Historia polskiego futbolu w wydaniu klubowym to nie tylko wspaniałe, niezapomniane mecze i zwycięstwa w europejskich pucharach, ale także efektowne bramki, którymi popisywali się nasi piłkarze. I choć w ostatnich latach priorytetem wszystkich bardziej niż styl jest awans drużyn znad Wisły do fazy zasadniczej poszczególnych rozgrywek, nie należy zapominać, że również Polacy w barwach naszych klubów, w przeszłości potrafili swoimi umiejętnościami zadziwiać fanów futbolu na europejskich arenach. Poniżej prezentujemy subiektywną listę dziesięciu, naszym zdaniem najefektowniejszych trafień.
To był przedziwny dwumecz. Debiutujący w europejskich zmaganiach Górnik Zabrze w pierwszej rundzie Pucharu Europy 1961/1962 mierzył się z angielskim Tottenhamem Hotspur. Już na Stadionie Śląskim doszło do sensacyjnego rozstrzygnięcia, bo podopieczni Augustyna Dziwisza prowadzili nawet 4:0, żeby ostatecznie zwyciężyć 4:2. W rewanżu w Londynie mistrzowie Polski zamierzali bronić zaliczki z Chorzowa, ale… zostali wręcz zdemolowani przez faworyta, który zaaplikował im aż 8 bramek! Honor naszej drużyny uratował tylko legendarny Ernest Pohl i trzeba przyznać, że zrobił to w wyjątkowo efektowny sposób.
Kibice z Zabrza nie musieli długo rozpamiętywać premierowej klęski w Londynie, bo w latach 60. XX wieku Górnik dość często meldował się w europejskiej rywalizacji. I co ważne, zarówno w defensywie, jak i ofensywie prezentował się już znacznie skuteczniej. Sezon 1965/1966 był już trzecim podejściem drużyny ze Śląska do Pucharu Europy. W pierwszej rundzie los skojarzył Górników z LASK Linz i już po pierwszym meczu w Austrii zespół prowadzony przez Władysława Giergiela mógł być względnie spokojny o awans (zwyciężył 3:1). Spory w tym udział Jerzego Musiałka, który otworzył wynik, posyłając piłkę do bramki bezpośrednio z rzutu rożnego.
Rozgrywki sezonu 1976/1977 to z kolei początek przygody z Pucharem UEFA krakowskiej Wisły. W pierwszej rundzie Biała Gwiazda nie miała co prawda szczęścia w losowaniu – trafiła na słynny szkocki zespół Celtic Glasgow, ale z Wysp niespodziewanie przywiozła korzystny remis 2:2. To sprawiło, że zainteresowanie rewanżem pod Wawelem było ogromne, a na trybunach zameldowała się rekordowa liczba 45 tysięcy widzów. W zachwyt wszystkich wprawił kapitan zespołu – Kazimierz Kmiecik, który dwukrotnie wpisał się na listę strzelców, ustalając wynik na 2:0. Co ważne, obie bramki były szczególnej urody. Nam bardziej przypadło do gustu drugie trafienie, kiedy to polski napastnik wrzucił piłkę za kołnierz golkiperowi gości – Peterowi Latchfordowi.
Sezon 1980/1981 jest z kolei jednym z najbardziej pamiętnych w historii innego utytułowanego polskiego klubu – Widzewa Łódź. Podopieczni trenera Jacka Machcińskiego zadziwili w nim Europę, eliminując z Pucharu UEFA m.in. jedną z uznanych potęg – Juventus Turyn. Zanim doszło jednak do konfrontacji ze Starą Damą, łodzianie pojechali do Manchesteru, aby na słynnym Old Trafford zmierzyć się z zespołem United. I choć bramkę stracili już w 4. minucie, chwilę później wyrównanie, a w konsekwencji cenny remis dał im Krzysztof Surlit. I zrobił to w charakterystyczny dla siebie sposób – atomowym uderzeniem z rzutu wolnego.
Do historii polskiej, ale też angielskiej piłki przeszedł również inny zawodnik klubu z Alei Armii Czerwonej (obecnie Alei Piłsudskiego) w Łodzi. I choć od Krzysztofa Surlita na pierwszy rzut oka dzieliło go niemal wszystko, również posiadał wyjątkową zdolność zdobywania bramek w ważnych meczach. Mowa oczywiście o Wiesławie Wradze. Filigranowy zawodnik zasłynął przede wszystkim golem strzelonym w pamiętnym meczu ćwierćfinałowym Pucharu Europy 1982/1983, kiedy do posłał piłkę do siatki słynnego Liverpoolu uderzeniem głową z linii pola karnego. Widzew wygrał na stadionie ŁKS-u z The Reds 2:0, a na Anfield mógł świętować awans do czołowej czwórki Europy.
