Gdy w połowie lutego 2020 roku piłkarki Czarnych i KKP wywalczyły awans do półfinału Pucharu Polski, pewnie nie sądziły, że spotkają się na boisku dopiero cztery miesiące później – i to przy pustych trybunach. Ich starcie zaplanowano bowiem na kwiecień, a mecze miały się odbyć w Bydgoszczy i Sosnowcu. Stało się jednak inaczej. Wybuchła pandemia, ludzie pochowali się w domach, sportowe rozgrywki zawieszono, czekając na chwilę oddechu od koronawirusa. Ta nadeszła dopiero z początkiem lata. Czas naglił, więc zamiast dwóch spotkań postanowiono rozegrać jedno, na neutralnym terenie. Wybór padł na Łódź i tam, na kameralnym stadionie SMS, o dość nietypowej porze (w samo południe) zaczęła się pierwsza batalia o finał. Zgodnie z oczekiwaniami wygrała ją ekipa z Zagłębia, a królową polowania okazała się zdobywczyni dwóch bramek Dżesika Jaszek. Co ciekawe, był to dla niej pierwszy mecz od... ponad pół roku. Najpierw pauzowała z powodu kontuzji, a potem przez pandemię.
16
D. Długokęcka
15
W. Kamala
21
K. Tobiczyk
Za chwilę zabrzmi pierwszy gwizdek. Na środku boiska wskazówek sędzi Emilii Szymuli słuchają kapitanki obu drużyn, Anna Szymańska i Agata Stępień.
Od pierwszych minut widać było, kto jest faworytem tego pojedynku, mimo że Czarni musieli sobie radzić bez Katarzyny Daleszczyk. Już w 4. minucie po rajdzie prawym skrzydłem piłkę do Martyny Wiankowskiej odegrała Weronika Zawistowska. Uderzenie reprezentantki Polski okazało się jednak niecelne. Po raz pierwszy Kamila Rosińska interweniować musiała w 12. minucie, kiedy z dystansu szczęścia próbowała Zawistowska. Ofensywnie usposobionej pomocniczce Czarnych nie udało się wówczas pokonać bramkarki KKP, co jednak stało się już kilkadziesiąt sekund później. 20-latka otrzymała podanie od schodzącej do środka Wiankowskiej i mocnym strzałem na dalszy słupek zapewniła sosnowiczankom prowadzenie.
Pandemia to był bardzo ciężki dla nas czas. Wiadomo, że inaczej trenuje się indywidualnie, w domu, kiedy nie można wyjść na zewnątrz. Trener wysyłał nam rozpiskę zajęć mailem, czasem łączyliśmy się na wideo, ale ta forma kontaktu w sporcie drużynowym średnio się sprawdza. Dlatego gdy zapadła decyzja, że możemy się spotykać przynajmniej w małych grupach i wyjść na boisko, kamień spadł mi z serca. Człowiek jednak lgnie do ludzi.
Bydgoszczanki przed meczem skazywane były na porażkę, ale nie oddały zwycięstwa bez walki. W pierwszej połowie po strzale Martyny Boguszyńskiej piłka minimalnie przeleciała nad poprzeczką bramki Czarnych, a w drugiej odsłonie bliska szczęścia była Zofia Giętkowska. Anna Szymańska nie dała się jednak pokonać i po raz trzynasty z rzędu zagra w finale Pucharu Polski! Sosnowiczanki wygrały zasłużenie 3:0 i pozostało im czekać na finałowego rywala.
Dostałyśmy rozpiskę od trenera, ale były to głównie treningi biegowe. Później zamknęli stadiony, więc ciężko było gdziekolwiek wyjść, żeby pokopać piłkę. Każda z dziewczyn musiała trenować na własnym podwórku. Ale do meczu z Czarnymi byłyśmy przygotowane na sto procent. Przede wszystkim mentalnie. Waleczność, determinacja – tego nam nie zabrakło. Pokazałyśmy się z dobrej strony.
„Myślę, że każda z nas nie mogła się już doczekać tego spotkania, bo przerwa faktycznie była długa. Tym bardziej cieszy, że mimo wszystkich przeciwności wreszcie mogłyśmy zagrać i zaprezentować wysoką formę. Ja miałam wyjątkowego pecha, bo jesienią ubiegłego roku złapałam kontuzję, a gdy się wreszcie wyleczyłam, to zaczęła się pandemia. Gdyby nie ona, wróciłabym na boisko już w marcu. Fajnie, że dziś dwa razy trafiłam do siatki. Taki występ dodaje pewności siebie, a tej będę potrzebować za tydzień, gdy zagramy w finale” – mówiła po meczu. Jaszek pierwszą bramkę zdobyła po podaniu Pauliny Zawiślak, a drugą po dośrodkowaniu Doroty Hałatek i błędzie golkiperki KKP, która wypuściła piłkę z rąk. To był jej jedyny mecz w tamtej edycji Pucharu Polski, w którym wpisała się na listę strzelczyń.
Zbieżność imienia i nazwiska z żoną najlepszego polskiego piłkarza – absolutnie przypadkowa. Jest jednak coś, co łączy obie Anny Lewandowskie: zainteresowanie najnowszymi trendami w modzie. Ta z Bydgoszczy, pytana o swoje nietypowe jak na futbolistkę hobby, odpowiada: „Tak naprawdę wiele z nas lubi się dobrze i oryginalnie ubrać. Wie pan, dlaczego tak mało dziewczyn gra w piłkę nożną? Bo niełatwo znaleźć jedenaście kobiet, które chciałyby występować w jednakowych kostiumach”. Z tego powodu Lewandowska, jak wiele jej koleżanek, z początku grała wyłącznie z chłopakami. Futbol w wydaniu żeńskim poznała dopiero, gdy zapisała się na treningi do Poznanianki. Potem występowała w barwach LUMKS-u Tuszyn, a gdy miała 22 lata, przeprowadziła się do Bydgoszczy. I tam została do końca kariery.