2845 dni. W większości strasznych, wypełnionych bólem, cierpieniem i gniewem. Dokładnie tyle czasu dzieliło dwa kolejne występy reprezentacji Polski, które na liście PZPN noszą numer odpowiednio 83 i 84. Tuż przed wybuchem II wojny światowej biało-czerwoni zwyciężyli w Warszawie 4:2 wicemistrzów świata Węgrów. Kolejny mecz było dane im zagrać dopiero 11 czerwca 1947 roku. W Oslo przegrali z Norwegią 1:3.
Pierwsze oficjalne spotkanie po wojnie nasza reprezentacja rozegrała dość późno, ale piłkarskie życie wróciło nad Wisłę krótko po zdobyciu Berlina. Pod koniec czerwca 1945 roku w Krakowie wznowił działalność PZPN. Funkcję prezesa powierzono Tadeuszowi Kucharowi, bratu Wacława, ikony polskiego sportu, a kapitanem związkowym został słynny w latach 20. napastnik Białej Gwiazdy Henryk Reyman. To właśnie on miał wybrać zawodników, którzy znajdą się w narodowej kadrze.
Reprezentacja Polski pierwsze mecze po wojnie rozegrała pod szyldem CRZZ (Centralnej Rady Związków Zawodowych). Wiosną 1946 roku wybrała się do Francji, by zmierzyć się z drużyną złożoną z tamtejszych robotników. Rok później Trójkolorowi przyjechali z rewizytą i zagrali z biało-czerwonymi na stadionie warszawskiej Legii.
W tym samym roku latem i jesienią Reyman uważnie przyglądał się piłkarzom, którzy pod szyldem reprezentacji Śląska, Polski Południowej czy Krakowa rozgrywali mecze z klubami z Czech oraz ekipami występującymi jako reprezentacje Pragi i Belgradu. Spośród nich zrekrutował drużynę, która na wiosnę 1946 roku pod szyldem Centralnej Rady Związków Zawodowych wybrała się na tournée do Francji. W naszym kraju powoli instalowała się już komuna, więc biało-czerwoni oficjalnie mogli zmierzyć się z zespołami reprezentującymi tylko środowiska robotnicze. W Reims pokonali Trójkolorowych, ale potem przegrali w Paryżu aż 0:5 z jedenastką włoską. W drodze powrotnej wzięli jeszcze udział w turnieju w Lens, zorganizowanym przez miejscową Polonię. Gospodarze wystawili dwie ekipy. Z pierwszą z nich zespół Reymana wygrał 3:2, z drugą 3:1 i zdobył Puchar Rady Polaków we Francji.
Sytuacja polityczna z miesiąca na miesiąc stawała się coraz trudniejsza, ale w tym czasie nasz kraj jeszcze nie był za Żelazną Kurtyną. Niespełna pół roku później doszło więc do kolejnego tournée – tym razem po Wyspach Brytyjskich.
Niestety, na tym skończyły się wojaże biało-czerwonych po Europie Zachodniej. Gdy władze komunistyczne dowiedziały się, że w Szkocji kilku naszym zawodnikom złożono propozycję gry w tamtejszych klubach, zapadła decyzja, że kolejnego takiego wyjazdu nie będzie. Od tej pory przez blisko dekadę reprezentacja grała tylko z drużynami z Bloku Wschodniego i czasem ze Skandynawami, z którymi rząd w Warszawie najszybciej nawiązał kontakty dyplomatyczne.
Kilka dni przed wylotem do Oslo reprezentacja Polski zmierzyła się na stadionie przy Łazienkowskiej z drużyną Warszawy i wygrała 5:2. Strzał oddaje uczestnik historycznego meczu z Norwegią Tadeusz Świcarz, broni bramkarz Legii Henryk Skromny.
Pierwotnie biało-czerwoni mieli zainaugurować powojenne występy meczem ze Szwecją, ale tamtejsza federacja ostatecznie wycofała się z umowy i wtedy z propozycją zgłosili się Norwegowie. Po dwóch latach przygotowań, selekcji i treningów selekcjoner Reyman ogłosił skład i wezwał zawodników na zgrupowanie do Warszawy. Tam przez kilka dni prowadził treningi i tłumaczył piłkarzom założenia taktyczne. Do Oslo jednak nie poleciał.
