„Jak do tego doszło, nie wiem” – jak dziś zaśpiewałby jeden z wokalistów disco polo. Włosi powiedzieliby: incredibile (niewiarygodne)! W marcu 1991 roku dziennikarze, sami piłkarze, a także kibice obu drużyn nie byli w stanie uwierzyć w to, co się stało. Stołeczny zespół, który w lidze spisywał się fatalnie, nie potrafił wygrywać i zajmował odległe 11. miejsce, walczył jak równy z równym z pewnie kroczącą po mistrzostwo Włoch Sampdorią. Meczowi w Genui towarzyszyły ogromne emocje i spora dramaturgia. Legioniści prowadzili 2:0 po popisie 19-letniego Wojciecha Kowalczyka, ale gospodarze zdołali wyrównać. Wojskowi kończyli spotkanie w dziesiątkę, bo w 88. minucie czerwoną kartkę (2. żółtą) obejrzał znakomicie broniący tego dnia Maciej Szczęsny. Jako, że Władysław Stachurski wykorzystał limit zmian (obowiązywały wówczas dwie), między słupki wszedł Marek Jóźwiak. Gola na szczęście nie wpuścił i to Legia zameldowała się w półfinale Pucharu Zdobywców Pucharów!
13
I. Bonetti
16
M. Branca
I przyszło mi posypać głowę popiołem... W pucharowej zapowiedzi (przed pierwszymi meczami ćwierćfinałowymi) napisałem, iż w Pucharze Zdobywców Pucharów zespoły włoskie mogą się już czuć półfinalistami! Bo czyż w przypadku Legii można było mówić poważnie o jej ewentualnym awansie?! Wszak wszyscy piłkarze stołeczni nic szczególnego w swoich dotychczasowych karierach nie dokonali. Ot, przeciętność z paroma – w wymiarze krajowym – wzlotami. Aż przyszło do zmagań z Sampdorią... Tym większe brawa dla nich i słowa uznania!
„Idzie środkiem Kowalczyk, ale tam dośrodkowanie do Cyzio, jest Kowalczyk!” – te słowa komentującego mecz Andrzeja Szeląga zna chyba każdy piłkarski kibic w Polsce, który z uwagą śledził czołówkę magazynu piłkarskiego „Gol” na antenie TVP. Ten fragment pochodził właśnie z meczu Sampdoria Genua – Legia Warszawa, a powyższe słowa padły w momencie, w którym 19-letni Wojciech Kowalczyk zdobył drugą bramkę dla Wojskowych.
To że piłka uderzyła mnie w rękę, nie miało większego znaczenia, bo miałem ją przy sobie. W ogóle nie spodziewałem się, że ta piłka przeleci nad obrońcą i nad Cyzią. Sędzia nie odgwizdał ręki, ale według mnie podjął słuszną decyzję.
Ironiczne brawa ze strony Jacka Sobczaka były skierowane do kibiców Sampdorii Genua, którzy niezbyt przychylnie powitali piłkarzy z Warszawy. Po drugim golu dla Wojskowych Sobczak podziękował miejscowym fanom za „wsparcie”. Włoski realizator transmisji z wrażenia pomylił pomocnika Legii... ze zdobywcą bramki Wojciechem Kowalczykiem.
To doprawdy olbrzymi sukces wieńczący wspaniałą postawę warszawskiej drużyny na boisku. (...) Nie po raz pierwszy przekonaliśmy się, że w futbolu nie ma zdecydowanych faworytów.
Skoro mowa o kibicach Sampdorii, to w trakcie spotkania musieli oni chyba przecierać oczy ze zdumienia. Nie przywykli bowiem do takich obrazków, aby ich zespół przegrywał 0:2, w dodatku na własnym obiekcie. Naszpikowani gwiazdami Blucerchiati pewnie kroczyli po mistrzowski tytuł we Włoszech wygrywając mecz za meczem. W Genui nikomu nie przyszło do głowy, że obrońca trofeum może sobie nie poradzić z zespołem z Polski.
