Legendarny prezes Juventusu, Gianni Angelli określił Zbigniewa Bońka mianem „Bello di notte” (Piękny nocą). Wydaje się, że popularny „Avvocato” (Adwokat) nie mylił się w tej kwestii. „Zibi” błyszczał w wielkich meczach, rozgrywanych w świetle jupiterów. Starcie z Liverpoolem w Superpucharze Europy, a więc triumfatorem Pucharu Europy 1983/84, potwierdziło słowa Włocha. Na własnym stadionie, przed własną publicznością i − a jakże − wieczorową porą, reprezentant Polski rozegrał fenomenalne zawody. Można zaryzykować stwierdzenie, że w konstelacji turyńskich gwiazd, jego świeciła najjaśniej. Boniek zdobył dwie bramki i przeszedł do historii jako pierwszy Polak, który sięgnął po Superpuchar Europy. Również dla Juventusu, czyli zwycięzcy Pucharu Zdobywców Pucharów z 1984 r. (w 1/16 finału Stara Dama pokonała Lechię Gdańsk − 7:0 u siebie, 3:2 w Trójmieście), był to premierowy triumf w tych prestiżowych rozgrywkach.
Niemal do ostatniej chwili pojedynek gigantów na Stadio Comunale stał pod znakiem zapytania. Dwudniowe opady śniegu w północnych Włoszech sprawiły nie lada kłopot organizatorom meczu o Superpuchar Europy − przecież już w niedzielę boisko turyńskiego stadionu nie nadawało się do gry. Obawiano się również o poziom spotkania, jednak opinie o kryzysie formy potwierdzili wyłącznie goście.
Takie obrazki nie należą we Włoszech do codziennych widoków. Ale w styczniu 1985 roku aura sprawiła psikusa organizatorom. Mimo początkowych obaw kibiców i dziennikarzy udało się jednak rozegrać spotkanie o Superpuchar Europy.
Na stadionie w Turynie w spotkaniu o klubowy Superpuchar Europy swą wyższość wykazali zdobywcy Pucharu Zdobywców Pucharów − piłkarze Juventusu. Na trudnym, rozmiękłym boisku byli szybsi, grali bardziej zdecydowanie, ofensywniej niż posiadacz Pucharu Mistrzów − Liverpool.
Przywitanie kapitanów: Gaetano Scirei z Juventusu (z lewej) i Phila Neala z Liverpoolu. W środku arbiter główny spotkania, Dieter Pauly z RFN-u.
Właściwie to już po paru minutach można się było zorientować, że Boniek odegra w tym spotkaniu kluczową rolę. Owszem, ładnie strzelił Michel Platini, popisał się także paroma sztuczkami technicznymi, ale tym który stanowił największe zagrożenie dla bramki Bruce'a Grobbelaara był bezsprzecznie „Zibi”, jak włoscy tifosi nazywają Bońka.
Tym razem wielka gwiazda włoskiej piłki − Paolo Rossi (przy piłce) − pozostała w cieniu Bońka. Pogromca Polaków z półfinału mistrzostw świata 1982 oraz triumfator i król strzelców hiszpańskiego mundialu ani razu nie zagroził poważnie bramce Liverpoolu. W tej sytuacji Rossiemu próbował przeszkodzić Szkot Alan Hansen.
Choć opady śniegu w Turynie nie należą do zjawisk godnych odnotowania w wiadomościach, w przeddzień spotkania o Superpuchar Europy były na tyle obfite, że miejscowe lotnisko przyjęło tylko jeden samolot. Z zawodnikami Liverpoolu na pokładzie. Mimo że samo trofeum nie było może aż tak istotne, to jednak 16 stycznia stanęły naprzeciwko siebie dwie drużyny, uważane w tym czasie za najlepsze na świecie. Polski korespondent odnotował w tygodniku „Sportowiec”, że w dniu spotkania Boniek karmił dziecko, kilkudniowego Tomka, i przeglądał tytuły w prasie. Real Madryt, Manchester United i Liverpool to były kluby, w których miał już wkrótce zagrać polski piłkarz. Był w Juventusie już dwa i pół roku i jego kontrakt obowiązywał jeszcze tylko kilka miesięcy. To było 2,5 roku wielkiego futbolu.