Już na lotnisku podeszło do niego dwóch smutnych panów, pokazało legitymacje i ogłosiło, że kapitan związkowy ma zakaz opuszczania kraju. Komuniści dość późno, ale jednak zorientowali się, że Reyman trener to ten sam człowiek, który w 1920 roku jako młody piłkarz brał udział w wojnie z bolszewikami. Odebrano mu paszport, a wkrótce pozbawiono stanowiska. Do pracy z kadrą wrócił dopiero w 1956 roku, gdy na fali tzw. odwilży władzę w kraju przejął Władysław Gomułka.
Gerarda Cieślika kibice nosi na rękach już jako dwudziestolatka. Znakomity snajper zadebiutował w narodowych barwach właśnie w spotkaniu z Norwegią. Pierwszego gola w reprezentacji strzelił miesiąc później w przegranym 1:2 meczu z Rumunią w Warszawie.
W Oslo drużynę poprowadził więc Wacław Kuchar. Znalazło się w niej trzech piłkarzy, którzy zagrali w ostatnim przed wojną meczu z Węgrami: obrońca warszawskiej Polonii Władysław Szczepaniak, prawoskrzydłowy Łódzkiego KS Stanisław Baran i pomocnik Cracovii Edward Jabłoński. Ten ostatni zdobył dla biało-czerwonych honorową bramkę, zmniejszając tuż przed ostatnim gwizdkiem rozmiary porażki.
W drużynie było oczywiście kilku debiutantów, a wśród nich Gerard Cieślik i Walter Brom. Ten drugi jako 17-latek znalazł się w kadrze na mistrzostwa świata 1938, ale wówczas był tylko zmiennikiem Edwarda Madejskiego. Teraz wreszcie doczekał się występu w koszulce z orłem na piersi, ale dumny z niego nie był, puścił w końcu trzy gole. Cieślik też nie mógł być zadowolony ze swojej gry. Narzekał potem, że trener Reyman na zgrupowaniu za bardzo dał piłkarzom w kość i podczas starcia z Norwegią zabrakło mu świeżości. Z wyprawy do Oslo zapamiętał za to co innego.
Historie naszych reprezentantów z meczu z Norwegią pokazują też, jak skomplikowane były losy Polaków podczas wojny. Brom, Ślązak z Chorzowa, został wcielony do Wehrmachtu. To samo spotkało Cieślika. Z kolei Stanisław Kaźmierczak (Warta Poznań) i Michał Filek (Wisła Kraków) byli uczestnikami kampanii wrześniowej, a Tadeusz Świcarz ze stołecznej Polonii brał udział w Powstaniu Warszawskim. Byli i tacy, którzy w czasie okupacji ciągle grali w piłkę. Jabłoński oraz Stanisław Flanek, Tadeusz Parpan i Mieczysław Gracz działali w ruchu oporu, a przy okazji rywalizowali w konspiracyjnych rozgrywkach o mistrzostwo Krakowa.
Wszyscy szczęśliwie przeżyli wojnę, ale niewiele brakowało, a straciliby życie podczas powrotu samolotem z meczu w Oslo. Wszystko za sprawą zupełnie nietypowego jak na połowę czerwca zdarzenia atmosferycznego.
Dramatyczne wydarzenia piłkarze mieli już jednak za sobą. Kraj powoli dźwigał się z gruzów i przyszedł też czas na odbudowę polskiego futbolu. Na pierwsze zwycięstwo biało-czerwoni musieli poczekać do września 1947 roku. Pokonali wówczas Finlandię w Helsinkach 4:1 po dwóch golach Henryka Spodziei i dwóch trafieniach 20-letniego młokosa, który w kolejnych latach wyrósł na wielkiego lidera naszej reprezentacji. Ten chłopak to Gerard Cieślik.