Wydawało się, że na przerwę zejdziemy ze spuszczonymi głowami (biało-czerwoni przegrywali po golu René Girarda – przyp. red.). Ale dostałem piłkę od Bońka, taką, jaką lubiłem. Mocną, kozłującą, idealną na lewą nogę. Dałem bramkarzowi po długim słupku. Mógł się tylko przyglądać. Moja mina mówiła wszystko. Zero uśmiechu, zero radości. W kierunku ławki i siedzącego na niej Piechniczka nawet nie spojrzałem.