Jan GomolaJan Gomola
KronikiTwardziel spod Czantorii
Twardziel spod Czantorii
Autor: Krzysztof Jaśniok
Data dodania: 5.08.2024
FOT. EAST NEWSFOT. EAST NEWS

Najlepsi nie tylko w klubie, ale także w drużynie narodowej. Dziś nikt nie wyobraża sobie sytuacji, w której dwóch topowych golkiperów w kraju walczy o miejsce między słupkami również na co dzień. Na przełomie lat 60. i 70. zdarzyła się właśnie taka historia. W kadrze Górnika Zabrze było dwóch najlepszych wówczas golkiperów w Polsce – Hubert Kostka i Jan Gomola.

Ich wielka rywalizacja trwała osiem lat, a zaczęła się – jak to czasem w życiu bywa – od nieszczęśliwego wypadku. W październiku 1964 roku Górnik rozgrywał w Sosnowcu ligowy mecz z Zagłębiem i już w 5. minucie napastnik gospodarzy Ginter Piecyk zderzył się z Kostką tak niefortunnie, że ten stracił przytomność. Na boisko wjechała karetka i chwilę potem bramkarz gości został odwieziony do szpitala. Problem polegał na tym, że zabrzanie przyjechali nad Przemszę bez rezerwowego golkipera. W kadrze wprawdzie byli jeszcze kończący karierę Joachim Szołtysek i Bernard Kobzik, ale na to spotkanie nie dotarli (wkrótce okazało się, że ten drugi uciekł do Niemiec). Między słupkami stanął więc nominalny obrońca Waldemar Słomiany.

Górnik przegrał 1:3, a zaraz po powrocie na Roosevelta działacze zaczęli szukać bramkarza. Ktoś im podpowiedział, że jest taki utalentowany chłopak w Kuźni Ustroń, ale właśnie dogaduje się z Szombierkami. Natychmiast wysłano delegację w Beskidy. Targu dobito na pniu. Nikt nawet nie obejrzał go w akcji, nie zrobiono mu badań ani testów wydolnościowych – nie było na to czasu, bo tego samego dnia wizytę w Ustroniu mieli złożyć działacze z Bytomia. Zabrzanie byli szybsi. Tak Jan Gomola został zawodnikiem najlepszej wówczas drużyny w Polsce.

Jan GomolaJan Gomola
FOT. EAST NEWS

Urodzony u stóp Czantorii Jan Gomola w drugiej połowie lat 60. był uważany za jednego z najlepszych polskich bramkarzy.

GÓRAL Z BESKIDU

Na ligowy debiut musiał jednak trochę poczekać, bo Kostka szybko doszedł do siebie i już w listopadzie wrócił do bramki. Gomola dostał szansę w maju 1965 roku, gdy Górnik był już prawie pewien zdobycia szóstego w historii i trzeciego z rzędu tytułu mistrza kraju. Nie było to wielkie wyzwanie. Zabrzanie zmierzyli się w Raciborzu z broniącą się przed spadkiem Unią i strzelili jej cztery gole. Góral z Ustronia nie miał wiele pracy, zachował czyste konto. Jego występ przeszedł bez echa.

W tamtym sezonie zagrał jeszcze w sześciu meczach: przegranym 0:1 w Bytomiu z Polonią, wygranym 3:1 w Szczecinie z Pogonią, zremisowanych po 2:2 spotkaniach z Zagłębiem i Stalą Rzeszów i zakończonym zwycięstwem 2:1 starciu z Odrą Opole w Zabrzu. Najwięcej pochwał zebrał jednak dopiero po kończącej rozgrywki potyczce ze swoim niedoszłym klubem Szombierkami (2:1). I to akurat wtedy, gdy postawę jego kolegów z drużyny dziennikarze ocenili dość surowo.

W obronie górników działo się nie najlepiej. Oślizło grał nonszalancko, Słomiany przegrywał pojedynki biegowe, a Olszówka dzielnie im sekundował w różnego rodzaju błędach. Gdyby nie świetna postawa Gomoli, zabrzanie straciliby z całą pewnością więcej niż jedną bramkę. À propos Gomoli. Rośnie on na świetnego bramkarza. Kto wie, czy nie na następcę „Szymka” (Edwarda Szymkowiaka – przyp. red.) w drużynie narodowej?

„Sport”, 1 lipca 1965 r.
NASTĘPCA „SZYMKA”?

Ta prognoza wkrótce się sprawdziła, choć to nie Szymkowiak okazał się jego głównym rywalem w walce o koszulkę z numerem jeden w reprezentacji. Zanim jednak dostał pierwsze powołanie do kadry, błysnął wysoką formą w europejskich rozgrywkach. We wrześniu 1965 roku zabrzanie w pierwszej rundzie Pucharu Europy rywalizowali z mistrzem Austrii. Ich bramkarz był jednym z ojców wyjazdowego zwycięstwa nad LASK Linz, popisując się takimi m.in. interwencjami.

