„Na całej połaci – śnieg. W przeróżnej postaci – śnieg. Na siostry i braci zimowy plakacik – śnieg... śnieg...” – śpiewali sobie kibice na trybunach piosenkę Jeremiego Przybory, a na boisku w zupełnie niecodziennych warunkach piłkarze Górnika próbowali odrobić dwubramkową stratę z Manchesteru. Niestety, Stadion Śląski nie okazał się tym razem dla polskiej drużyny szczęśliwy. Wprawdzie od 72. minuty, gdy drogę wśród zasp do siatki wreszcie znalazł Włodzimierz Lubański, wiara w sukces gospodarzy znacznie wzrosła, ale Wyspiarze nie popełnili kolejnego błędu. „Nieustająca ofensywa zabrzan przyniosła im cenne zwycięstwo nad jakże renomowanym rywalem. Do półfinałów Pucharu Europy awansował jednakże mistrz Anglii” – skwitowali ten występ dziennikarze katowickiego „Sportu”.
Mecz od początku toczył się w anormalnych warunkach. Piłkarze obu drużyn walczyli więc nie tylko o piłkę, ale często też o utrzymanie równowagi na pokrytym śniegiem boisku.
Warunki podczas spotkania są bardzo trudne, na bieżni zwały odgarniętego śniegu, zalodzona murawa. Jest tak źle, że trwa dyskusja na temat przełożenia meczu, organizatorzy zastanawiają się już, kto pokryje koszty imprezy, która się nie odbędzie. Dyskutuje się o nowym terminie spotkania. Ostatecznie mecz dochodzi do skutku (...) i ma dramatyczny przebieg. Już na początku Erwin Wilczek doznaje kontuzji, która „przemieniła go w kuśtykającego statystę” (wówczas regulamin nie przewidywał jeszcze rezerwowych). (...) „Nie każdy zespół stać na to, żeby grając praktycznie w dziesiątkę, atakować z taką pasją przez cały mecz – przyznał po meczu zmordowany Bobby Charlton.
Stało się to tak nagle (chodzi o kontuzję, której piłkarz doznał na początku meczu – przyp. red.), że… stanęły mi w oczach łzy. Nikt mnie nie kopnął. Nie starłem się z żadnym przeciwnikiem. To tylko ta przeklęta nawierzchnia spowodowała naderwanie mięśni w pachwinie.
W czasach, gdy nikomu nie groziły żółte ani czerwone kartki, walka o piłkę miała nieraz brutalny przebieg. Zawodnicy Górnika w dwumeczu z Manchesterem United boleśnie się przekonali, że Wyspiarze potrafią sprowadzić każdego rywala do parteru.
Mistrz Polski grał w dziesiątkę. Tylko dziesięciu polskich zawodników przeciwko pełnej, znakomitej jedenastce Matta Busby’ego. Trzeba znać jednak serce, wolę walki, chęć zwycięstwa, aby w pełni wyobrazić sobie, jak walczyli Polacy do końcowego gwizdka sędziego. Ofiarnie, nieustępliwie, nie było dla nich straconych piłek, starali się w dziesiątkę zrobić to wszystko, co mogliby zdziałać wspólnie ze zdrowym Wilczkiem.
Alojzy Deja (6) pod nieobecność Zygfryda Szołtysika był motorem napędowym akcji Górnika. Ze swojej roli wywiązał się przyzwoicie, choć po meczu narzekano, że gdyby grał „Zyga”, zabrzanie częściej potrafiliby zaskoczyć rywali nieszablonową akcją.
Mieliśmy ogromnego pecha. Po pierwsze przystąpiliśmy do tego spotkania bez kontuzjowanego Szołtysika, po wtóre niemal przez całe spotkanie musieliśmy grać praktycznie w dziesiątkę, bez kontuzjowanego Wilczka. Manchester to doskonała drużyna, wie, jaką w danej sytuacji zastosować taktykę. Pokonanie jej w okrojonym składzie przerastało nasze możliwości. Sądzę jednak, że wstydu polskiemu piłkarstwu nie przynieśliśmy.
Legendarny trener Czerwonych Diabłów Matt Busby podobno zapalał cygaro dopiero wtedy, gdy był już pewny sukcesu swojej drużyny. Z tego można wnioskować, że powyższe zdjęcie zrobiono mu dopiero po ostatnim gwizdku spotkania na Śląskim.