Z Miastem Włókniarzy związany jest także zdobywca kolejnej, efektownej polskiej bramki w pucharach, ale Dariusz Dziekanowski większe sukcesy niż w Widzewie, osiągał w barwach Legii. Utalentowany napastnik do stolicy z Łodzi przeniósł się przed sezonem 1985/1986 i był to dla niego powrót do rodzinnego miasta. Z kibicami przy Łazienkowskiej przywitał się w najlepszy możliwy sposób. W pierwszej rundzie rozgrywek o Puchar UEFA w spotkaniu z norweskim Vikingiem Stavanger popisał się niesamowitym zagraniem, po którym mocnym strzałem posłał piłkę do bramki rywali. W Warszawie już wtedy wiedzieli, że sprowadzenie „Dziekana” było dobrym pomysłem.
Mimo, że GKS Katowice w sezonie 1990/1991 w lidze do końca bił się o miejsce na podium (ostatecznie zajmując 4. lokatę), a także wywalczył drugi w historii klubu Puchar Polski, pierwsze spotkanie w ramach Pucharu Zdobywców Pucharów przy ulicy Bukowej ze szkockim Motherwell FC nie przyciągnęło na trybuny tłumów. Być może zawinił padający tego dnia deszcz, ale fakty są takie, że piłkarzy GieKSy wspierało zaledwie 4 tysiące kibiców. Ale ci, którzy przyszli nie żałowali. Przede wszystkim gospodarze wypracowali sobie dwubramkową zaliczkę przed rewanżem. Nie bez znaczenia był również zjawiskowy gol kapitana – Romana Szewczyka, który oddał potężny strzał po krótko rozegranym rzucie wolnym.
Lata 90. nie należą do najbardziej udanych w historii polskiego futbolu (szczególnie w wydaniu reprezentacyjnym), ale w rywalizacji klubowej Legii i Widzewowi, udało się zameldować w fazie grupowej elitarnej Ligi Mistrzów. I choć lepszy wynik w sezonie 1995/1996 uzyskał zespół z Warszawy (awansował do ćwierćfinału), zdecydowanie najgłośniej było o spotkaniu rozegranym rok później w Łodzi, kiedy na Aleję Piłsudskiego przyjechał mistrz Hiszpanii. Zgodnie z oczekiwaniami to Atlético Madryt odniosło pewne zwycięstwo (4:1), ale na ustach wszystkich był zdobywca honorowej bramki dla mistrzów Polski – Marek Citko, który José Francisco Molinę pokonał uderzeniem niemal z linii środkowej.
Taki sezon zdarzył się tylko raz w historii klubu z niewielkiego Grodziska Wielkopolskiego. Po wywalczeniu pierwszego wicemistrzostwa Polski w 2003 roku, piłkarze Groclinu Dyskobolii mieli okazję zadebiutować w rozgrywkach o Puchar UEFA. I trzeba przyznać, że zrobili to w imponującym stylu. W pokonanym polu zostawili najpierw litewski Atlantas Kłajpeda, a później niespodziewanie uporali się z niemiecką Herthą BSC Berlin. I kiedy wydawało się, że ich przygoda zakończy się na drugiej rundzie i konfrontacji z Manchesterem City, dwa remisy (1:1 na wyjeździe i 0:0 u siebie) dały im sensacyjny awans. Kluczowa okazała się efektowna bramka zdobyta przez Sebastiana Milę na City of Manchester Stadium.
Polską drużyną, która na początku XXI wieku najczęściej (niestety bezskutecznie) próbowała sforsować bramy fazy grupowej Ligi Mistrzów była krakowska Wisła. Nawet kiedy wydawało się, że wymarzony cel jest o włos, coś stawało na drodze piłkarzy Białej Gwiazdy. Tak było chociażby w sezonie 2005/2006, kiedy to po wygranej u siebie 3:1 z Panathinaikosem, zespół prowadzony przez Jerzego Engela pojechał „postawić kropkę nad i” do Aten. Tam jednak mimo zjawiskowej bramki Radosława Sobolewskiego, wiślakom nie udało się utrzymać wypracowanej pod Wawelem przewagi. Grecy doprowadzili do dogrywki, po której ostatecznie wygrali 4:1.