arabia saudyjska - polska (28.03.2006)arabia saudyjska - polska (28.03.2006)
KronikiOrły górą, Sokoły dołem, czyli jak graliśmy z Arabią
Orły górą, Sokoły dołem, czyli jak graliśmy z Arabią
Autor: Krzysztof Jaśniok
Data dodania: 23.11.2022
FOT. PAPFOT. PAP

Sensacyjnie pokonali Argentyńczyków z Leo Messim w składzie, ale my do tej pory byliśmy dla nich nie do przejścia. Z trzech potyczek, jakie stoczyliśmy przeciw Arabii Saudyjskiej, wygraliśmy wszystkie – i choć miały one charakter tylko towarzyski, zapisały się w historii. W pierwszej z nich okiełznaliśmy bowiem „czarnego konia” mundialu w USA. W ostatniej, która odbyła się 16 lat temu, w reprezentacji Polski zadebiutowali młodzi, zdolni Jakub Błaszczykowski i Łukasz Fabiański.

Początek tej rywalizacji był iście filmowy, bo po raz pierwszy obie drużyny zmierzyły się w... Cannes. Ten francuski kurort na Lazurowym Wybrzeżu, do którego co roku zjeżdżają na festiwal największe gwiazdy kina, gościł polskich i saudyjskich piłkarzy wczesną wiosną 1994 roku – dwa miesiące przed debiutem Zielonych Sokołów na mundialu. Zespół Jorge Raúla Solariego zrobił w Stanach Zjednoczonych prawdziwą furorę. Najpierw stoczył wyrównany bój z Holandią, minimalnie przegrywając 1:2, potem w tym samym stosunku pokonał Maroko, a wreszcie sensacyjnie wygrał 1:0 z Belgią i z drugiego miejsca w grupie awansował do fazy pucharowej.

W 1/8 finału Saudyjczycy nie mieli już szans, ulegając 1:3 Szwedom, którzy z tamtych mistrzostw wrócili jako trzecia drużyna świata. Stali się jednak bohaterami zbiorowej wyobraźni. Piłkarze, o których przedtem prawie nikt nie słyszał, teraz byli na ustach ludzi w niemal każdym zakątku globu. A zwłaszcza magiczna trójka. Zwinny jak pantera Mohammed Al-Deayea został uznany za jednego z najlepszych bramkarzy turnieju, błyskotliwy snajper Sami Al-Jaber zrobił taką furorę, że potem jako pierwszy piłkarz z Arabii wylądował w lidze angielskiej (grał w Wolverhampton Wanderers), a ofensywny pomocnik Saeed Al-Owairan… Nie, nie ma co mnożyć słów. Wystarczy to zobaczyć. To, czego dokonał we wspomnianym meczu z Belgią, było przyrównywane do słynnego rajdu Diego Maradony w starciu Argentyny z Anglią (2:1) na mistrzostwach świata 1986. Absolutny majstersztyk!

Źródło: youtube.com

PRZERWA NA MODLITWĘ

 

Dwóch spośród tych trzech magików, a ściśle Al-Deayea i Al-Owairan, wybiegło na murawę Stade Pierre de Coubertin 13 kwietnia 1994 roku, gdy Saudyjczycy rozegrali premierowy mecz z Polską. Ponieważ spotkanie odbyło się na terenie neutralnym, obejrzała je garstka widzów – około dwustu. Nie wzbudziło nawet zainteresowania miejscowej Polonii, czemu trudno się dziwić. Biało-czerwoni mieli za sobą kolejne przegrane eliminacje mistrzostw świata lub Europy, już czwarte z rzędu, a sukces drużyny olimpijskiej, która dwa lata wcześniej sięgnęła po srebrny medal igrzysk w Barcelonie, nie okazał się wystarczającym wabikiem.

A szkoda, bo rozpoczynający wówczas pracę z kadrą Henryk Apostel (to był dopiero jego trzeci mecz w roli selekcjonera) właśnie w Cannes postanowił sprawdzić kilku uczestników tamtego turnieju. W podstawowym składzie na murawę wybiegli Tomasz Łapiński, Marcin Jałocha, Dariusz Gęsior i Tomasz Wieszczycki. Na ławce usiadł Wojciech Kowalczyk, który tego dnia akurat nie dostał szansy. Swoje 90 minut najlepiej wykorzystał absolutny debiutant – grający wówczas w barwach Łódzkiego KS „Wieszczu”. To on w końcówce spotkania strzelił gola, ustalając wynik na 1:0 dla Polski.

apostel.pngapostel.png

Trener Henryk Apostel – to on poprowadził drużynę biało-czerwonych w dwóch pierwszych meczach z Arabią Saudyjską.

Do rewanżu doszło już osiem miesięcy później. Obie drużyny tym razem spotkały się w Rijadzie, dzięki czemu w akcji zobaczyło je dużo więcej kibiców – około 4 tysięcy. Gospodarzy nie trenował już Solari. Po znakomitym występie jego ekipy na mundialu Argentyńczyk dostał propozycję pracy w japońskim Yokohama Marinos i chętnie ją przyjął. Zastąpił go Saudyjczyk Mohammed Al-Kharashy i to on ustalił skład na spotkanie z drużyną Apostela. Zabrakło w nim Al-Deayei i Al-Owairana, ale za to zagrał Al-Jaber. I właśnie ten znakomity snajper zdobył jedyną bramkę dla Zielonych Sokołów, popisując się kapitalnym uderzeniem z rzutu wolnego. Nasz zespół cieszył się z gola dwa razy. Najpierw po strzale Henryka Bałuszyńskiego, a potem po akcji, którą zakończył debiutujący w reprezentacji Tomasz Rząsa – pierwszy w narodowej kadrze zawodnik powołany z Sokoła Pniewy. Ciekawostka: przerwa po pierwszej połowie zamiast regulaminowego kwadransa trwała prawie pół godziny. Prowadzący mecz sędzia (z Arabii) pozwolił swoim rodakom dokończyć modły, którym oddali się w szatni. Wyznawcy islamu są zobowiązani poddać się temu rytuałowi pięć razy w ciągu dnia – i tak wyszło, że czas na to przypadł w samym środku piłkarskiego widowiska.

