To był historyczny, pierwszy występ polskiej drużyny w kwalifikacjach Ligi Mistrzów. Nowe rozgrywki, które zastąpiły rywalizację o Puchar Europy, ruszyły bowiem z początkiem sezonu 1992/93, a ekipą walczącą o miejsce w elitarnej ósemce (tylko tyle klubów przystąpiło do fazy grupowej) był poznański Lech. Aby się w niej znaleźć, mistrzowie ekstraklasy musieli pokonać ledwie dwóch rywali. Los na ich drodze najpierw postawił futbolowych nowicjuszy z Łotwy, zespół Skonto Ryga, a więc klub, który powstał zaledwie rok wcześniej. Kolejorz był zdecydowanym faworytem, ale już mecz przy Bułgarskiej pokazał, że rywale nie są tak słabi, jak niektórzy się spodziewali. Gospodarze szybko strzelili dwa gole, potem jednak długo bili głową w mur. U siebie wygrali 2:0, na wyjeździe bezbramkowo zremisowali i psim swędem awansowali do kolejnej rundy. Tam czekał na nich znacznie silniejszy przeciwnik: szwedzki IFK Göteborg.
13
I. Kornijeć
16
D. Kofnyt
Tak wyglądał słynny „kogut” na stadionie Lecha, czyli górujące nad trybunami pomieszczenie do kontroli obiektu. Zostało ono zdemontowane po modernizacji, która rozpoczęła się mniej więcej dziesięć lat po meczu ze Skonto.
Trener łotewskiego zespołu Marks Zahodins nie miał w Poznaniu szczęścia. W nocy przed pucharowym meczem grał w jednym z poznańskich kasyn, gdzie przegrał kilka milionów. Następnego dnia przegrał również jego zespół. Mistrz Polski miał przewagę przez całe spotkanie, ale strzelił Łotyszom tylko dwie bramki.
Niestety, coraz wyraźniejszy jest kryzys skuteczności w Lechu. Dał się wcześniej zauważyć w ligowych spotkaniach w Krakowie i w Poznaniu, ale to, co mistrzowie Polski pokazali wczoraj, woła o zgrozę. Po trzydziestu paru minutach mieli na swym koncie 12 wykonanych rzutów rożnych, podczas gdy goście żadnego. Efektem tego była zaledwie jedna bramka.
Na pierwszą bramkę kibice przy Bułgarskiej czekali do 27. minuty. Po akcji Marka Rzepki piłka najpierw trafiła na głowę Mirosława Trzeciaka, a zaraz potem do siatki.
Następne minuty to kolejne popisy braku skuteczności pod bramką gości napastników Lecha. Po znakomitym dośrodkowaniu Jarosława Iwaszkiewicza (autor „Panien z Wilka” nie mógł grać w tym meczu, bo zmarł 12 lat wcześniej; komentatorowi zapewne chodziło o Jarosława Araszkiewicza – przyp. red.) Mirosław Trzeciak nie trafił z bliskiej odległości do bramki.
Mimo że rywal Kolejorza nie należał nawet do europejskich średniaków, mecz 1. rundy kwalifikacji do Ligi Mistrzów obejrzało aż 18 tysięcy widzów. Dopingowali swoich ulubieńców od pierwszej do ostatniej minuty.
Kto liczył, że rezultat będzie podwyższony po zmianie stron, ten się rozczarował. Zaczął siąpić deszczyk, który ułatwiał raczej zadanie obrońcom gości niż napastnikom gospodarzy. Na dodatek Łotysze stosowali różne mało eleganckie tricki, które przedłużały grę, a które nie spotykały się z żadną reakcją arbitra. W tej sytuacji zamiast zwycięstwa gwarantującego spokój przed rewanżem – pozostaje cień obawy, że na własnym boisku piłkarze z Rygi będą próbowali zniwelować stratę. Z pewnością tam nie przystąpią do meczu tak przestraszeni, z jednym napastnikiem.
Pod koniec pierwszej połowy reprezentant Łotwy Oļegs Blagonadeždins sfaulował w polu karnym Jerzego Podbrożnego. Jedenastkę skutecznie wyegzekwował sam poszkodowany. Niestety, to był ostatni gol dla Lecha w tym meczu.
