Takich osobowości na ligowych polskich boiskach ze świecą szukać. Charakterystyczna łysa głowa, czupurny charakter, waleczne serce, a do tego jeszcze te niesamowite cieszynki, które na zawsze zostaną w pamięci kibiców. Taki był Piotr Rocki.
Sposób, w jaki celebrował zdobyte bramki, to był jego znak firmowy. Wpadł na pomysł, by odgrywana scenka jakoś nawiązywała do rywali: herbu, maskotki lub patrona klubu. Gdy więc strzelił gola poznańskiemu Lechowi, biegał po murawie udając lokomotywę. Kiedy wpakował piłkę do siatki Groclinu Grodzisk Wlkp., zamienił się w posąg przypominający greckiego dyskobola. Trafienie w meczu z krakowską Wisłą uczcił charakterystycznym kłusem lajkonika, a w Zabrzu w pojedynkę wcielił się w całą górniczą orkiestrę. Było też pasowanie kolegów z drużyny na rycerzy niewidzialnym mieczem po sensacyjnym wywalczeniu tytułu mistrza jesieni przez wodzisławską Odrę.
Pierwsze kroki w futbolu Piotr Rocki stawiał na warszawskich boiskach. Najpierw na Bródnie, potem na Żeraniu, wreszcie przy Konwiktorskiej. Marzenie o grze w Legii spełnił dopiero w 2008 roku.
Wychował się na warszawskim Bródnie – w tej samej dzielnicy, gdzie dorastał starszy od niego o dwa lata Wojciech Kowalczyk. Nie był grzecznym chłopcem, bo taki w tamtych okolicach musiałby cały czas siedzieć w domu. A on lubił wyjść na miasto. Nie tylko po to, żeby pobiegać za piłką.
Papierosy zaczął palić już gdy miał 15 lat. Były i inne używki. Szczęśliwie jednak górę wziął futbol, choć – jak przyznał po latach – z nałogami nie rozstał się nigdy. Gdy grał jako junior w Polonezie czy Marcovii, chował się po „bunkrach”, by choć na chwilę zaciągnąć się dymkiem. Tak samo było potem w Polonii.
Do klubu z Konwiktorskiej trafił, będąc zdeklarowanym legionistą. Jako nastolatek siadał na Żylecie i gromko dopingował ukochany klub, jeździł też z kibicami po całej Polsce, nieraz biorąc udział w bójkach. Marzył o tym, by grać przy Łazienkowskiej, ale w tamtym czasie na Legię był za słaby. Przywdział więc czarną koszulę. Przewrotny los sprawił, że swego pierwszego gola w ekstraklasie strzelił w derbach stolicy swojemu ukochanemu klubowi.
Bełchatów, 1 maja 2007 roku. Piotr Rocki (trzeci od lewej) świętuje z kolegami z Groclinu Dyskobolii zdobycie Pucharu Polski. W finale zespół z Grodziska Wielkopolskiego pokonał Koronę Kielce 2:0.
„Rocky”, jak nazywali go koledzy, mógł zapomnieć, jakiego klubu barw broni, bo dość często zmieniał pracodawcę. Z Polonii przeniósł się do Hetmana Zamość, potem do Górnika Zabrze, Odry Wodzisław Śląski, wreszcie do Groclinu Dyskobolii. W drużynie z Grodziska Wlkp. świętował największe sukcesy. W 2007 roku sięgnął po Puchar Polski i Puchar Ligi. Drugie z tych trofeów zdobył też w kolejnym sezonie.
W 2008 roku trafił wreszcie do Legii. Zaczął nieźle, bo to jego trafienie w Superpucharze przesądziło o zwycięstwie 2:1 nad Wisłą Kraków, ale przez kolejne miesiące znów nie potrafił przebić się do podstawowego składu. Żartował, że przez to, że za namową żony właśnie wtedy spróbował powalczyć z nałogiem…
Po Legii było jeszcze Podbeskidzie Bielsko-Biała, GKS Tychy, Kolejarz Stróże, Polonia Bytom i na koniec Ruch Radzionków. W ostatnim z klubów Rocki grał, mając już cztery dychy na karku, a gdy wreszcie zawiesił buty na kołku, został trenerem.
Ostatnie lata piłkarskiej kariery Piotr Rocki spędził na Śląsku. Na zapleczu ekstraklasy grał m.in. w barwach GKS-u Tychy. W tej sytuacji próbuje go zatrzymać Rafał Kosznik.
Nigdy nie było mu dane spróbować sił zagranicą, nie wystąpił też ani razu w koszulce z orłem na piersi. Miał okazję wyjechać na mundial 2002, ale selekcjoner ostatecznie zdecydował się zabrać do Korei Południowej innego piłkarza Odry Wodzisław, Pawła Sibika. Rockiemu obiecał, że dostanie szansę już po turnieju. Nie zdążył spełnić tego zobowiązania.
Pod koniec maja 2020 roku media obiegła wiadomość, że Piotr Rocki trafił do szpitala w ciężkim stanie po pęknięciu tętniaka. Tego meczu nie zdołał wygrać. Zmarł 1 czerwca w wieku zaledwie 46 lat.