
Miał być spacerek, skończyło się na horrorze. Piłkarze Arki po gładkim zwycięstwie w Suwałkach 3:0 mieli prawo przeczuwać, że są już jedną nogą w finale Pucharu Polski. Problem w tym, że aby znaleźć się w nim obiema, trzeba wykonać jeszcze ten jeden krok. W rewanżu, zamiast spokojnie kontrolować mecz, gdynianie popełniali błąd za błędem, a kulminacją chaosu w ich szeregach była sytuacja z 79. minuty. Broniący bramki gospodarzy Pāvels Šteinbors, wznawiając grę po udanej interwencji, nie zauważył nadbiegającego zza jego pleców Damiana Kądziora i jak dziecko dał sobie zabrać piłkę, która chwilę potem znalazła się w siatce. Goście wówczas po raz trzeci w tym spotkaniu zdobyli dwubramkową przewagę i do awansu brakowało im już tylko gola. Ten jednak nie padł i dla Śledzi thriller skończył się happy endem. W nagrodę dostali bilety na Narodowy.
13
K. Jałocha
90
J. Barišić
17
A. Marciniak
14
M. Nalepa
7
A. Błąd
3
K. Sobieraj
45
L. Zarandia
Taki mały prima aprilis, kilka dni po 1 kwietnia. Tym razem to nie sędzia zabrał ze sobą piłkę ze stojaka, a jeden z chłopców wyprowadzających obie drużyny na murawę.
W szatni były łzy i złość sportowa. Uważam, że swoją postawą w dwumeczu zasłużyliśmy na awans. Przyjechaliśmy tu z określonym planem. Chcieliśmy zagrać swój mecz, tworzyć sytuacje i to się udało. Nie chciałbym mówić o kontrowersjach. Rzutu karnego dla Arki absolutnie nie było. Jeśli chodzi o nieuznanego gola: część mówi, że zdobyliśmy bramkę prawidłowo, część ma inne zdanie. Dziękuję mojej drużynie za ogromną determinację i walkę od pierwszej do ostatniej minuty. Nikt racjonalnie myślący nie podejrzewałby, że po takim wyniku w pierwszym meczu będziemy w stanie zagrozić drużynie z ekstraklasy. Rzadko się zdarza, aby kibice gospodarzy bili brawa przeciwnikom. A my te brawa dostaliśmy od fanów Arki.
Fakty są takie, że wygraliśmy 5:4, ale i tak pozostaje niesmak. Moi piłkarze mogą dostąpić zaszczytu gry w finale na Stadionie Narodowym, a nie zawsze gra się w takim miejscu. Chciałbym podziękować kibicom za doping przez cały mecz. Nie chcę na gorąco mówić coś więcej. Wiem tylko, że potrafimy grać lepiej. Obok takich błędów jak dziś na pewno nie przejdziemy do porządku dziennego. Nie wiem, czy wygrana 3:0 sparaliżowała nas, czy co innego sprawiło, że do końca drżeliśmy o wynik.
Nie tak to sobie wyobrażaliśmy. Chcieliśmy się przełamać po niepowodzeniach w lidze. Niestety, przegraliśmy po słabej grze. Najważniejsze, że jedziemy do Warszawy. Nie spodziewaliśmy się, że mecz może tak wyglądać. Wiedzieliśmy jednak, że Wigry na nas ruszą, bo nie mają nic do stracenia. W drugiej połowie podnieśliśmy się. Nie po to tak ciężko pracowaliśmy na finał, żeby tym jednym spotkaniem wszystko rozwalić.
„Coś, co po pierwszym meczu wydawało się mało realnym scenariuszem, czyli widmo odpadnięcia, zaczęło zaglądać gdynianom w oczy. Znów ich słabym punktem, tak jak w spotkaniu z Górnikiem, był bramkarz. Pāvels Šteinbors najpierw wpuścił strzał Santany z 16 metrów, ale jeszcze większą wpadkę zaliczył w 79. minucie. Wypuścił sobie piłkę z rąk, aby ją wybić, nie zauważył jednak, że za plecami stał Damian Kądzior. Pomocnik Wigier zabrał mu piłkę i skierował do siatki. Gol kuriozum, który może kandydować do miana »piłkarskie jaja«” – krytykowała go redakcja „Przeglądu Sportowego”. Słusznie, bo Łotysz był tego dnia wyjątkowo rozkojarzony. Co ciekawe, mimo fatalnego występu przeciwko ekipie z Suwałk, zagrał w wielkim finale i ostatecznie miał okazję wznieść Puchar Polski. Szansę dał mu już jednak inny trener, bo w międzyczasie Grzegorza Nicińskiego zastąpił Leszek Ojrzyński.
„W 21. minucie po wyrzucie z autu Kamil Zapolnik przedłużył piłkę głową, a Damian Kądzior mimo asysty obrońcy chytrym strzałem posłał piłkę w górny róg. Pāvels Šteinbors nie miał prawa tego obronić. Ten gol utwierdził przyjezdnych, że są na właściwej ścieżce. Zostawiali na murawie mnóstwo zdrowia, biegając szybciej i mądrzej od rywali. (...) Gol na 2:4 padł w kuriozalnych okolicznościach. Šteinbors wyrzucił sobie piłkę na murawę w celu wprowadzenia jej do gry dalekim wykopem, a jak spod ziemi wyrósł Kądzior i kopnął do pustej bramki” – relacjonował portal sportowefakty.wp.pl. Syn byłego napastnika Jagiellonii, Roberta Kądziora, błysnął w obu meczach z Arką, ale tylko w rewanżu wpisał się na listę strzelców. Udany występ otworzył mu drzwi do ekstraklasy – trzy miesiące później był już piłkarzem Górnika. W Zabrzu zrobił dalszy progres i wkrótce zainteresowały się nim zagraniczne kluby.
W kuluarach aż huczało o przyszłości trenera Grzegorza Nicińskiego. Nieoficjalnie mówiło się, że dla szkoleniowca był to mecz o posadę. Trenera nie broniły wyniki (zwłaszcza wiosną), a tym bardziej gra drużyny, która z meczu na mecz prezentowała się coraz słabiej. Niciński dokonywał w rundzie wiosennej sporo zmian w składzie, szukał optymalnych rozwiązań, a zespół jak popełniał błędy tak robił to coraz częściej. Sprawiał wrażenie pogubionego, a niekiedy... pogodzonego z losem. Choć w klubie nikt nie chciał odnieść się do krążących wokół spekulacji, to miny prezesa i dyrektora sportowego po meczu z Górnikiem Łęczna i w przerwie spotkania z Wigrami wyrażały więcej niż słowa. Byli przybici tym, co widzieli na boisku.
► Drugi mecz tych drużyn w PP
► 121. mecz Arki Gdynia w PP
► 54. mecz Wigier Suwałki w PP
► Drugi awans Arki Gdynia do finału PP
► Dziewiąty kolejny mecz Arki Gdynia w PP ze strzeloną bramką
► Piąte kolejne wyjazdowe zwycięstwo Wigier Suwałki w PP
► Trzeci mecz Wigier Suwałki w PP z czterema strzelonymi bramkami
► Rekord straconych bramek przez Arkę Gdynia w meczu półfinałowym PP
► Trzeci mecz Arki Gdynia w PP z czterema straconymi bramkami na własnym boisku
► Trzecia porażka Arki Gdynia 2:4 w PP
► Jednej bramki zabrakło Wigrom Suwałki do awansu do finału PP