„Jeżeli nie strzela się z jednego, dwóch czy pięciu metrów, tak jak nasi »wspaniali« Trzeciak, Skrzypczak i Podbrożny, to w Rydze może być nieciekawie. Gra moich zawodników w drugiej połowie była katastrofalna. Zupełnie zawiódł mnie Skrzypczak, nie reprezentując właściwie żadnego poziomu” – gorączkował się po meczu trener Kolejorza, Henryk Apostel. Najbardziej dostało się siedmiokrotnemu reprezentantowi Polski, którego zadaniem było regulowanie rytmu gry i rozdzielanie piłek. Dla Skrzypczaka to nie był dobry okres w karierze. Wprawdzie latem świętował zdobycie mistrzostwa i Superpucharu, ale już jesienią 1992 roku wyraźnie obniżył loty i wypadł ze składu drużyny narodowej, prowadzonej wówczas przez Andrzeja Strejlaua. Do wysokiej formy wrócił dopiero na wiosnę.
„Dość powiedzieć, że do 45. minuty piłkarze Skonta tylko kilkakrotnie przekroczyli środkową linię boiska. Raz strzelili niecelnie, a drugi raz desperacka kontra w 40. minucie, a więc już po stracie drugiej – i jak się później okazało ostatniej – bramki, w wykonaniu Vitālijsa Astafjevsa oraz reprezentacyjnego napastnika Aleksandrsa Jeļisejevsa doprowadziła do sytuacji, w której Kazimierz Sidorczuk musiał interweniować” – relacjonował katowicki „Sport”. Spośród łotewskich piłkarzy, którzy tego dnia przyjechali do Poznania, właśnie on zdobił największą karierę. Jej ukoronowaniem był występ w finałach Euro 2004 w roli kapitana reprezentacji, w której rozegrał rekordową liczbę 167 spotkań, strzelając 17 bramek, co jest niezłym wynikiem jak na defensywnego pomocnika. Na ostatni ligowy mecz wyszedł, mając na karku prawie 40 lat.
Golkiper gości bronił szczęśliwie. W drugiej połowie był, obok pomocnika Aleksandrsa Stradiņša, wyróżniającym się piłkarzem drużyny mistrza Łotwy. Zespół Skonto od pierwszych minut skoncentrował się na przeszkadzaniu w grze lechitom. Osamotniony Aleksandrs Jeļisejevs tylko raz zagroził bramce mistrzów Polski. W ciągu dziewięćdziesięciu minut Łotysze oddali na bramkę Sidorczuka jedynie dwa (niecelne) strzały. Lech w tym czasie egzekwował aż siedemnaście rzutów rożnych… Niewiele z faktu tego wynikało.
► Pierwszy, historyczny mecz klubu z Polski w Lidze Mistrzów
► 390. mecz polskiego klubu w europejskich pucharach
► Piąty (na 6 wszystkich) mecz Lecha Poznań w 1/16 finału na własnym boisku ze zdobytą i piąty bez straconej bramki
► 21. mecz Lecha Poznań w europejskich pucharach
► 11. mecz Lecha Poznań w 1/16 finału europejskich pucharów i 11. bez remisu
► Piąte kolejne zwycięstwo Lecha Poznań w meczu 1/16 finału europejskich pucharów
► 100. zwycięstwo polskiego klubu w europejskich pucharach na własnym boisku
► 50. mecz polskiego klubu w 1/16 finału europejskich pucharów bez straconej bramki
► Pierwszy gol dla Lecha Poznań był jego bramką nr 10 strzeloną w meczach 1/16 finału europejskich pucharów na własnym boisku
► Drugi gol dla Lecha Poznań był bramką nr 530 strzeloną przez polskie kluby w europejskich pucharach
► Tylko w jednym meczu 1/16 finału europejskich pucharów na własnym boisku Lech Poznań nie strzelił żadnej, a stracił jedną bramkę – w przegranym 0:1 z Liverpoolem w PE w sezonie 1984/85