckim paszporcie Glika niemal wszystko wygląda identycznie, jak w polskim, poza pisownią nazwiska. W Niemczech brzmi ono – Glück, co w języku polskim oznacza szczęście.


P – jak Pontus. Janusz – to właśnie dzięki założycielowi Wodzisławskiej Szkółki Piłkarskiej kariera Glika potoczyła się we właściwym kierunku. To on wypatrzył go w szkółce w Jastrzębiu-Zdroju i przekonał, aby dołączył do akademii w Wodzisławiu Śląskim. „Dał mi trochę w kość, był surowym nauczycielem, ale wyszło mi to na dobre” – mówił w 2010 roku „Przeglądowi Sportowemu”.


R – jak rodzice. Jacek i Grażyna. W domu państwa Glików nie układało się najlepiej. Opowiadał o tym sam zawodnik. Tata pracował w kopalni, mama w sklepie. Między rodzicami często dochodziło do kłótni. Ojciec nadużywał alkoholu, wszczynał awantury, przez co musiała interweniować policja. Problemy u Glika seniora nasiliły się jeszcze bardziej po wyjeździe do Niemiec (za pracą). Wpadał w ciągi alkoholowe, co w końcu przypłacił zawałem serca. Zmarł w wieku zaledwie 42 lat.


S – jak Smuda. Franciszek – to u tego selekcjonera zadebiutował w drużynie narodowej – z Tajlandią (3:1) w 2010 roku (strzelił nawet gola). Glik chwalił sobie współpracę z tym szkoleniowcem. Już na pierwszym zgrupowaniu Smuda zasugerował młodemu obrońcy, aby poprawił grę nogami. Zawodnik wziął sobie do serca słowa trenera. Ale pan Franciszek może się kojarzyć Glikowi z jeszcze jednego powodu, już mniej sympatycznego. To właśnie on nie powołał go na Euro 2012.

Kamil Glik (Torino).Kamil Glik (Torino).
FOT. EAST NEWS

Kamil Glik w koszulce Torino. Przez kolegów z zespołu polski obrońca był nazywany „Big Head”. Wszystko z powodu… wielkiej głowy.

T – jak Torino. To szczególny klub w karierze Glika. Spędził w nim 5 lat, awansował do Serie A, był jego kapitanem, zawsze zostawiał na boisku serce, nigdy nie odstawiał nogi. Gdy żegnał się ze stolicą Piemontu w 2016 roku, o Polaku napisano wiele ciepłych słów. „Prezydent Urbano Cairo dziękuje Kamilowi Glikowi za determinację, zaangażowanie, oddanie i pasję, które zawsze towarzyszyły zawodnikowi w Torino. To było pięć wspaniałych, intensywnych i pełnych emocji lat ze wzajemną satysfakcją” – napisano w oficjalnym komunikacie w klubowych mediach.


U – jak uraz. Nie należał nigdy do graczy podatnych na kontuzje. Jednak przed mistrzostwami świata w 2018 roku, na ostatnim treningu przed ogłoszeniem kadry przez Adama Nawałkę, doznał poważnego urazu barku. Długo nie było wiadomo, czy zdąży wykurować się na pierwszy mecz turnieju, z Senegalem (1:2). Nie zdążył. Pojawił się na boisku dopiero w drugim spotkaniu, z Kolumbią (0:3) – na ostatnie 10 minut. Z Japonią (1:0) zagrał już od początku do końca.


W – jak wojownik. Tak mówili o nim kibice, tak określali go dziennikarze. Nieważne gdzie występował – we Włoszech, Francji czy w reprezentacji Polski. Zawsze dawał z siebie wszystko i nie pękał, jak chociażby w barażu ze Szwecją (2:0), który przesądził o awansie biało-czerwonych na mistrzostwa świata w Katarze 2022. Glik już od 1. minuty grał z kontuzją, wydawało się, że nie wyjdzie na boisko po przerwie, a mimo to, zacisnął zęby i wytrwał do ostatniego gwizdka. Jak więc nie nazywać go wojownikiem?

Wywiad z K. Glikiem – rozmawia J. Kurowski, TVP Sport

V – Ventura. Giampiero – temu włoskiemu trenerowi Glik zawdzięcza najwięcej. Od początku wierzył on w umiejętności polskiego obrońcy. W czasach, gdy prowadził drużynę Bari, ściągnął Kamila z Palermo, a później sprowadził do Torino.


Z – jak ziomek. W hip-hopowym slangu to określenie pojawia się dość często. To po prostu inne znaczenie wyrazów: przyjaciel, bardzo dobry kumpel. W piłkarskim tego słowa znaczeniu to nie kto inny, jak brat po szalu. Za kogoś takiego polskiego obrońcę uznał turyński raper Willie Peyote, wielki fan Torino. Na część „Gliksona” nagrał on w 2013 roku utwór zatytułowany „Glik”. Peyote stwierdził, że Polak symbolizował to, co jest bliskie fanom granaty – serce, pasja i ambicja.


Ż – jak życiowa partnerka. Mowa oczywiście o Marcie Glik. Znają się w zasadzie całe życie. Poznali się w szkole podstawowej, wychowywali na tym samym osiedlu. Początkowo nie pałali do siebie sympatią. Kamil często dokuczał koleżance. Dopiero w gimnazjum coś między nimi zaiskrzyło. Marta pojechała z Glikiem do Hiszpanii, mieszkała z nim w Gliwicach, aż w końcu para wzięła ślub. W 2013 roku urodziła im się córka – Victoria, a w 2019 r. – Valentina.

 

► ZOBACZ NAJWAŻNIEJSZE WYDARZENIA Z REPREZENTACYJNEJ KARIERY KAMILA GLIKA