J. Gomola ubiega F. Viehböcka

Górnik nie zrobił furory w pucharze, bo odpadł już w drugiej rundzie, gdzie trafił na praską Spartę. Trener Władysław Giergiel docenił jednak umiejętności 24-latka i już do końca sezonu stawiał głównie na niego. Kostka na jakiś czas poszedł w odstawkę. Ale nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Jan GomolaJan Gomola
FOT. EAST NEWS

Drużyna Górnika Zabrze na zdjęciu z 1971 roku. Od lewej: Zygfryd Szołtysik, Erwin Wilczek, Hubert Skowronek, Jan Banaś, Jerzy Wilim, Zygmunt Anczok, Jan Wraży, Włodzimierz Lubański, Jerzy Gorgoń, Jan Gomola, Stanisław Oślizło.

RAZ NA WOZIE, RAZ POD WOZEM

Pierwsza połowa roku 1966 w karierze Gomoli okazała się przełomowa. Po raz drugi został mistrzem Polski, ale tym razem wreszcie miał poczucie, że mocno przyczynił się do tego sukcesu, bo zagrał w zdecydowanej większości spotkań. Zadebiutował też w reprezentacji – w maju we Wrocławiu stanął w bramce w towarzyskim meczu ze Szwecją (1:1). Niespełna miesiąc później pojechał na tournée po Ameryce Południowej. Tam najpierw spotkał go zimny prysznic, bo puścił cztery gole w spotkaniu z mistrzami świata Brazylijczykami (1:4), ale już starcie z Argentyną mógł miło wspominać. Biało-czerwoni po niesamowitej walce wywieźli z „jaskini lwa” remis 1:1. Bramkarz Górnika bronił jak natchniony.

O. Más z wolnego, J. Gomola broni, dobitka D. Onegi

Selekcjoner Antoni Brzeżańczyk był pod takim wrażeniem jego umiejętności, że jesienią wystawił Gomolę w składzie na wyjazdowy mecz z Francją (1:2) w eliminacjach mistrzostw Europy. „Jango”, jak wołali na niego koledzy, puścił dwa gole, ale kilka razy uratował drużynę w zupełnie beznadziejnych sytuacjach.

F. Di Nallo sam na sam z J. Gomolą

I właśnie wtedy, gdy zdawało się, że jego kariera nabrała przyspieszenia, szczęśliwa karta nagle się odwróciła. W reprezentacji Brzeżańczyka zastąpił Ryszard Koncewicz, który do Gomoli nie miał przekonania, a w Zabrzu zatrudniony został słynny trener Géza Kalocsay. Węgier po kilku treningach uznał, że z dwóch bramkarzy znacznie lepiej rokuje starszy o rok Kostka. Role więc znowu się odwróciły. Hardy góral z Ustronia musiał pogodzić się z rolą rezerwowego. W pierwszym składzie wyszedł tylko w sześciu ligowych meczach.

Jan GomolaJan Gomola
FOT. EAST NEWS

Reprezentacja Polski przed meczem eliminacji igrzysk olimpijskich 1972 z Grecją w Poznaniu. Stoją od lewej: Bernard Blaut, Jan Gomola, Walter Winkler, Zygmunt Anczok, Jan Wraży, Jerzy Wyrobek, Lesław Ćmikiewicz. W dolnym rzędzie: Jan Banaś, Zygfryd Szołtysik, Robert Gadocha, Włodzimierz Lubański.

JAK PECH, TO PECH

W tamtym czasie Kostka zrobił coś, co dziś pewnie przyszłoby do głowy już niewielu piłkarzom. Aby nie było między nim a Gomolą złej krwi, poszedł do prezesa i poprosił, by obaj co miesiąc dostawali takie same pieniądze – bez względu na to, kto częściej stał w bramce. Zrobił mu dużą przysługę, bo w kolejnym sezonie jego konkurent już wcale sobie nie pograł. Dostał szansę tylko trzy razy w lidze i dwukrotnie w Pucharze Polski. Na treningach harował za to jak wół, próbując przekonać trenera, że wcale nie jest gorszy.

Różniliśmy się z Jasiem. Mnie wystarczało jakieś ćwiczenie zrobić pięć razy, Jasiu powtarzał je ze dwadzieścia. Wynikało to także z faktu, że byliśmy inni pod względem fizycznym, Jasiu był zbudowany bardziej atletycznie. Jednak efekty naszej pracy na treningach były takie same. Podejrzewam, że gdyby Jasiu tak ciężko nie pracował, a poprzestał na sposobie treningu podobnym do mojego, nigdy nie doszedłby do tak wysokiego poziomu, jaki udało mu się osiągnąć. Gomola o tym wiedział, a jego pracowitość robiła ogromne wrażenie na obserwatorach.

