Zimą 1984 roku, kilka miesięcy przed rozpoczęciem eliminacji mundialu w Meksyku, reprezentacja Polski dostała zaproszenie do udziału w turnieju o Złoty Puchar Jawaharlala Nehru. To była trzecia edycja zawodów organizowanych dla uczczenia pamięci indyjskiego polityka, bohatera walki o niepodległość kraju. „Bardzo chcieliśmy tam pojechać. Przygotowywaliśmy się do tego startu bardzo solidnie” – wspominał selekcjoner Antoni Piechniczek. Trudno się dziwić, bo na kadrowiczów czekały nie tylko pięciogwiazdkowy hotel z basenem, dobre jedzenie i słoneczna pogoda, ale też niezła premia za ewentualne zwycięstwo w imprezie (54 tysiące dolarów i 45 tysięcy rupii). Aby ją zdobyć, trzeba było w ciągu 16 dni rozegrać sześć spotkań: pięć w fazie grupowej (z gospodarzami, Chinami, Argentyną, rumuńską młodzieżówką i Vasasem Budapeszt), a potem wygrać w finale. Biało-czerwonym się to udało, a w drodze po puchar nie powstrzymali ich nawet późniejsi mistrzowie świata. Albicelestes, w składzie m.in. z Jorge Burruchagą, Ricardo Giustim i Nerym Pumpido, zdołali z nami tylko zremisować. W finale turnieju Polacy pokonali 1:0 Chińczyków.
Pod nieobecność Zbigniewa Bońka rolę rozgrywającego w naszej drużynie wziął na siebie Włodzimierz Ciołek. Medalista mundialu 1982 wypadł znakomicie, choć rywale przez cały mecz obchodzili się z nim bardzo brutalnie.
Argentyńczycy, co podkreśla często w enuncjacjach prasowych ich aktualny trener Carlos Bilardo, traktują Gold Cup jako jeden z ważnych etapów budowy wartościowej drużyny na eliminacje mistrzostw świata 1986. Stąd też, przy w niewielkim tylko stopniu zmienionym od 1978 roku składzie, powstała konieczność generalnego odmłodzenia ekipy. Właśnie na bazie piłkarzy przebywających w Kalkucie Bilardo, czego nie ukrywa, zamierza tworzyć (wzmacniając zespół w dalszej fazie przygotowań gwiazdami typu Maradona, Díaz itp.) team na Meksyk’86.
Polska ławka, a na niej m.in. Antoni Piechniczek (drugi od prawej) i jego asystent Bernard Blaut (pierwszy od prawej). Nasz selekcjoner nie dokonał w tym meczu ani jednej zmiany.
Mecz był dość wyrównany i obie drużyny skupiły się na zabezpieczeniu dostępu do własnej bramki. Do przerwy gole nie padły, ale walki na boisku nie brakowało. W całym meczu węgierski sędzia Károly Palotai pokazał aż pięć żółtych kartek. Czterema ukarani zostali Argentyńczycy, a jedną zobaczył Smolarek. To właśnie po jego faulu przed polem karnym Węgier podyktował rzut wolny w 51. minucie. Do piłki podszedł José Ponce i precyzyjnym, silnym strzałem w samo okienko nie dał szans Młynarczykowi. Do końca meczu pozostawało jeszcze niespełna 40 minut, więc czasu na wyrównanie było sporo. Sforsować argentyńską obronę wcale nie było jednak tak łatwo. Cel ten udało się osiągnąć dopiero na kilka minut przed końcem. Po wybiciu futbolówki z pola karnego rywali przejął ją Jałocha i długim podaniem obsłużył Smolarka. Ten z pierwszej piłki zagrał na czwarty metr do Buncola, który nie miał kłopotów z umieszczeniem piłki w siatce. W zgodnej opinii trenerów wynik 1:1 był sprawiedliwy i w pełni oddawał przebieg meczu.
Mirosław Okoński cierpi po jednym z licznych w tym spotkaniu fauli Argentyńczyków. Nad nim stoją Włodzimierz Smolarek i węgierski sędzia Károly Palotai.
Powołanie do kadry to było dla mnie duże zaskoczenie, wręcz szok. Trener Antoni Piechniczek szukał jednak wówczas zawodnika w miejsce Waldemara Matysika. Potrzebował wysokiego, sprawnego zawodnika, który mógłby wykonywać na boisku „czarną robotę”. Lech wówczas kroczył po mistrzostwo kraju, zbierałem dobre recenzje, więc postanowił dać mi szansę. Zostałem powołany na Puchar Nehru – zadebiutowałem w meczu przeciwko Indiom.
Mecz Argentyńczyków z Polakami obejrzało ponad 80 tysięcy indyjskich kibiców. Jak widać, niektórzy z nich mieli piłkarzy na wyciągnięcie ręki. Na drugą połowę wychodzi bohater finału mistrzostw świata z 1986 roku Jorge Burruchaga.