Ileż to razy powtarzałem – wszelkie rachuby w sporcie, a zwłaszcza w piłce nożnej, mówiąc brzydko, często biorą w łeb. Szkoda, że w końcówce nie wytrzymał Szczęsny. Był to zgrzyt wspaniałego dla nas wieczoru.
W końcówce meczu (po wyrównującym golu dla Sampdorii) doszło do przepychanki w bramce pomiędzy Maciejem Szczęsnym a Roberto Mancinim. W jej efekcie obaj zawodnicy obejrzeli po żółtej kartce. Dla bramkarza Legii był to już drugi kartonik tego koloru i musiał opuścić boisko z czerwoną kartką.
Puściłem wtedy po prostu "szmatę", po której byłem na siebie bardzo wściekły, a jednocześnie była to końcówka meczu, więc chciałem złapać piłkę i opóźnić wznowienie gry. Niestety nie zdążyłem się odwrócić, a Mancini z rozbiegu kilkunastometrowego wyskoczył z kolanem w górze i trafił mnie kolanem między biodrem a klatką piersiową. Miałem potem przez parę dni naprawdę duże problemy. Całe szczęście, że nie trafił mnie wyprostowanego, tylko już pochylonego, bo gdybym miał wyprostowane plecy, to po prostu mógłby mi zrobić trwałą krzywdę. Wiem, w którym miejscu boiska był, gdy piłka pode mną przelatywała - był mniej więcej na 15. metrze. Po raz kolejny zdałem sobie sprawę z tego, że on czuje się w prawie. Akurat do niego, jak to do "makaroniarza" z obłędem, mam najmniejsze pretensje, bo rozumiem, że jak ktoś jest "makaroniarzem" z obłędem, to już nad sobą nie panuje, ale to, że Ziller na to pozwalał, rodzi we mnie niegasnący bunt. Ale, wie pan, życie jest pełne niespodzianek i myślę, że kiedyś go w jakiejś ciemnej uliczce spotkam...
Czerwona kartka dla świetnie broniącego w tym meczu Macieja Szczęsnemu mocno pokrzyżowała szyki trenerowi Legii. Władysław Stachurski chwilę wcześniej wpuścił na boisko drugiego rezerwowego i nie mógł już dokonać kolejnej (obowiązywały dwie zmiany). Z tego powodu miejsce Szczęsnego zajął Marek Jóźwiak. Na szczęście nie musiał wyciągać piłki z siatki. „Ten bramkarz jest bramkarzem z przypadku” – tak podsumował całą sytuację komentator TVP Andrzej Szeląg.
To był mój jedyny raz w bramce. Mogłem stanąć między słupkami podczas gry w Guingamp, ale trener się na to nie zdecydował. I to był jego błąd, bo kolega wpuścił dwie bramki, a myślę, że ja na jego miejscu lepiej bym się spisał. (...) Do końca było mało czasu, więc musieli przedostać się pod naszą bramkę najprostszymi środkami. Posyłali, jak to się mówi, długą lagę do przodu i liczyli na łut szczęścia. W naszym polu karnym było dużo zamieszania, ale koledzy z obrony spisali się bardzo dobrze, dzięki czemu nie miałem za dużo pracy.
Wielki nieobecny w pierwszym meczu. W stolicy Polski napastnik Sampdorii pozwolił sobie jednak na zbyt wiele. Zamiast skupić się na przygotowaniach do starcia z Legią wolał skorzystać z... uroków Warszawy. Trener Vujadin Boškov za karę posadził krnąbrnego napastnika na ławce rezerwowych i nie wpuścił nawet na minutę na boisko. W rewanżu Gianluca Vialli już wystąpił. Obok Roberto Manciniego należał do najgroźniejszych w ekipie gospodarzy. Miał kilka okazji do strzelenia gola, ale zdołał wykorzystać tylko jedną – w 88. minucie. Vialli występował w barwach Sampdorii do 1992 roku. Wówczas przeniósł się do Juventusu, z którym święcił triumfy w kraju i na arenie międzynarodowej. W reprezentacji Włoch zagrał 59 spotkań i zdobył 16 bramek. Z drużyną narodowa sięgał po 3. miejsca w ME 1988 i MŚ 1990.
