Jedno Staśkowi trzeba przyznać. Był bardzo pracowity. Gdy my dopiero zjeżdżaliśmy się na trening, on już od przynajmniej pół godziny sam ćwiczył z piłką na boisku.
Mieliśmy wielu wybitnych piłkarzy. Takie nazwiska jak: Kazimierz Deyna, Gerard Cieślik, Lucjan Brychczy, Włodzimierz Lubański, Grzegorz Lato czy Zbigniew Boniek znają – a na pewno znać powinni – kibice z kraju nad Wisłą. Zawodnik, o którym chcielibyśmy opowiedzieć, dziś wydaje się być już nieco zapomniany. A szkoda, bo jego przypadek mógłby być przestrogą dla wielu – pławiących się w luksusach – wschodzących futbolowych gwiazd. Gdyby żył, to 13 listopada skończyłby 69 lat. Oto historia drogi na szczyt i smutnego końca Stanisława Terleckiego – jednego z najbardziej utalentowanych polskich piłkarzy.
Na świat przyszedł w Warszawie 13 listopada 1955 r. Jego rodzice – Teofil i Teresa pochodzili ze Lwowa. Ojciec był bardzo radykalnym w poglądach Kresowiakiem. Młodemu Stasiowi wpajał od najmłodszych lat, że w życiu najważniejsza jest prawda i uczciwość, a wartości, którymi powinien się kierować to: Bóg, honor, ojczyzna. Terlecki senior przelał na syna także pogardę dla ustroju socjalistycznego, Związku Radzieckiego i Milicji Obywatelskiej. Chichotem losu było to, że pierwszym profesjonalnym klubem w karierze wychowanka Stali FSO Warszawa została... stołeczna Gwardia, czyli klub należący do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.
Do drużyny z ulicy Racławickiej trafił w 1973 roku. Zdecydował się na to w wieku 17 lat, po wizycie, jaką w domu Terleckich w Piastowie, złożył mu oficer MO, pułkownik Marian Bednarczyk. Celem było namówienie utalentowanego piłkarza do zmiany klubu. Stanisław wpadł w oko przedstawicielom Gwardii podczas Spartakiady Młodzieży w Krakowie, gdzie został wybrany najlepszym zawodnikiem turnieju.
W drużynie popularnych Harpagonów trafił pod skrzydła Ryszarda Koncewicza, byłego selekcjonera reprezentacji Polski. Koledzy z zespołu niespecjalnie przepadali za Terleckim. Szczególnie starszyzna. Uchodził bowiem za krnąbrnego, wywyższającego się i nie dającego sobie w kaszę dmuchać. Ale doceniali jego umiejętności, i za to, że dzięki jego grze mogli liczyć na... wypłaty. W Gwardii spędził 2 lata. Po spadku do II ligi (ówczesne zaplecze ekstraklasy) zgłosił się po niego ŁKS Łódź.
Stanisław Terlecki (z lewej) podczas ligowego meczu ŁKS-u Łódź z Wisłą Kraków w kwietniu 1977 roku. Na zdjęciu widoczny również pomocnik krakowian, Kazimierz Gazda.
Niewykluczone, że jednym z powodów, dla których „szatnia” nie patrzyła na niego przychylnie, była jego... nietypowość. Terlecki nie wpisywał się w wizerunek typowego piłkarza. Uwielbiał czytać książki, których stertę zabierał na zgrupowania i klubowe wyjazdy. Wybierał lektury różnego rodzaju: od beletrystyki, przez historię, aż po sensację. Był typem indywidualisty, nie zabiegał o przychylność starszyzny, umiał wyrazić swoje zdanie, postawić się trenerowi, co zaburzało przyjęte zasady panujące w zespole. Za jedną rzecz koledzy bardzo cenili jednak błyskotliwego skrzydłowego.
Jedno Staśkowi trzeba przyznać. Był bardzo pracowity. Gdy my dopiero zjeżdżaliśmy się na trening, on już od przynajmniej pół godziny sam ćwiczył z piłką na boisku.
Terlecki tytuł magistra zdobył na Wydziale Historii Uniwersytetu Łódzkiego. Był człowiekiem inteligentnym, potrafiącym wysławiać się piękną polszczyzną, co również dodawało mu nietypowości. Od obrazka klasycznego piłkarza lat 70. odróżniało go coś jeszcze. Coś, co w późniejszych latach doprowadziło go do zguby – napoje wyskokowe, których unikał w Gwardii Warszawa.