Hubert Kostka, wypowiedź pochodzi z książki Pawła Czado „Górnik Zabrze. Opowieść o złotych latach”; Wydawnictwo Agora, Warszawa 2017
CZTERY RAZY PRACOWITSZY

Ta harówka na dobre przyniosła efekt dopiero w sezonie 1970/71, już po sławetnej szarży Górnika w Pucharze Zdobywców Pucharów, zakończonej przegranym finałem w Wiedniu (1:2). Gdy trenerem zabrzan został Ferenc Szusza, na pierwszy plan powoli zaczął wysuwać się „Jango”. Gdy zabrzanie znów trafili na The Citizens – tym razem w ćwierćfinale PZP – w pierwszym meczu (2:0) bronił Kostka, ale już w rewanżu między słupkami stanął Gomola. Przyszło mu dwa razy wyciągać piłkę z siatki, ale gdyby nie on, zwycięstwo gospodarzy mogło być wyższe.

I. Mellor strzela głową, J. Gomola łapie piłkę

Złapał taką formę, że selekcjoner Kazimierz Górski – choć w kadrze stawiał na jego klubowego konkurenta – wysłał mu powołanie na mecz eliminacji Euro z Turcją (5:1). Zagrał i znów zebrał świetne recenzje. Niestety, w kolejnym spotkaniu z RFN (1:3) już nie wystąpił, bo w trakcie zgrupowania wykryto u niego pęknięcie jednego z kręgów szyjnych.

Jan GomolaJan Gomola
FOT. EAST NEWS

Reprezentacja Polski przed meczem eliminacji mistrzostw Europy 1972 z Turcją w Krakowie. Od lewej: Zygfryd Szołtysik, Bronisław Bula, Robert Gadocha, Jan Banaś, Adam Musiał, Kazimierz Deyna, Andrzej Zygmunt, Zygmunt Anczok, Jerzy Gorgoń, Jan Gomola, Włodzimierz Lubański.

POLICZEK OD FRANCUZA

Być może tej kontuzji nabawił się w jednym ze starć pierwszej rundy Pucharu Europy, w których zabrzanie zmierzyli się z Olympique. W Marsylii (1:2) dał prawdziwy popis, po meczu dziennikarze nie mogli się go nachwalić: „Najlepszym zawodnikiem na boisku był bezsprzecznie Gomola. W pierwszej połowie wyłapał dużo groźnych strzałów, ponadto wiele razy rzucał się ofiarnie pod nogi ostro szarżujących napastników Marsylii. Gdy piłkarze Olympique nie mogli strzelić dalszych bramek, zaczęli faulować. W starciu pod bramką Gress uderzył naszego bramkarza w twarz” –  relacjonowała redakcja katowickiego „Sportu”.

Strzał J. Skoblara, interwencja J. Gomoli

Nie inaczej było w rewanżu. Charakterny góral znów grał jak w transie i w dużej mierze to dzięki niemu gospodarze do ostatniej minuty zachowali szansę na odrobienie strat. Niestety, skończyło się remisem 1:1 i to mistrzowie Francji awansowali do kolejnej rundy.

Strzał B. Bosquiera, interwencja J. Gomoli

Przez kłopoty ze zdrowiem nie zagrał już ani w eliminacjach Euro, ani w kwalifikacjach olimpijskich, ani na igrzyskach. Wrócił na boisko w barwach Górnika i znów był numerem jeden, ale gdy w 1973 roku do klubu z Roosevelta trafił utalentowany bramkarz poznańskiego Lecha Andrzej Fischer, uznał, że jest już za dużo grzybów w barszczu. Tego samego zdania był Kostka. Mistrz olimpijski z Monachium postanowił zakończyć karierę. Gomola zaś zdecydował się na przygodę życia – podpisał kontrakt z meksykańskim Atlético Español. Za oceanem spędził niespełna cztery lata.

Przez dwa sezony uznawany był najlepszym golkiperem w tym kraju! Niestety, ponownie odezwał się kręgosłup... Zabieg, rehabilitacja i powrót na boisko! Wypożyczony do CD Zacatepec rozegrał w tym zespole 5 spotkań, w których tylko raz wyjmował piłkę z siatki i wrócił do Atlético. Radził sobie świetnie, ale z kręgosłupem żartów nie ma i wraz z żoną uznali, że czas na powrót do kraju.

Fragment artykułu Marka Dziechciarza; gornikzabrze.pl; 5 sierpnia 2019 r.
TEN NIESZCZĘSNY KRĘGOSŁUP!

Karierę zakończył w 1977 roku, w wieku 36 lat. Wrócił w rodzinne strony, gdzie najpierw trenował bramkarzy Beskidu Skoczów, a potem prowadził drużyny Morcinka Kaczyce i Piasta Cieszyn. Później piłkę oglądał już tylko w telewizji, ciesząc się spokojnym życiem emeryta w swoim ukochanym Ustroniu. Tam też zmarł 22 lutego 2022 roku.