Stara piłkarska prawda brzmi: bramkarz jest jak saper – myli się tylko raz. Gdy zdarza mu się to zbyt często, można zachodzić w głowę, czy aby na pewno wybrał właściwy fach. Z drugiej jednak strony, mylić się jest rzeczą ludzką. Warto więc wykazać się odrobiną cierpliwości i nie skreślać kogoś po jednym lub drugim niepowodzeniu. Dobitnie przekonał się o tym Jan Tomaszewski, który zanim stał się bramkarskim mistrzem, zaliczył bolesny falstart. W związku z urodzinami 63-krotnego reprezentanta Polski przypominamy 10 najładniejszych – naszym zdaniem – parad „Tomka” w meczach o punkty.
Jego debiut z RFN-em (1:3) w eliminacjach mistrzostw Europy 1972 wypadł... co najmniej, średnio. Już wtedy dziennikarze i kibice odsądzali Tomaszewskiego od czci i wiary. Trener Kazimierz Górski wiedział jednak, że w bramkarzu Łódzkiego Klubu Sportowego drzemie duży potencjał. Prawie półtora roku później, gdy sprawa przycichła, selekcjoner znów postawił na młodego golkipera. I ten, nie tylko go nie zawiódł, ale również sprawił, że spore grono niedowiarków biło potem brawa i piało z zachwytu po jego interwencjach.
Ten mecz przeszedł do historii. Remis na Wembley dał nam przepustkę do mistrzostw świata w RFN-ie. Taki rezultat nie byłby jednak możliwy, gdyby nie fantastyczne parady Tomaszewskiego, który po tym meczu otrzymał przydomek „człowieka, który zatrzymał Anglię”. Po strzałach Colina Bella, Alana Clarke’a i Micka Channona wychodził – i to dosłownie – obronną ręką.
Przenieśmy się na mundial w 1974 roku. Starcie z Italią było trzecim spotkaniem biało-czerwonych w turnieju. Po zwycięstwach nad Argentyną (3:2) i Haiti (7:0) Polacy pragnęli pójść za ciosem. A rywala mieli nie byle jakiego, bo wicemistrzów świata z Meksyku i najlepszą drużynę 1973 roku. Ale i tę przeszkodę udało się pokonać. Dla rywali porażka oznaczała powrót do domu. Kto wie, jak potoczyłyby się losy tego starcia, gdyby nie znakomita obrona główki Giacinto Facchettiego przez „Tomka”.
Pozostajemy na boiskach RFN-u. Drugą fazę turnieju biało-czerwoni rozpoczęli od konfrontacji ze Szwecją, którą poprzedziła... „niedyspozycja” Adama Musiała, zakończona odsunięciem „balangowicza” od składu. Nie był to najlepszy mecz w wykonaniu podopiecznych Kazimierza Górskiego, ale liczyło się przede wszystkim zwycięstwo. Stało się tak dzięki golowi Grzegorza Laty i obronie przez pana Jana rzutu karnego, wykonywanego przez Staffana Tappera.
O tym spotkaniu powiedziano i napisano chyba wszystko. Słynny „mecz na wodzie” we Frankfurcie nad Menem rozgrywany był w anormalnych warunkach. Porażka z gospodarzem mundialu oznaczała, że nasza reprezentacja zagrała „tylko” o trzecie miejsce. A przecież przed mistrzostwami takie rozstrzygnięcie wszyscy wzięliby w ciemno! Biało-czerwoni przeważali, ale nie byli w stanie pokonać znakomitego Seppa Maiera. Gracze RFN-u również mieli trudności ze zdobyciem bramki, bo kolejne bardzo dobre zawody rozgrywał Tomaszewski, który m.in. obronił rzut karny Uliego Hoeneßa (przy stanie 0:0) oraz w świetnym stylu interweniował, po mocnym uderzeniu Wolfganga Overatha. Skapitulował dopiero przy strzale Gerda Müllera w 76. minucie.
„Mecz na otarcie łez” – tak można określić to starcie. Ale dla Polaków było niczym bój o mistrzostwo świata. Po przegranej z RFN-em biało-czerwoni mieli coś do udowodnienia. I w konfrontacji z canarinhos pokazali, że zasługiwali na medal – w tym przypadku srebrny, bo taki przyznawano za zajęcie trzeciego miejsca. Z tego spotkania pamiętać należy nie tylko gola Grzegorza Laty (króla strzelców niemieckiego mundialu), ale też efektowne parady „Tomka”. Jedną z nich była interwencja po strzale Valdomiro.
Po rozstaniu z kadrą trenera Górskiego nastał czas Jacka Gmocha. „Szczęka” stawiał początkowo na Zygmunta Kuklę, ale potem pomiędzy słupkami znów stanął Tomaszewski. W spotkaniu kończącym eliminacje mistrzostw świata 1978 Polska mierzyła się z Portugalią. To był dziwny mecz pod kątem zachowania publiczności na Stadionie Śląskim. Z jednej strony fani wygwizdali Kazimierza Deynę – strzelca gola i kapitana kadry, z drugiej oklaskiwali dobrze spisującego się „Tomka”, który popisał się efektowną paradą po strzale Toniego.
Mundial w Argentynie był ostatnią wielką imprezą w karierze pana Jana. Polakom nie udało się powtórzyć osiągnięcia sprzed 4 lat. Kadra Gmocha zakończyła turniej na miejscach pięć-sześć, co w kraju zostało przyjęte jako duże rozczarowanie. Jedno z najlepszych spotkań biało-czerwoni rozegrali z Meksykiem. Wygrana pozwoliła zająć pierwszą lokatę w grupie i zakwalifikować się do drugiej fazy rozgrywek. Za mecz z El Tri chwalono nie tylko strzelców goli, ale również tego, który strzegł dostępu do bramki. Oto ostatnia z interwencji z naszej listy Top 10, w której „mistrz Jan” poradził sobie z precyzyjnym strzałem późniejszej gwiazdy Realu Madryt − Hugo Sáncheza.