Jak mawiał Ferdek Kiepski „są na świecie rzeczy, które się nawet fizjologom nie śniły”. W sezonie 1964/65 prawdziwą furorę w Pucharze Polski zrobił trzecioligowy klub z Żagania, którego barwy reprezentowali głównie… żołnierze w służbie czynnej. Na co dzień krzątali się po koszarach albo jeździli czołgami po poligonie, a od święta zdejmowali mundur i kamasze, wkładali spodenki i korki, a potem strzelali – i to wcale nie z broni maszynowej – gole kolejnym rywalom na piłkarskich boiskach. W drodze do wielkiego finału drużyna z Lubuskiego pokonała dwie ekipy z ekstraklasy, dwa zespoły z Łodzi, a o jej awansie trzy razy decydował rzut monetą. Mecze Czarnych cieszyły się takim zainteresowaniem, że – z braku miejsc na trybunach niewielkiego stadionu – kibice oglądali je, siedząc na wszystkich okolicznych drzewach i płotach. Pancernych trzecioligowców zatrzymał dopiero Górnik, który w tamtym sezonie sięgnął po podwójną koronę. Jako finalista pucharu klub z Żagania mógł nas reprezentować w PZP, ale na to nie zgodził się PZPN. Oficjalnie: związkowe władze obawiały się sportowej kompromitacji. Nieoficjalnie: zakaz wydał sam Władysław Gomułka. Pierwszy sekretarz – chyba słusznie – podejrzewał, że jak wojskowi piłkarze amatorzy wyjadą rozegrać jakiś mecz na Zachód, to już do Polski nie wrócą. A to dla komunistycznej propagandy byłaby wizerunkowa katastrofa.
T. Kalotka
Powitanie kapitanów obu drużyn Edwarda Kuczko (z prawej) i Stanisława Oślizły. Między nimi warszawski sędzia Edward Budaj.
Czarni byli małym wojskowym klubem z miasteczka na Ziemiach Odzyskanych, który opierał siłę na werbunku poborowych-piłkarzy. Zajmował się tym jeden z dowódców jednostki płk Janusz Walis. Wiadomo, że ściągał tylko tych zawodników, którzy nie załapali się do składów bogatszych i silniejszych klubów, mających wojsko za patrona. Miejscowi kibice kochali tamtą drużynę i dawali temu wyraz. Fryzjer Arkadiusz Frątczak golił i strzygł piłkarzy za darmo, prosząc za każdym razem tylko o jedno: dobrą grę. Podobnie było u jedynego żagańskiego krawca Stanisława Kazalskiego. Z jego strony pomoc była niebagatelna: pamiętajmy, że w czasach PRL żołnierz o wzroście 180 cm bardzo często dostawał przecież mundur szyty na 160 cm lub… na odwrót!
Drużyna Czarnych Żagań w strojach organizacyjnych. Na zdjęciu są widoczni uczestnicy finałowego meczu z Górnikiem: Piotr Migdoł i Andrzej Barczyk (w górnym rzędzie), Zbigniew Lipiec, Piotr Kiszka, Zygmunt Klencz, Manfred Koprek, Bogdan Charbicki i Piotr Pozor (w środkowym rzędzie od lewej) oraz trener Jan Dixa (w dolnym rzędzie w środku) i Edward Kuczko (pierwszy z prawej).
Miasteczko jest nieduże. Ciche. Zewsząd otaczają je ciemne masywy lasów. Wojna nie oszczędziła Żagania. Pamiętam go jeszcze z pierwszych lat pięćdziesiątych: wypalone domy, zabite deskami sklepy. O sporcie nawet nie myślano. Jakże inny obraz zobaczyłem w kwietniu 1965 roku. Gruzy już uprzątnięto, pobudowano nowe domy, uruchomiono wiele zakładów pracy. A sport? Nazwę miasta znajdziecie dziś na czołowych kolumnach pism sportowych naszego kraju. Czarni Żagań stali się największą rewelacją w historii rozgrywek Pucharu Polski.
„Brawo, Czarni! Finalista Pucharu Polski”, „Tempo, Lubuszanie, Górnikowi lanie!” – głosiły napisy na transparentach kibiców trzecioligowego klubu. Finałowy mecz obejrzało 20 tysięcy widzów, którzy w zdecydowanej większości dopingowali outsidera z Żagania.
Na boisku w Zielonej Górze panowała atmosfera wielkiego sportowego święta. Sam jednak mecz trudno zaliczyć do fascynującego widowiska. Zawiódł kibiców, był bez historii i bez bohaterów. Puchar Polski trafił we właściwe ręce. Górnicy ani przez chwilę nie byli zagrożeni. Nie mieli żadnych problemów od początku do końca, a po strzeleniu trzeciej bramki zaczęli traktować mecz jak sparing lub trening, co nie przypadło do gustu widowni, oczekującej od finalistów pucharu zaciętej walki. W szeregi gospodarzy wkradło się bezhołowie, rychło też stracili serce do gry i sprawiali wrażenie, jakby odrabiali pańszczyznę, a nie toczyli bój o cenne trofeum.
Ernest Pohl (po lewej) i Zygfryd Szołtysik. Pierwszy z nich już do przerwy trzy razy wpisał się na listę strzelców, drugi – pod nieobecność swojego przyjaciela Włodzimierza Lubańskiego (lekarze stwierdzili u niego zaburzenia rytmu serca i zalecili przerwę w uprawianiu sportu) – tym razem zagrał grubo poniżej oczekiwań.
