Najpierw wyjazd do Sztokholmu na sparing ze Szwecją, potem prom do Rostocku, tam przesiadka i początek długiej, trwającej 52 godziny podróży koleją przez Berlin i Kolonię do Paryża, dwa dni odpoczynku i na koniec konfrontacja z rywalem, który wyjątkowo nam nie leżał. Historyczny pierwszy występ polskich piłkarzy na igrzyskach to była droga przez mękę i skończył się spektakularną klapą. 26 maja 1924 roku nasz zespół przegrał z Węgrami aż 0:5.
Olimpijski debiut polskich futbolistów miał nastąpić cztery lata wcześniej, ale ostatecznie do Antwerpii nie pojechali. Na przeszkodzie stanęła wojna polsko-bolszewicka. Piłkarze, zamiast szlifować formę przed turniejem, siedzieli w okopach i przygotowywali się do odparcia ataku wroga. Tak się bowiem złożyło, że gdy 14 sierpnia 1920 roku król Belgii Albert I uroczyście wygłaszał formułę otwarcia igrzysk, pod Warszawę właśnie podchodziły wojska marszałka Michaiła Tuchaczewskiego.
Decyzję o udziale w turnieju paryskim podjęto już w grudniu 1923 roku. W tamtym czasie nie odbywały się jeszcze eliminacje – na igrzyskach grać mógł każdy zespół, który zgłosił się do zawodów. Nie rozgrywano także mistrzostw świata (pierwsze zorganizowano dopiero w 1930 roku), więc zdobycie olimpijskiego złota było równoznaczne z uzyskaniem tytułu najlepszej drużyny globu. PZPN powołał społeczny komitet, który miał zebrać pieniądze na wyjazd Francji, a na trenera reprezentacji wyznaczono Gyulę Bíró. 34-letni Węgier od dwóch lat mieszkał nad Wisłą, prowadząc w Krakowie żydowski klub Makkabi. Kapitanem związkowym został były piłkarz, a wtedy już sędzia piłkarski Adam Obrubański. Jego obowiązkiem było dokonanie właściwej selekcji zawodników.
Piłkarska reprezentacja Polski na VIII Letnie Igrzyska Olimpijskie w Paryżu. Stoją od lewej: Stefan Fryc, Henryk Reyman, Józef Kałuża, Wawrzyniec Cyl, Leon Sperling, Wacław Kuchar, Mieczysław Batsch, Mieczysław Wiśniewski. W dolnym rzędzie: Marian Spoida, Zdzisław Styczeń, Stanisław Cikowski.
W kwietniu 1924 roku zamknięto listę zgłoszeń do turnieju. Ponieważ chęć gry wyraziły 22 reprezentacje, drabinkę trzeba był tak ułożyć, żeby najpierw odbyła się runda kwalifikacyjna z udziałem dwunastu losowo wybranych ekip. Pozostałe drużyny (w tym gospodarze Francuzi) miały zacząć grę dopiero od drugiej rundy. Niestety, pecha mieliśmy już na wstępie, bo nie znaleźliśmy się w tej szczęśliwej dziesiątce. Do tego w 1. rundzie trafiliśmy na Węgrów – zespół, z którym wcześniej zmierzyliśmy się dwa razy i dwa razy przegraliśmy: najpierw w międzynarodowym debiucie w Budapeszcie 0:1 (1921), potem w Krakowie 0:3 (1922). Trener Bíró był mocno skonfundowany wynikiem losowania i z początku chciał nawet złożyć dymisję. Ostatecznie jednak poprowadził polską kadrę przeciwko swoim rodakom.
Występowi na igrzyskach nadano najwyższy priorytet – do tego stopnia, że odwołano finałowe rozgrywki o mistrzostwo kraju. Drużynę, złożoną ostatecznie z siedemnastu zawodników – siedmiu z Cracovii, czterech z Wisły Kraków, dwóch z Warty Poznań i po jednym z Pogoni Lwów, Łódzkiego KS, Czarnych Lwów i 1. FC Katowice – skoszarowano pod Wawelem. Po dwóch tygodniach przygotowań zespół wybrał się do Sztokholmu na ostatni sprawdzian przed olimpijskim występem. Szwedzi, którzy też szykowali się do paryskiego turnieju, okazali się wyjątkowo mocnym przeciwnikiem. Wygrali aż 5:1. Dwa dni później obie ekipy zmierzyły się ponownie, ale już w meczu nieoficjalnym. Było jeszcze gorzej: przegraliśmy 1:7.
Przed wojną Józef Kałuża był dla polskich kibiców tym, kim dzisiaj jest Robert Lewandowski. W październiku 2017 roku pomnik znakomitego napastnika stanął przed stadionem jego ukochanego klubu Cracovii.
Następnego dnia Polacy i Szwedzi wsiedli na pokład tego samego promu i popłynęli do Rostocku. Tam przesiedli się do pociągu i z przesiadkami w Berlinie i Kolonii po długiej podróży dotarli 23 maja do stolicy Francji. Nasz zespół zameldował się w hotelu „Maison dorée”, gdzie dziś mieści się jedna z najbardziej znanych paryskich restauracji. Na regenerację piłkarze mieli tylko dwa dni.
W poniedziałek o siedemnastej biało-czerwoni wybiegli na murawę nieistniejącego już Stade Bergeyre (został zburzony dwa lata po igrzyskach) i rozpoczął się ich historyczny debiut. Wzięli w nim udział bramkarz Mieczysław Wiśniewski, obrońcy Wawrzyniec Cyl i Stefan Fryc, pomocnicy Marian Spoida, Stanisław Cikowski i Zdzisław Styczeń oraz grający w pierwszej linii Wacław Kuchar, Mieczysław Batsch, Józef Kałuża, kapitan drużyny Henryk Reyman i Leon Sperling.
W pierwszej połowie nasz zespół grał pod wiatr i pod słońce – może dlatego dwóch znakomitych okazji do zdobycia gola nie wykorzystał Reyman. Po kwadransie wyrównanej walki dostaliśmy pierwszy cios, a zadał go 24-letni napastnik klubu Makkabi Brno.
Pięciuset Madziarów na trybunach miało więcej powodów do radości po przerwie. Polacy, którzy wyraźnie odczuwali trudy długiej podróży, opadli z sił i dali sobie strzelić cztery kolejne gole. Najpierw dwa razy do siatki trafił kolega klubowy Józsefa Eisenhoffera, Ferenc Hirzer. Kropkę nad „i” postawił Zoltán Opata, który potem, pod koniec lat 50., był trenerem Górnika Zabrze.
Bramy wioski olimpijskiej zamknęły się dla polskich piłkarzy krótko po przyjeździe do Paryża. Bagaże trzeba było spakować już po pierwszym meczu turnieju, wysoko przegranym z reprezentacją Węgier.
Wynik był smutny, ale paryski występ w polskiej prasie komentowano dość spokojnie. Drużynie wypominano oczywiście braki kondycyjne, a trenerom błędy w przygotowaniach i przyjętej taktyce, ale dostrzegano też pozytywne aspekty ich olimpijskiego debiutu.
Węgrzy, typowani przed turniejem na jednego z głównych kandydatów do medalu, w następnym spotkaniu zupełnie zawiedli, niespodziewanie przegrywając z Egipcjanami 0:3. Furorę na igrzyskach zrobili za to Szwedzi, którzy nieoczekiwanie sięgnęli po brąz. Polacy na kolejny olimpijski występ musieli za to czekać długie dwanaście lat. Warto było, bo w Berlinie biało-czerwoni osiągnęli pierwszy wielki sukces, zajmując czwarte miejsce.