Po zakończeniu spotkania Boniek (w koszulce Liverpoolu) otrzymał od kibiców Juventusu pluszową zebrę, czyli maskotkę klubową. Fani bianconerich uwielbiali „Zibiego”, dlatego też trudno było im się pogodzić z faktem, że po zakończeniu sezonu 1984/85 Polak odszedł do AS Roma.
Tak udanych meczów jak środowy z Liverpoolem miałem sporo, a zdarzały się nawet lepsze. Ale najbardziej pochlebne recenzje rzeczywiście zebrałem teraz i po finale z Porto w Bazylei (Juventus wygrał 2:1, po golu Bońka, i wywalczył Puchar Zdobywców Pucharów − przyp. red.). Bramki strzelone w ważnych spotkaniach nie mogą zostać bez wpływu na oceny. Tym bardziej, że meczowi o Superpuchar towarzyszyła ogromna reklama, telewizyjną relację przekazywano do wielu krajów. Na pewno więc był to dla mnie wieczór szczególny.
Polak rozegrał popisowe zawody. To jego gole przesądziły o zdobyciu przez Starą Damę Superpucharu Europy. Komentator włoskiej telewizji RAI piał z zachwytu: − „Magnifico! Bravissimo!” (Wspaniały! Niesamowity!). Wiele pozytywnych recenzji „Zibi” zebrał też w polskiej prasie. „Boniek brylował na boisku” − relacjonował „Sport”. „Był najlepszy na murawie, cofał się po piłkę na swoje pole karne, groźnie atakował, szarżował na bramkę Grobbelaara i w ten sposób strzelił pierwszego gola. Sukces gospodarzy przypieczętował w 79. minucie” − można było przeczytać w „Tempie”. „Boniek imponował szybkością, dynamiką, a zarazem niezwykłą ofiarnością. Wszędzie go było pełno. Jakby chciał zadać kłam wszelkim pogłoskom, że zaczyna brakować dla niego miejsca w Juventusie (…)” − napisał z kolei „Przegląd Sportowy”. Przygoda „Zibiego” z turyńskim klubem rzeczywiście dobiegała końca. Pod koniec maja 1985 r. Polak wywalczył jeszcze Puchar Europy: Juve wygrało w finale z… Liverpoolem FC (1:0). Ale nowy sezon rozpoczął już w AS Roma.
Legenda klubu z miasta Beatlesów i jego najlepszy strzelec w historii. Walijczyk grał w The Reds w latach 1980-1987, by przenieść się do… Juventusu. Jednak jego pobyt w ekipie Starej Damy nie trwał długo. Rush miał problemy z aklimatyzacją i po sezonie wrócił na Anfield, by znów grać na chwałę Liverpoolu (występował w nim aż do 1996 roku). Mimo to o czasie spędzonym w Turynie Rush wypowiadał się pozytywnie. „Czułem się tam naprawdę dobrze, a gdy chciałem odejść, kibice woleli bym został. Byłem przygotowany do następnego sezonu we Włoszech. Wtedy Liverpool zwrócił się z propozycją powrotu. Zrozumiałem, że to jedyny klub, w którym chcę grać” − mówił w jednym z wywiadów. Nim trafił do Juventusu zmierzył się z nim w 1985 roku: 16 stycznia w Superpucharze Europy i 29 maja w finale Pucharu Europy. W obu przypadkach musiał uznać wyższość bianconerich. W meczu rozegranym w stolicy Piemontu był niewidoczny. Ani razu nie zagroził poważnie bramce Luciano Bodiniego.