Kiedy przyszedłem do Widzewa, Marek Pięta miał dość duże problemy z kontuzjami. Coś się działo w kolanie, ale fachowcy stwierdzili, że można uniknąć operacji i doprowadzić do sprawności dzięki ćwiczeniom. Bardzo dużo ja i fizjoterapeuta pracowaliśmy z Markiem indywidualnie. On wykonał tytaniczną pracę, miał taki specjalny ołowiany but. Bardzo często go z nim widziałem, jak ćwiczył. (...) Przychodził na nasze treningi i w ten sposób próbował wzmocnić kolano i mięsień czworogłowy. W końcu wrócił do treningów z zespołem, ale wtedy popełniliśmy błąd, że jednocześnie nie pracowaliśmy nad mięśniem dwugłowym. To sprawiło, że podczas ćwiczeń szybkościowych nawalił ten mięsień. Nie poddał się i znów ciężko pracował. Udało mu się wrócić do sprawności, a podczas zimowych przygotowań pojechaliśmy na turniej w okolice Hannoweru. Tam błyszczał w meczach, czym zasłużył sobie na transfer.