Chyba nikt nie był w stanie zliczyć transparentów, którymi na trybunach powiewali kibice. Chyba nikt również nie odczytał ich treści. Te, które wpadły nam w oko, świadczyły najlepiej, że za Górnikiem była cała Polska. Przykłady? „Nie pomoże Charlton łysy, gdy kibice są tu z Nysy”, „Górnikowi życzą paczkowianie, by Manchester dostał tęgie lanie”. Nie brakowało również dopingu w obcojęzycznych hasłach. Szczególnie głośna była ekipa z Ostrawy, składająca się prawie z sześciu tysięcy osób. Chyba w rewanżu Polacy pojadą 20 marca dopingować Spartę, która w tym dniu zmierzy się z Realem.
„W 70. minucie nerwy odmówiły posłuszeństwa bramkarzowi Manchesteru Stepney’owi. Jakby nie wiedząc, co się wokół niego dzieje, trzymał piłkę dłużej niż przewiduje regulamin. Siedzący na ławce menadżer Matt Busby chwycił się za głowę: »Cóż on wyrabia? Zaraz sędzia podyktuje rzut wolny bezpośredni!«. I tak się stało. Włoski arbiter dostrzegł błąd i zarządził przeciw Anglikom rzut wolny. Wszyscy zawodnicy Manchesteru ustawili się w bramce. Gola nie było, ale… groźna sytuacja nie została zażegnana. Przy piłce znalazł się Oślizło, głową przekazał ją Lubańskiemu, a ten z niezwykle trudnej pozycji kropnął z potężną siłą pod poprzeczkę bramki Stepneya” – tak jedyne trafienie meczu opisał „Przegląd Sportowy”. 21-latek z Zabrza kilka minut później miał jeszcze jedną okazję na gola, ale wówczas górą był golkiper Czerwonych Diabłów.
„Spośród 22 piłkarzy, których oglądaliśmy na boisku, największe wrażenie pozostawiła gra Bobby’ego Charltona. To niezwykła klasa! Człowiek-baza, dyrygent, reżyser. Techniczne problemy rozwiązuje z dziecinną łatwością, widzi wszystko, co się dzieje na boisku, w każdym momencie wybiera najbardziej odpowiednie zagranie, zwalnia lub przyspiesza tempo w miarę potrzeby. Podana przez niego piłka jest nieosiągalna dla przeciwnika i dociera nieomylnie do adresata. Pracowitość, wszędobylskość godne podziwu… To gracz niemal wzorcowy” – zachwycał się na łamach „Sportu” redaktor Mieczysław Szymkowiak. A pomyśleć, że sir Bobby mógł w tym meczu nigdy nie zagrać. 10 lat wcześniej cudem ocalał z katastrofy samolotowej, w której zginęło ośmiu jego kolegów z Manchesteru United.
Trener Kalocsay mówił mi, żebym bez przerwy uważał na Besta. Chodziłem więc za nim na boisku dosłownie wszędzie. Nie zatrzymałem go oczywiście za każdym razem, ale przeszkadzałem, jak umiałem. Chyba nie zawiodłem, co?
Na bramki czekali najbardziej przeziębieni uczniowie Liceum Ogólnokształcącego w Rawiczu, których pierwszy pojedynek w Manchesterze pozbawił solidnych czupryn. Nie wypadało im zakładać się ze swoim profesorem o butelkę whisky, więc do puli poszły koafiury. Przegrał Górnik, przegrali uczniowie i teraz nie mogą się pokazać wśród bitelsów. Mieli jeszcze nadzieję, że włosy odrosną im po rewanżu w Chorzowie, ale i ten mecz okazał się najskuteczniejszym lekarstwem na bitelsów...
► 60. mecz polskiego klubu w europejskich pucharach
► 42. mecz klubu z Polski w Pucharze Europy Mistrzów Krajowych
► 40. mecz polskiego klubu w europejskich pucharach ze zdobytą bramką
► 25. mecz Górnika Zabrze w europejskich pucharach – wszystkie w Pucharze Europy
► 20. mecz Górnika Zabrze w europejskich pucharach ze zdobytą bramką
► 10. potyczka polskiego klubu w Pucharze Europy kończona na własnym boisku
► Pierwszy mecz polskiego klubu w 1/4 finału Pucharu Europy rozegrany na własnym boisku
► Pierwszy mecz Górnika Zabrze w 1/4 finału europejskich pucharów rozegrany na własnym boisku
► Po raz 10. nie udało się polskiemu klubowi awansować do następnej rundy w potyczce (dwumecz lub trójmecz) kończonej na własnym boisku
► Czwarty mecz polskiego klubu w 1/4 finału europejskich pucharów i pierwszy ze strzeloną bramką w tej fazie rozgrywek
► We wszystkich 11 meczach Pucharu Europy rozegranych na własnym boisku Górnik Zabrze strzelał minimum 1 bramkę