Nie pamiętam, żeby Stasiek pił. Na wyjazdach, w hotelu czy podczas imprez zazwyczaj chwilę posiedział z drużyną, lecz gdy tylko nadarzała się okazja, wymykał się do swojego pokoju. Dlatego byłem ogromnie zaskoczony, gdy później od wspólnych znajomych dowiadywałem się, że ma poważne problemy z alkoholem i lekami.
Kariera Terleckiego przyspieszyła po przenosinach do Łodzi. To dla niego kibice przychodzili na stadion przy Alei Unii. Fani pokochali go za niesamowite rajdy, kapitalne gole oraz równie efektowne asysty. Miłość sympatyków ŁKS-u była odwzajemniona, bo piłkarz również zakochał się w klubie. Koledzy z drużyny wypowiadali się o nim w samych superlatywach.
Doskonały technicznie, równie dobrze posługiwał się prawą i lewą nogą. Dla Staśka Terleckiego nie było nieważnych spotkań. On nawet na treningu musiał wszystko wygrywać, popisywać się swoją techniką. Gdy za czasów trenera Leszka Jezierskiego mieliśmy takie gierki pięciu na pięciu, nie mógł pogodzić się z tym, że jacyś młodzi zabierają mu piłkę.
Niesamowicie szybki, dynamiczny sprawny. Niestety, był talentem niespełnionym.
Jego pierwsza przygoda łódzkim klubem trwała 6 lat. Mimo że w zespole nie brakowało bardzo dobrych piłkarzy, takich jak: Marek Dziuba, Jan Tomaszewski, czy Marek Chojnacki, a drużynę prowadził Leszek Jezierski, to ŁKS nie zdobył mistrzostwa Polski. Tej sztuki Terlecki nie dokonał także w Legii Warszawa. Ale nie było to jedyne marzenie, którego nie udało mu się spełnić. To drugie było związane z reprezentacją.
Stanisław Terlecki (kopie piłkę) pojawił się na zgrupowaniu reprezentacji prowadzonej przez Jacka Gmocha (z prawej). „Szczęka” aktywnie uczestniczył w treningach drużyny narodowej.
Świetną grą w ŁKS-ie wypromował się do drużyny narodowej. W sierpniu 1976 roku nowym selekcjonerem został Jacek Gmoch, który przejął schedę po Kazimierzu Górskim. „Szczęka” postanowił wprowadzić sporo świeżej krwi do kadry. Jednym z jego wybrańców został szybki skrzydłowy z Łodzi.
Premierowy występ Terleckiego odbył się 16 października 1976 roku w Porto, gdzie biało-czerwoni pokonali Portugalię (2:0) na inaugurację eliminacji mistrzostw świata w Argentynie. Ełkaesiak przebywał na boisku do 76. minuty, ale bramki nie zdobył. Mecz na Estádio das Antas był także selekcjonerskim debiutem Gmocha.
Pierwszego gola strzelił w drugim występie w trykocie z orzełkiem. 31 października 1976 r. Polska rozgromiła Cypr (5:0) na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie, a trafienie Terleckiego zwieńczyło efektowne zwycięstwo.
W pozostałych meczach eliminacyjnych argentyńskiego czempionatu skrzydłowy ŁKS-u trafił do siatki jeszcze raz – z Cyprem (3:1) w Limassol. W sumie w drużynie narodowej strzelił 7 goli w 29 występach.
Reprezentacyjna kariera Terleckiego nie potoczyła się jednak tak, jak można się było tego spodziewać. Największym niespełnionym marzeniem był udział w mistrzostwach świata. Nie udało mu się polecieć ani na mundial do Argentyny w 1978 r., ani 4 lata później do Hiszpanii. Co stanęło na przeszkodzie, że błyskotliwy piłkarz opuścił tak ważne turnieje?
Za pierwszym razem była nią poważna kontuzja odniesiona w ligowym meczu z Polonią Bytom. Terlecki postanowił ośmieszać jednego z rywali, który tego dnia pilnował go na boisku. Cierpliwość bytomianina w pewnym momencie się jednak skończyła.
Zachciało mi się robienia jaj. Po prostu odbiło mi. Kompletna szajba. Przyszło mi do głowy, by jeszcze przed wyjazdem na mundial dać ludziom trochę radości. I potańczyć z rywalami. I w końcu jeden z nich, Czesław Bryłka, tak się zdenerwował, że wjechał we mnie z tyłu nogami. Do końca meczu pozostał może kwadrans, może 20 minut. A mnie gdzieś poniosło na drugą stronę. (...) No i polonista zaatakował mnie dwoma nogami. I to w dodatku w to słabsze, lewe kolano. Stałem na lewej nodze, a prawą chciałem dośrodkować. Nagle w jednej chwili poczułem ból i usłyszałem jakiś trzask. Padłem na murawę i już wiedziałem, że to koniec. (...) Płakałem jak bóbr, jak maluch, któremu zabiera się ulubioną zabawkę. Bo wyjazdowi na mundial poświęciłem naprawdę wiele.