Grupowe zdjęcie reprezentacji Polski przed towarzyskim meczem z Arabią Saudyjską w Rijadzie w 2006.Grupowe zdjęcie reprezentacji Polski przed towarzyskim meczem z Arabią Saudyjską w Rijadzie w 2006.
FOT. PAP

Reprezentacja Polski przed meczem z Arabią Saudyjską w 2006 roku. W górnym rzędzie od lewej: Ireneusz Jeleń, Jerzy Dudek, Łukasz Sosin, Tomasz Kłos, Jacek Krzynówek, Jacek Bąk (kapitan). W dolnym rzędzie: Marcin Baszczyński, Sebastian Mila, Radosław Sobolewski, Jakub Błaszczykowski, Dariusz Dudka.

WARTO CZASEM POGŁÓWKOWAĆ

 

Trzecia i ostatnia do tej pory konfrontacja Polaków z Saudyjczykami też miała miejsce w Rijadzie. Dla obu ekip była testem przed mistrzostwami świata w Niemczech. Drużynę Zielonych Sokołów prowadził wtedy Brazylijczyk Marcos Paquetá, który w imponującym stylu wywalczył awans na mundial. W grupie finałowej jego zespół zostawił w pokonanym polu Koreę Południową, Uzbekistan i Kuwejt, nie przegrywając ani jednego meczu, strzelając 10 bramek, tracąc tylko jedną.

Trenerem biało-czerwonych był wówczas Paweł Janas. Miał mały ból głowy, bo spotkanie odbyło się pod koniec marca, w nieoficjalnym terminie FIFA, w związku z czym nie mógł powołać wielu zawodników, którzy grali w eliminacjach – zagraniczne kluby, w których byli zatrudnieni, nie zgodziły się na ich wyjazd na zgrupowanie. Zielone światło dostali tylko Jerzy Dudek z Liverpoolu, Jacek Krzynówek z Bayeru Leverkusen, Jacek Bąk z katarskiego Al-Rajjan, Marcin Kuś z Queens Park Rangers, Sebastian Mila z Austrii Wiedeń i Łukasz Sosin z Apollonu Limassol. Bilety zabukowano więc głównie dla piłkarzy z naszej ligi, ale i z tej grupy selekcjoner musiał skreślić kilka nazwisk, co tak opisali specjalni wysłannicy „Przeglądu Sportowego” do Arabii, Dariusz Tuzimek i Rafał Nahorny: „Najpierw z kadry wypadł kontuzjowany Dawid Janczyk, potem rozchorował się Maciej Scherfchen, wreszcie na samolot – nie ze swojej winy – nie zdążył Seweryn Gancarczyk. Mieliśmy jednak nadzieję, że na boisku – mimo upalnej (32 stopnie Celsjusza!) pogody – szczęście się do nas uśmiechnie”.

Łukasz Sosin.Łukasz Sosin.
FOT. EAST NEWS

Łukasz Sosin – bohater naszego trzeciego w historii starcia z Saudyjczykami.

I uśmiechnęło się. Już w 7. minucie po kapitalnym rajdzie i centrze Ireneusza Jelenia gola strzelił głową debiutujący w reprezentacji Sosin. Gospodarze wyrównali jeszcze przed przerwą, a po niej (tym razem obyło się bez modłów w szatni) znów w głównej roli wystąpił napastnik na co dzień grający na Cyprze. Tym razem z lewej flanki dośrodkował Krzynówek, a Sosin – oczywiście głową – huknął nie do obrony. A kto stał wtedy w saudyjskiej bramce? Tak… tak… Legendarny Al-Deayea – ten sam, który mierzył się z nami dwanaście lat wcześniej. Nie był to jednak jedyny nasz dobry znajomy z dawnych czasów, bo w drugiej połowie na murawie pojawił się 34-letni wówczas Al-Jaber.

Skrót meczu

Sosin błysnął formą, ale nie przekonał do siebie trenera Janasa, który ostatecznie nie zabrał go na mundial. Nie zrobił też kariery w reprezentacji, w której potem zagrał już tylko trzy razy. Inaczej potoczyły się losy dwóch innych zawodników, którzy właśnie tamtego dnia pierwszy raz włożyli koszulkę z orłem na piersi. Jakub Błaszczykowski wyszedł na murawę w podstawowym składzie, a po przerwie zmienił go Paweł Brożek, zaś Łukasz Fabiański w 84. minucie wszedł w miejsce Dudka. Jaką wartość wnieśli w kolejnych latach do drużyny narodowej – dobrze wiemy. Obaj zbliżają się już do piłkarskiej emerytury, jednak jeszcze niedawno przyjeżdżali na zgrupowania kadry, więc większość ekipy, która teraz walczy w Katarze, dobrze znają. Możliwe więc, że przed sobotnim starciem z Arabią grzały się telefony na linii Kraków – Londyn – Doha. Kto, jak nie oni, wie w końcu najlepiej, jak pokonać Saudyjczyków?