górnik zabrze górnik zabrze
KronikiPierwszy, ale nie jedyny
Pierwszy, ale nie jedyny
Autor: Rafał Byrski
Data dodania: 13.11.2024
FOT. PAPFOT. PAP

„Obrona czyni cię niepokonanym, ale jeśli chcesz zwyciężyć, musisz zaatakować” – napisał Sun Zi w „Sztuce wojennej”. Nie wiemy, czy Stanisław Oślizło czytał książkę jednego z największych starożytnych myślicieli Dalekiego Wschodu, ale na pewno radę słynnego Chińczyka przekuł w czyn. 29 kwietnia 1970 roku to właśnie gol środkowego obrońcy Górnika poderwał kolegów do walki. Piłkarze z Zabrza przegrywali 0:2 z Manchesterem City w finale Pucharu Zdobywców Pucharów. Po kontaktowej bramce Oślizły Górnik wreszcie zaczął grać odważniej, ale strat nie odrobił. Trofeum trafiło do drużyny z niebieskiej części Manchesteru.

To był niepowtarzalny serial z udziałem polskiego klubu. Górnik w drodze do wiedeńskiego finału brał jedną przeszkodę za drugą. Olympiakos Pireus, Glasgow Rangers, Lewski Sofia i wreszcie AS Roma. Aż trzy mecze z zespołem prowadzonym przez legendarnego trenera Helenio Herrerę wielu kibiców pamięta do dziś. Po remisach w Rzymie i Chorzowie o awansie Górnika zadecydował dopiero rzut monetą po także nierozstrzygniętym dodatkowym spotkaniu w Strasburgu.

Ale drużyna Michała Matyasa nie miała dużo czasu na świętowanie. Mecz we Francji odbył się 22 kwietnia, a już tydzień później Górnik miał zagrać w wielkim finale. I właśnie w tym szalonym terminarzu piłkarze upatrywali przyczyn słabszej gry w starciu z Manchesterem City.

włodzimierz lubański

Maraton z Romą znacznie nadwyrężył nasze siły. Po Strasburgu przydałby nam się dwutygodniowy wypoczynek. Byłby czas na wyleczenie drobnych kontuzji, na scementowanie składu.

Włodzimierz Lubański; „Sport”, 1973 r.

Ale nie brakowało także zwolenników innej teorii. Piłkarzom Górnika miała zaszkodzić… obecność żon. Do Wiednia wyjechały z Zabrza dwa autokary. W jednym podróżowały partnerki piłkarzy, a w drugim partyjni bonzowie i działacze. W stolicy Austrii zawodnicy mieli czas, by w towarzystwie swoich połowic pójść na spacer, wypić kawę, a przede wszystkim zrobić zakupy. A w czasach siermiężnego PRL-u Władysława Gomułki i wiecznych gospodarczych niedoborów każdy wyjazd na Zachód był okazją do kupienia niedostępnych w Polsce towarów.

Obecność naszych małżonek nie miała na nas żadnego zgubnego wpływu, jeśli chodzi o mecz, co po czasie niektórzy próbowali sugerować. Zupełnie błędne myślenie. Nie było żadnych zakulisowych spraw. Natomiast nie bez znaczenia było to, że trener Matyas zastosował wzmocnioną defensywę: Gorgoń – Oślizło i Olek. Nie było to moim zdaniem trafne pociągnięcie. Jurek Gorgoń nie wiedział, co ma robić. Olek był do ścisłego krycia. W ostatecznym rezultacie, schodząc do szatni po pierwszej połowie, przegrywaliśmy 0:2. W przerwie powiedziałem trenerowi, że trzeba to zmienić, choć nigdy wcześniej do spraw trenerskich się nie mieszałem. Zgodził się i druga połowa już wyglądała inaczej. Aura zresztą też nie była korzystna. Lał deszcz. Na boisku z tego powodu działy się dantejskie sceny, a większość tych, którzy przyjechali, siedziała w kawiarni. Ja, mimo że nominalny obrońca, zdecydowałem się iść do przodu i dobrze, bo strzeliłem gola i tak naprawdę dzisiaj, kiedy rozmawiamy, jestem jedynym polskim piłkarzem, który ma na swoim koncie bramkę w finale europejskiego pucharu.

Wypowiedź Stanisława Oślizły pochodzi z książki Barbary Wystyrk-Benigier i Krzysztofa Mecnera „Legendarny finał Górnika Zabrze”, Oficyna Wydawniczo-Usługowa Mecner Media, Katowice 2016

W tym przypadku legenda Górnika nie ma racji. Stanisław Oślizło jest wprawdzie pierwszym Polakiem, który strzelił gola w finale europejskich pucharów, ale nie jedynym. W 1984 roku Zbigniew Boniek zdobył bramkę dla Juventusu w meczu z FC Porto (2:1), także w finale Pucharu Zdobywców Pucharów. Trzydzieści jeden lat później jego wyczyn powtórzył Grzegorz Krychowiak. 27 maja 2015 roku na Stadionie Narodowym w Warszawie jego Sevilla pokonała Dnipro Dniepropietrowsk 3:2 w decydującym meczu Ligi Europy. To nie umniejsza oczywiście wyczynu Oślizły, który do dziś pamięta, jak pokonał bramkarza Manchesteru City Joe Corrigana.

 

2:1 Gol S. Oślizły, asysta W. Lubańskiego
stanisław oślizło

Akcja poszła prawą stroną. Jasiu Banaś posłał płaskie dośrodkowanie w pole karne Manchesteru. Wprost na mnie. Byłem odwrócony bokiem do bramki. Przyjąłem prawą nogą, obróciłem się o 180 stopni i uderzyłem lewą, tą słabszą. Nie powiem, że z zamkniętymi oczami, ale jednak bez mierzenia. Piłka dostała jeszcze poślizgu i wpadła do bramki. Czasu na radość nie było, szybko pobiegłem do środka boiska. „Jeszcze 20 minut” – kołatała mi w głowie myśl.

Zbigniew Cieńciała, Dariusz Leśnikowski „Oślizło. Droga do legendy”, Zabrze 2012

Ale nikt z kolegów nie poszedł już w jego ślady. To o tyle dziwne, że tercet napastników Jan BanaśWłodzimierz Lubański – Władysław Szaryński imponował skutecznością w drodze do wiedeńskiego finału. W 9 meczach ci trzej panowie strzelili w sumie aż 13 goli. Niestety, w tym najważniejszym spotkaniu „strzelby” Górnika nie wypaliły.