Takich twardzieli w historii polskiego futbolu ze świecą szukać. Rywale się go bali, bo nigdy nie odstawiał nogi, a jeśli było trzeba, potrafił mocno dać się we znaki każdemu, kto próbował go minąć po lewej stronie boiska. Sławę przyniosły mu mistrzostwa świata w RFN, na których zdobył trzecie miejsce, ale też liczne pozasportowe ekscesy, wśród których była i afera piwna, i poważny wypadek samochodowy. Taki był Adam Musiał. Wybitny piłkarz, a potem trener.
Na świat przyszedł 18 grudnia 1948 roku w słynącej z kopalni soli Wieliczce. Koledzy śmiali się, że pewnie dlatego jest twardy jak skała, a napastnicy po starciach z nim nieraz płaczą słonymi łzami. W barwach tamtejszego Górnika grał do 19. roku życia. Tak dobrze, że zgłosili się po niego działacze z Krakowa i zaproponowali transfer do Wisły.
Niedługo potem zadebiutował w ekstraklasie, a już jako 20-latek w drużynie narodowej. Trener Ryszard Koncewicz szukał młodego, perspektywicznego, nowocześnie grającego zawodnika na lewą obronę i w meczu z NRD (1:1) postanowił sprawdzić właśnie Musiała. To był strzał w dziesiątkę, bo piłkarz Białej Gwiazdy nie tylko pokazał swoje największe atuty – ostrą grę i skuteczne wślizgi – ale też chętnie włączał się w akcje ofensywne, co w tamtych czasach nie było jeszcze domeną bocznego defensora.
Za kadencji Koncewicza młody wiślak dostawał szansę wyłącznie w spotkaniach towarzyskich, ale gdy drużynę przejął Kazimierz Górski, twardziel z Wieliczki stał się już podstawowym piłkarzem ekipy walczącej najpierw w eliminacjach Euro 1972, a potem mistrzostw świata 1974. To jego między innymi boiskowe prowokacje pomogły w chorzowskim zwycięstwie nad Walią (3:0), to on wreszcie miał wielki wkład w sensacyjny remis na Wembley (1:1), który ostatecznie dał nam awans na niemiecki turniej. Choć warto pamiętać, że to właśnie po faulu Musiała na Michaelu Channonie sędzia podyktował karnego, z którego Anglicy zdobyli bramkę.
Na mistrzostwach w RFN zagrał w sześciu meczach, od inaugurującego rywalizację starcia z Argentyną (3:2), po wielki triumf nad Brazylią (1:0) w bitwie o trzecie miejsce. Zabrakło go tylko w spotkaniu ze Szwecją (1:0). Za karę. Po zakończeniu pierwszej fazy grupowej trener Górski pozwolił swoim piłkarzom „pójść w miasto”, ale zaznaczył, że mają wrócić do hotelu trzeźwi i o ściśle ustalonej porze. Niestety, kilku z nich, wśród nich Musiał, wypiło parę piw za dużo i do tego zameldowało się mocno spóźnionych. Gdy inni cichutko przemknęli korytarzem do swoich pokojów, obrońca Wisły poszedł do barku w holu, gdzie siedział selekcjoner, i wdał się z nim w dyskusję, próbując usprawiedliwić siebie i kolegów. W pierwszym odruchu Kazimierz Górski chciał go odesłać do Polski. Ostatecznie ukarał odsunięciem tylko od jednego spotkania.
Adam Musiał (w środku) w towarzystwie Kazimierza Deyny (z lewej) i Roberta Gadochy. Panowie z uwagą śledzą najświeższe doniesienia ze świata sportu.
Kilka miesięcy po powrocie z mistrzostw Musiał cudem uniknął śmierci, prowadząc samochód. „Z naprzeciwka jechał Star, uderzyłem w jego koło, moje auto obróciło się, wbiłem się czołowo w ciężarówkę” – opowiadał potem w rozmowie z Dariuszem Dobkiem dla Onet.pl. „Dobrze, że miałem mocne nogi, bo w momencie zderzenia zaparłem się i złamałem oparcie fotela. Gdy policja i pogotowie przyjechały na miejsce, leżałem na tylnym siedzeniu. Zabrała mnie karetka, a auto zostało odholowane przez znajomych, żeby nie robić sensacji. Po jakimś czasie, gdy doszedłem do siebie, szukałem butów, które miałem na sobie podczas wypadku. Okazało się, że zostały we wraku samochodu. Zakleszczyły się między pedałami. Wcześniej jednak przeszedłem śmierć kliniczną. Nie miałem kości w twarzoczaszce, przeszczepiano mi je z ręki i z biodra. Na przedramieniu miałem takie pierścienie i blachy skręcone śrubami. Dwa lata dochodziłem do siebie”.
Po tym wypadku nie wrócił już do pełni sił. Grał jeszcze w lidze w barwach Wisły, a potem Arki Gdynia, zaliczył też epizod w angielskim Hereford United. Gdy skończył 40. lat, spróbował sił w roli trenera. Najpierw prowadził Białą Gwiazdę, a później jeszcze drużyny Lechii Gdańsk, Stali Stalowa Wola i GKS-u Katowice. W 1996 roku uznał jednak, że to nie praca dla niego i wrócił na Reymonta, gdzie pełnił różne funkcje, m.in. kierownika stadionu.
Adam Musiał pozostał wierny ukochanej Wiśle Kraków. W klubie spod Wawelu pracował na różnych stanowiskach.
W ostatnich latach mocno podupadł na zdrowiu, ale nie tracił humoru i cieszył się życiem rodzinnym u boku żony, dzieci (jego synem jest znany sędzia piłkarski Tomasz Musiał) i wnuków. „Jesteśmy przeszczęśliwi, gdy przyjeżdżają do nas, narozrabiają i przestawią dom do góry nogami, mając przy tym wiele radości. Wtedy człowiek zdaje sobie sprawę, że życie nie poszło na marne” – mówił dwa lata temu we wspomnianym wywiadzie dla Onet.pl. Kibice zawsze będą go pamiętać. Adam Musiał zmarł 18 listopada 2020 roku w Krakowie. Ale takich twardzieli się nie zapomina.