Wielki finał zawodów o Złoty Puchar Nehru, który 27 stycznia rozegrany zostanie na stadionie Salt Lake w Kalkucie, przybliżył się poważnie naszej reprezentacji po wtorkowym remisie 1:1 z Argentyną. Zespoły uważane za faworytów 3. międzynarodowego turnieju w trzecim występie pogodziły się remisem i ten rezultat w ostatecznym rozrachunku może się okazać najkorzystniejszym rozstrzygnięciem. Stawce nadal przewodzą biało-czerwoni i Argentyńczycy legitymujący się jednakową zdobyczą punktową.
„W tym turnieju otrzymałem nowy piłkarski pseudonim: »Magiczny«. Oj, dobrze mi się tam grało. Średnia frekwencja na trybunach w czasie naszych spotkań wynosiła 80 tysięcy ludzi – więcej, niż gdy graliśmy mecze na mistrzostwach świata! Pokazałem więc cały zestaw swoich technicznych umiejętności, zwody, kiwki, no i przede wszystkim to moje przetrzymywanie piłki w narożniku boiska, kończące się najczęściej faulami. Nikt nie potrafił dać sobie ze mną rady” – tak wspominał swój występ w Indiach w książce Jacka Perzyńskiego „Smolar. Piłkarz z charakterem”. W meczu z Argentyną gola nie strzelił, ale za to popisał się akcją, po której wyrównującą bramkę zdobył Andrzej Buncol. A to wszystko w nietypowej roli. Smolarka, którego na mundialu w Hiszpanii świat poznał jako świetnego napastnika, trener Antoni Piechniczek tym razem postanowił sprawdzić w drugiej linii. Eksperyment się udał.
Gdy grał przeciw Polsce, miał ledwie 21 lat, a na koncie tytuł króla strzelców Copa América oraz pierwsze i… ostatnie w karierze mistrzostwo Argentyny. Po więcej krajowych trofeów nie sięgnął, bo działacze Independiente Avellaneda dość szybko postanowili wytransferować go do Europy, gdzie spędził blisko dekadę. Największe sukcesy świętował jako piłkarz francuskiego FC Nantes, ale nie z klubem, tylko z reprezentacją. W 1986 roku sięgnął po tytuł mistrza świata, strzelając jedną z bramek w wielkim finale z RFN (3:2). O złoto zagrał też cztery lata później, ale wtedy to Niemcy cieszyli się ze zwycięstwa 1:0. Był piłkarzem uniwersalnym: świetnie czuł się zarówno na skrzydle, jak i w roli napastnika lub rozgrywającego. Niektórzy uważają go za jednego z najbardziej niedocenionych futbolistów przełomu lat 80. i 90. – w drużynie narodowej zawsze był w cieniu Diego Maradony, a z Nantes ani z Valenciennes, w którym występował później, wiele nie zwojował.
Nietypowe trofeum przywozi z Indii obrońca Roman Wójcicki. Z trzema bramkami na koncie zostaje królem strzelców. „W nagrodę dostałem dywan. Mam go do dziś. Ręcznie robiony, solidna robota, dwa metry na półtora. Kiedy na niego spojrzę, przypomina mi się, że raz w życiu byłem królem strzelców” – uśmiecha się Wójcicki. Piechniczek z tamtego okresu bardziej pamięta jednak pierścień ze sztucznym brylantem, który każdemu piłkarzowi wręczyli gospodarze. „Iwan w drodze powrotnej na lotnisku we Frankfurcie od razu pobiegł ten pierścionek wycenić. Przyniósł dwie wersje: właściwą, że to sztuczne, ale niektórych chłopaków z kadry wkręcił dla żartu, że są warte 1800 marek” – śmieje się Piechniczek.
► Trzeci kolejny mecz reprezentacji rozegrany w Kalkucie i trzeci bez porażki
► Dziewiąty mecz reprezentacji przeciwko Argentynie, bilans: 2-2-5, bramki: 10-15
► Pierwszy w historii mecz reprezentacji rozegrany 17 stycznia
► Trzeci towarzyski mecz reprezentacji rozegrany na neutralnym boisku, trzeci bez porażki i trzeci ze strzeloną dokładnie jedną bramką
► 75. gol reprezentacji strzelony w meczu na neutralnym boisku
► 390. bramka strzelona przez reprezentację w meczu poza granicami kraju
► 170. występ w reprezentacji zawodnika o imieniu Roman (Wójcicki)
► Bramka nr 300 stracona przez reprezentację w meczu towarzyskim poza granicami kraju
► 50. występ w reprezentacji zawodnika o imieniu Mirosław (Okoński)
► Po raz 150. Widzew Łódź „dał” reprezentanta Polski
► Pobity rekord reprezentacji liczby kolejnych towarzyskich meczów bez porażki (3) na neutralnym boisku
► Pobity rekord reprezentacji liczby kolejnych towarzyskich meczów ze zdobytą bramką (3) na neutralnym boisku
► Zagrało 11 zawodników (bez zmian) z 5 polskich klubów (po czterech z Lecha Poznań i Widzewa Łódź)
► Po raz 80. Lech Poznań „dał” reprezentanta Polski
► Po raz 10. Górnik Wałbrzych „dał” reprezentanta Polski (Włodzimierz Ciołek)
► Po raz 10. drużynę rywala prowadził trener z Argentyny