22-latek wypadł z gry na dłuższy czas. Klubowy lekarz obawiał się, że zerwanie więzadeł bocznych i uszkodzenie łąkotki może oznaczać koniec kariery. Konieczna była operacja, a następnie żmudna rehabilitacja. Terlecki doszedł na szczęście do siebie. Przed mundialem w Argentynie zdążył nawet wystąpić w sparingu kadry z Hérculesem Alicante (3:1), ale na mistrzostwa świata nie otrzymał powołania od Gmocha.
Powracający po kontuzji Stanisław Terlecki podczas sparingowego starcia z Hérculesem Alicante w maju 1977 r.
Kontuzja Stasia była moją największą traumą. On stanowił na boisku równowagę między starymi a młodymi. Gdyby był zdrowy, grałby w pierwszym składzie! Niemal w pojedynkę wygrał mi mecz z Portugalią! Objeżdżał Artura z Benfiki Lizbona jak juniora. Co prawda dwa gole strzelił wtedy Lato, ale to Terlecki zrobił na mnie w tamtym meczu największe wrażenie. Do Stasia trzeba było mieć sporo cierpliwości. Lubił, żeby go wysłuchać, pozwolić, by wyraził swoje zdanie. Intelektualista. (...) Traktowałem go w drużynie jako jednego z najwierniejszych i najbardziej lojalnych ludzi.
Terlecki wrócił do reprezentacji, gdy nowym selekcjonerem został Ryszard Kulesza. Błyskotliwy skrzydłowy znów był filarem drużyny narodowej. W trzech kolejnych spotkaniach trafiał do siatki rywali. Najlepszym jego meczem był ten z 12 września 1979 roku. W Lozannie Polska wygrała ze Szwajcarią (2:0) w eliminacjach Euro ’80 – po dublecie Terleckiego.
Wszystko zdawało się zmierzać we właściwym kierunku. Ale wtedy wydarzyła się słynna „afera na Okęciu” przed wylotem na spotkanie eliminacji MŚ z Maltą (2:0) w listopadzie 1980 r. Sprawa została nagłośniona przez TVP. Ówczesna władza zawiesiła czterech piłkarzy: Terleckiego, Bońka, Józefa Młynarczyka oraz Władysława Żmudę. Trzech z nich, po jakimś czasie, wróciło na boisko, aby później polecieć na mistrzostwa świata w Hiszpanii. Tylko jeden z „buntowników” pozostał przy swoim zdaniu, za co zapłacił stratą kolejnego mundialu i rozstaniem z reprezentacją.
Stanisław Terlecki przed meczem ze Szwajcarią we Wrocławiu w eliminacjach mistrzostw Europy we Włoszech (15 listopada 1978 r.).
Antoni Piechniczek, który objął kadrę po Kuleszy, nie widział dla Terleckiego miejsca w drużynie narodowej. Mimo że w czasie mistrzostw świata w Meksyku w 1986 r. piłkarz miał 31 lat i mógł jeszcze wiele dać zespołowi. Był to efekt wcześniejszych wyborów zawodnika, który po przymusowej przerwie od futbolu wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Tamtejsza liga uchodziła za egzotyczną i nie miało dla nikogo znaczenia, że Polak był gwiazdą rozgrywek.
Za oceanem Terlecki odżył, choć początki nie były łatwe. „Stan” – jak mówili o nim w USA – miał problem ze znalezieniem pracodawcy. Nie udało mu się podpisać umowy z New York Cosmos. Zaczął więc od gry... w hali. Jego pierwszym klubem był Pittsburgh Spirit.
Na zieloną murawę wrócił w 1983 r., w barwach San Jose Eathquakes. W końcu trafił też do klubu z Nowego Jorku. W Cosmosie zarabiał gigantyczne, jak na tamte czasy, pieniądze. Był królem życia. Jego pensja wynosiła 25 tysięcy dolarów, podczas gdy w Polsce Ludowej przeciętna płaca była o ponad... 800 razy niższa – możemy przeczytać w książce Piotra Dobrowolskiego „Terlecki. Tragiczna historia jednego z najlepszych piłkarzy w Polsce”.
