Niespodziewana porażka z reprezentacją Ukrainy musiała martwić Marcina Dornę z kilku powodów. Przede wszystkim dlatego, że po raz pierwszy (w piątym meczu w 2015 roku) biało-czerwoni musieli uznać wyższość rywali. Zrobili to w dodatku w bardzo słabym stylu. Jeśli weźmiemy pod uwagę również fakt, że naprzeciw nich stali piłkarze młodsi (do Krakowa zza wschodniej granicy przyjechała w zasadzie drużyna do lat 20), faktycznie trudno było szukać powodów do optymizmu. To, co ewentualnie mogło cieszyć, to tylko udany pierwszy kwadrans spotkania.

SKRZYDŁA NIE PONIOSŁY

Na tle przeciętnie prezentującej się tego dnia reprezentacji Polski wyjątkowo słabo wypadli nasi skrzydłowi. Zarówno Formella, jak i Frankowski nie byli w stanie nadać rozpędu akcjom w ofensywie. O ile jeszcze w pierwszych minutach ich gra wyglądała nawet obiecująco, to wraz z upływem czasu było coraz gorzej. Schodzącego po godzinie gry z boiska zawodnika Lecha komentujący mecz w Polsacie Sport Wojciech Kowalczyk określił nawet najsłabszym z biało-czerwonych. Tak jak pozostali polscy piłkarze, przed kolejnymi meczami (już w 2016 roku) obaj mieli więc o czym myśleć.