Choć przeciętnemu kibicowi reprezentacji Polski ostatni rywal w 2023 roku kojarzy się raczej z europejskim Kopciuszkiem i wyraźnymi wygranymi biało-czerwonych, to nie zawsze tak było. Łotwa, która obecnie zajmuje w światowym rankingu 132. miejsce, dotychczas mierzyła się z naszą kadrą 15 razy i dwukrotnie udało się jej zakończyć tę rywalizację z tarczą. Bilans spotkań jest jednak zdecydowanie bardziej korzystny dla naszych piłkarzy, a historia rywalizacji sięga aż 1930 roku...
Chcąc kompleksowo spojrzeć na polsko-łotewską rywalizację, należy sięgnąć do znacznie dalszej historii niż do 1991 roku, kiedy Republika Łotwy odzyskała międzynarodową podmiotowość po upadku Związku Sowieckiego. To nadbałtyckie państwo niepodległość proklamowało po zakończeniu I wojny światowej, dokładnie tydzień po wracającej na mapę Europy Polsce – 18 listopada 1918 roku. Okres 20-lecia międzywojennego był również czasem początków futbolu nad Wisłą, a tak się składa, że Łotysze byli wówczas naszym częstym rywalem. W latach 1930-38 rozegraliśmy łącznie osiem spotkań. Wszystkie rzecz jasna miały charakter towarzyski. Początkowo kończyły się one wyraźnymi zwycięstwami biało-czerwonych: 6:0 w 1930, 5:0 w 1931, 2:1 w 1932 i 6:2 w 1934 roku. Później jednak nasi rywale zaczęli podejmować rękawicę, dwukrotnie remisując 3:3 (1935 i 1936). Ale później na wygraną Polaków 2:1 w 1937, rok przed wojną odpowiedzieć historycznym zwycięstwem w takim samym stosunku. Bilans przedwojennych starć polsko-łotewskich był jednak dla nas korzystny: 5-2-1 (bramki: 28-12).
Na kolejną okazję, żeby znów sprawdzić się na zielonej murawie, obie drużyny musiały czekać ponad pół wieku. Już podczas II wojny światowej Łotwę formalnie włączono do ZSRR i z objęć Wielkiego Brata ze Wschodu udało jej się oswobodzić dopiero w nowej rzeczywistości lat 90., a o swojej niepodległości Łotysze zadecydowali w referendum. Nieco ponad rok po tych wydarzeniach, piłkarska ekipa z tego kraju zawitała do... Iławy, gdzie pierwszy raz w historii można było zobaczyć również reprezentację Polski. Nic dziwnego, że wiele zakładów dało tego dnia swoim pracownikom wolne, a dzieci zamiast do szkół mogły udać się na stadion Jezioraka. 12 tysięcy kibiców było świadkami skromnej wygranej prowadzonych przez Andrzeja Strejlaua gospodarzy, którą zapewnił strzał Grzegorza Mielcarskiego.
Pięć lat po wspomnianym pamiętnym meczu dla mieszkańców Warmii i Mazur, Polska z Łotwą zmierzyły się podczas zimowego zgrupowania na Cyprze. Drużyna prowadzona przez Antoniego Piechniczka przegrywała wówczas już 0:2, ale po udanej końcówce i trzech golach, była w stanie odwrócić losy spotkania. Kolejne pół dekady później, obie reprezentacje w końcu sprawdziły się w zmaganiach o stawkę. Chociaż o tym, co wydarzyło się na Stadionie Wojska Polskiego w Warszawie chcielibyśmy najchętniej zapomnieć. W drugim meczu eliminacji Euro 2004 biało-czerwoni pod wodzą Zbigniewa Bońka, ponieśli porażkę ze skazywanym na pożarcie przeciwnikiem. Ten wynik nie najlepiej wróżył w kontekście walki o przepustki do portugalskiego turnieju, choć nikt nie przypuszczał jeszcze wtedy, że podopieczni Aleksandrsa Starkovsa okażą się rewelacją zmagań i wywalczą historyczny awans.
Okazja do rewanżu nadarzyła się niespełna rok później. Polacy mieli jeszcze szanse na awans, ale wygrana w Rydze była koniecznością. Kadrę prowadził Paweł Janas, a jego zespół choć nie zachwycił – wygrał 2:0. Obie bramki goście zdobyli tuż przed przerwą, a do siatki trafili Mirosław Szymkowiak i Tomasz Kłos. Ostatecznie nie udało się jednak wywalczyć historycznych biletów na Euro. Grupę wygrała Szwecja (która w ostatniej kolejce sensacyjnie przegrała 0:1 z Łotwą i ten wynik sprawił, że biało-czerwonym nic już nie dało wyjazdowe zwycięstwo 2:1 nad Węgrami). Łotysze, kosztem Polski, awansowali do baraży, w których sprawili kolejną niespodziankę – eliminując Turków.
To była już zupełnie inna epoka. W czasie, w którym do inauguracji najważniejszej sportowej imprezy w historii Polski – organizowanego w naszym kraju (wraz z Ukrainą) Euro 2012 odliczaliśmy nie miesiące, a tygodnie, drużyna przygotowująca się do turnieju pod wodzą Franciszka Smudy udała się do Klagenfurtu. Właśnie tam miał miejsce ostatni etap szlifowania formy przed zaplanowanym na 8 czerwca meczem otwarcia z Grecją. Pierwszym z trzech sparingpartnerów w Austrii była właśnie Łotwa, którą biało-czerwoni pokonali w mało przekonywującym stylu. Gola strzelił Artur Sobiech.
Dwa mecze, dwie wygrane. Ostatnie polsko-łotewskie konfrontacje miały miejsce w eliminacjach mistrzostw Europy 2020. Zanim świat sparaliżowała pandemia koronawirusa, Polacy pod wodzą selekcjonera Jerzego Brzęczka – choć nie zachwycali stylem – kroczyli od zwycięstwa do zwycięstwa. Po cennej wygranej 1:0 na początek zmagań z Austrią w Wiedniu, do Warszawy przyjechała ekipa znad Dźwiny. W jej składzie nie zabrakło graczy znanych z polskich boisk jak chociażby Pāvels Šteinbors, Deniss Rakels czy Vladislavs Gutkovskis, którzy nie byli jednak w stanie przeciwstawić się gospodarzom. Wygraną Polakom dały w ostatnim kwadransie główki Roberta Lewandowskiego i Kamila Glika, ale mimo to po meczu nie uniknęli krytyki ze strony kibiców i dziennikarzy.
Do ostatniej polsko-łotewskiej potyczki doszło niewiele ponad cztery lata temu na Stadionie Daugava w Rydze, gdzie kolejny ze swoich wielu „popisów” w drużynie narodowej dał jej kapitan. Robert Lewandowski ustrzelił hat-tricka i przełamał barierę 60 trafień w koszulce z orłem na piersi. Polacy wygrali bezdyskusyjnie i zrobili ważny krok w stronę awansu. Jak pokazała przyszłość, z kwalifikacji mogli się cieszyć już trzy dni później po zwycięstwie 2:0 nad Macedonią Północną w Warszawie.