Na tych 300 tysiącach (rocznie – przyp. red.) się nie kończyło. Stasio wynegocjował sobie gwiazdorskie warunki i kasował Jankesów dodatkowo. W Pittsburghu miał płacone dubeltowo. Za grę i na boisku, i na hali. Dogadał się, że za każdego gola zdobytego pod dachem dostatnie 1000 dolarów ekstra. A że miał taką technikę, że nogami mógł wiązać krawaty, to bawił się z rywalami i strzelał gole bez opamiętania. Więc z jednego meczu mógł dodatkowo wyciągnąć nawet kilka tysięcy dolarów.
Bogaty w doświadczenia zza oceanu (i w pieniądze) wrócił do Polski w 1986 roku. Przez 2 lata występował w ŁKS-ie, potem przeniósł się do Legii. To z Wojskowymi wywalczył jedyne trofea na rodzimym podwórku – Puchary Polski 1989 i 1990 (grał w stolicy w rundzie jesiennej). Między Warszawą a Łodzią kursował jeszcze w kolejnych sezonach, wyjechał też na chwilę do USA. Na krótko wrócił później do ŁKS-u, by następnie zakotwiczyć w warszawskiej Polonii. W ostatnim z wymienionych klubów zagrał nawet z jednym ze swoich synów – Maciejem (miał jeszcze dwóch – Stanisława juniora, Tomasza oraz córkę Annę Marię). Karierę zakończył w wieku 38 lat.
Ojciec i syn, czyli Stanisław i Maciej Terleccy. Panowie zagrali wspólnie tylko jeden oficjalny mecz w barwach warszawskiej Polonii. Miał on miejsce 21 listopada 1992 r. w 17. kolejce II ligi grupy wschodniej.
W ostatnim odcinku serialu „Alternatywy 4” gospodarz domu, Stanisław Anioł (Roman Wilhelmi) zalicza spektakularny upadek. Dzięki intrydze zaszczutych przez dozorcę lokatorów, udaje im się usunąć despotę z piastowanego stanowiska. Mieszkańcy bloku mogli odetchnąć z ulgą. Jednakże w finałowej scenie Anioł powraca, niejako na białym koniu. Koneksje wśród partyjnych towarzyszy pozwalają mu otrzymać posadę... kierownika osiedla, który ma odtąd sprawować specjalną opiekę nad... blokiem przy ul. Alternatywy 4. Tak więc dla serialowego antybohatera historia kończy się happy endem. Niestety, w przypadku Terleckiego życie napisało zupełnie inny scenariusz.
Po zawieszeniu butów na kołku, zajął się biznesem. Pełnił nawet funkcję przedstawiciela amerykańskiej firmy. Jej zamknięcie było – zdaniem przyjaciela Terleckiego, Pawła Lewandowskiego – początkiem upadku eks-reprezentanta Polski. W kolejnych latach „Stan” próbował rozkręcić kolejny biznes. Ale i ten interes zakończył się fiaskiem. Część pieniędzy przepadła bezpowrotnie.
Niepowodzeniem zakończyły się również mariaże z politykami, którzy namówili Terleckiego do startu w wyborach. Nie mogąc się odnaleźć w nowej rzeczywistości, pan Stanisław postanowił wrócić do futbolu. Prowadził szkółkę piłkarską. W GLKS-ie Nadarzyn sprawował nawet trzy funkcje – piłkarza, trenera i prezesa.
Kibice ŁKS-u Łódź pożegnali swoją legendę 5 stycznia 2018 roku. Stanisław Terlecki został pochowany na cmentarzu Wolskim w Warszawie.
Ale w życiu przestało mu się układać. Gdy problemy zaczęły się piętrzyć, Terlecki zaczął uciekać w alkohol. Pojawiła się depresja. Konieczne stało się przyjmowanie leków. Problem polegał na tym, że eks-piłkarz najczęściej... popijał je napojami procentowymi.
Ostatnie lata życia spędzał – z przerwami – w Kochanówce, w szpitalu psychiatrycznym, do którego co jakiś czas powracał. W Łodzi miał mieszkanie i pracę. Był zatrudniony w MOSiR-ze, gdzie odpowiadał za nadzorowanie boiska i wydawanie sprzętu. Otrzymywał 700 zł renty. Żył w biedzie i zapomnieniu.
28 grudnia 2017 roku Polskę obiegła smutna informacja. Jeden z najlepszych rodzimych piłkarzy odszedł nagle. Oficjalną przyczyną zgonu były długotrwałe wyniszczenie organizmu. Miał 62 lata.
► ZOBACZ NAJWAŻNIEJSZE WYDARZENIA Z JEGO REPREZENTACYJNEJ KARIERY