Pamiętam moment, gdy zostaliśmy poinformowani, że gramy w finale z trzecioligowcem. Mieliśmy jednak świadomość, że nie będzie łatwo, bo przecież Czarni wcześniej wyeliminowali chociażby ŁKS. Wynikało z tego, że muszą tam być piłkarze, na których trzeba uważać i zagrać solidnie, z pełnym zaangażowaniem. Czarni mogli przecież wyjść na boisko i tak jak wcześniej zastopować drużynę, z którą mieli lekko przegrać. To było ich wielką motywacją. Na szczęście mecz ułożył nam się bardzo dobrze. Trzeba jednak przyznać, że w drugiej połowie Czarni poczynali sobie o wiele śmielej niż na początku.
„To wspaniałe uczucie spotkać się po tylu latach z kolegami z drużyny, a także rywalami z Górnika. Czarni wtedy jako trzecioligowiec dokonali rzeczy wręcz niemożliwej. Przeszli jak burza dużo wyżej notowane drużyny z drugiej i pierwszej ligi. Na mecze jeździliśmy odkrytym wojskowym roburem, klimat był niesamowity” – wspominał po latach Piotr Pozor. Na początku czerwca 2015 roku, równo pół wieku po pamiętnym finale, piłkarze obu drużyn spotkali się w Żaganiu, aby powspominać tamto wydarzenie. Najpierw odbył się mecz pokazowy, w którym zagrali ich nieco młodsi koledzy (rewanż się udał, oldboje Czarnych zwyciężyli 5:4), a potem była uroczysta kolacja, w której poza bramkarzem wojskowych uczestniczyli m.in. Bogdan Charbicki i Wiesław Rutkowski oraz Stanisław Oślizło i Jan Kowalski. Klimat znów był niesamowity.
Legendarny napastnik Górnika ustrzelił w meczu z Czarnymi klasycznego hat-tricka, wpisując się na listę strzelców trzy razy z rzędu w już w pierwszej połowie. Gdy po ostatnim gwizdku dziennikarze pytali go, dlaczego zarówno on, jak i pozostali piłkarze z Zabrza tak bardzo spuścili z tonu w drugiej połowie, odpowiedział: „A po co mieliśmy się wysilać? Zdobyliśmy puchar i to jest najważniejsze. A ustanowienie rekordu bramkowego nie było nam wcale potrzebne do szczęścia”. Za tę wypowiedź był potem mocno krytykowany. Zarzucano mu, że potraktował trzecioligowych rywali lekceważąco, a swoją postawą źle wpłynął na morale drużyny, przez co finał był dość miernej jakości widowiskiem. Niesłusznie, bo zabrzanie mieli powód, by po strzeleniu czterech goli oszczędzać siły. Po finale czekało ich jeszcze pięć ligowych spotkań, a wciąż walczyli o tytuł mistrza Polski, który ostatecznie padł ich łupem.
Do Czarnych nie mamy za wielkich pretensji. Grali tak, jak umieli, a że nie umieją za dużo, to inna sprawa. Być może nie wytrzymali również nerwowo stawki, „spalając” energię w oczekiwaniu na finał. W przeciwnym wypadku trudno zrozumieć, jak mogli oni pokonać Polonię Bytom, Pogoń, Wisłę i ŁKS. W środowym finale zobaczyliśmy bowiem zespół o kwalifikacjach przeciętnych III-ligowców, w którym jedyne jaśniejsze punkty stanowili Kuczko i Charbicki. Smutne to, ale prawdziwe – co nie umniejsza naszego podziwu dla ich poprzednich zwycięstw.
► Po raz pierwszy w historii w finale Pucharu Polski zagrała drużyna z III ligi (Czarni Żagań)
► 11. finał Pucharu Polski
► 12. mecz w finale PP (w sezonie 1953/54 w finale rozegrano 2 mecze)
► 33. mecz Górnika Zabrze w PP
► 8. mecz Czarnych Żagań w PP, bilans: 3-3-2, bramki: 14-13, po każdym z 3 remisów (wszystkie 1:1) rzut monetą okazywał się szczęśliwy dla Czarnych
► Szósty kolejny mecz Czarnych Żagań w PP ze straconą bramką
► 25. zwycięstwo Górnika Zabrze w PP
► Czwarty finał i czwarty mecz Górnika Zabrze w PP i pierwszy w historii triumf
► Pierwszy występ Czarnych Żagań w finale PP (występ w finale drużyny z III ligi to największa sensacja w dotychczasowej historii tych rozgrywek)
► Pierwszy mecz tych drużyn w Pucharze Polski
► Pierwsza wygrana Górnika Zabrze w PP w rozmiarze 4:0
► Pierwszy mecz Górnika Zabrze w finale PP bez straconej bramki
► Pierwsza porażka Czarnych Żagań w PP w rozmiarze 0:4
► Pierwszy mecz Czarnych Żagań w PP na neutralnym boisku
► Trzeci mecz Górnika Zabrze w PP na neutralnym boisku (wszystkie 3 w finale) i pierwsza wygrana
► Pierwszy gol dla Górnika Zabrze był bramką nr 10 straconą przez Czarnych Żagań w PP
► Pierwszy mecz Czarnych Żagań w PP bez zdobytej bramki