Dla młodziutkiego napastnika stołecznej Legii była to „la partita della vita” na włoskiej ziemi – czyli mecz życia. 19-letni „Kowal” w polu karnym gospodarzy zachowywał się jak rutyniarz. Dwukrotnie zdołał się urwać defensywie gospodarzy, a z jego strzałami nie poradził sobie Gianluca Pagliuca. Był to bezapelacyjnie jeden z najlepszych występów Wojciech Kowalczyka w barwach Legii, po którym świat usłyszał o młodzieńcu z warszawskiego Bródna. Kolejne dobre mecze w jego wykonaniu zaowocowały powołaniem do seniorskiej reprezentacji Polski. Już w debiucie ze Szwecją (2:0) wpisał się na listę strzelców. Z kolei rok później sięgnął wraz z drużyną olimpijską po srebrny medal igrzysk w Barcelonie.
Nie wiem, czy to było od razu dzień po meczu, bo nazajutrz dopiero wracaliśmy do Polski i mieliśmy odnowę biologiczną, ale generalnie nie odmówiłem kumplom z Bródna gry w piłkę. Grałem z nimi od najmłodszych lat, więc jeden głośny występ nie mógł oznaczać, że straciłem z nimi kontakt czy nie wychodziłem na te boiska, które mieliśmy w parku Bródnowskim. Koszulka Manciniego? A co, miałem ją do muzeum zanieść? Koledzy chcieli ją zobaczyć, to w niej wyszedłem i zagrałem. Zwłaszcza że to było coś, bo w tamtych latach taki sprzęt nie był dostępny.
► 377. mecz polskiego klubu w europejskich pucharach
► 101. mecz klubu z Polski w Pucharze Zdobywców Pucharów
► 280. mecz polskiego klubu w europejskich pucharach ze straconą bramką
► 71. mecz polskiego klubu w PZP ze zdobytą i 71. ze straconą bramką
► Drugi gol dla Legii był bramką nr 10 zdobytą przez polskie kluby w ¼ finału PZP
► Drugi gol dla Legii był bramką nr 10 zdobytą przez polskie kluby w wyjazdowych meczach ¼ finału europejskich pucharów
► 13. kolejny, wyjazdowy mecz (na 14 wszystkich) polskiego klubu w ¼ finału europejskich pucharów ze straconą bramką – jak się okazało wcale nie pechowy
► Szósty wyjazdowy mecz polskiego klubu w ¼ finału PZP i szósty bez wygranej
► Piąty wyjazdowy mecz Legii w ¼ finału europejskich pucharów i piąty bez wygranej
► Drugi gol dla Sampdorii był bramką nr 370 straconą przez polski klub w wyjazdowych meczach europejskich pucharów
► 80. remis polskiego klubu w europejskich pucharach
► Pierwszy remis polskiego klubu w ¼ finału europejskich pucharów w rozmiarze 2:2
► Pierwszy gol dla Sampdorii był bramką nr 30 straconą przez Legię w PZP
► Pierwszy gol dla Sampdorii był bramką nr 10 straconą przez Legię w meczach ¼ finału europejskich pucharów
► Pierwszy remis Legii w ¼ finału europejskich pucharów w rozmiarze 2:2
► Trzeci wyjazdowy remis polskiego klubu w PZP w rozmiarze 2:2
► 73. mecz Legii w europejskich pucharach
► 31. mecz Legii w PZP
► 20. mecz Legii w PZP ze straconą bramką
► 10. mecz Legii w ¼ finału europejskich pucharów