To był wyjazd „na zachętę” i jednocześnie pierwszy taki przypadek w historii polskiego futbolu. Na mistrzostwa świata wybrało się więcej zawodników niż mogła liczyć kadra na ten turniej. Każdy z krajów, których reprezentacje awansowały na mundial w Meksyku, powinien zgłosić 22 zawodników. Tymczasem Antoni Piechniczek wziął do kraju Azteków dwóch graczy więcej: Krzysztofa Barana (na zdjęciu drugi od lewej) i Waldemara Prusika (trzeci od lewej). Oczywiście żaden z nich nie był oficjalnym reprezentantem. Ich rola ograniczała się do treningów i oglądania poczynań kolegów z perspektywy trybun. Obaj zostali nietypowi mundialowymi turystami.
Zdjęcie wykonano w czerwcu 1986 roku w ośrodku „Bahia Escondida” w Monterrey, w którym rezydowali Polacy. Na fotografii wspomnianej dwójce towarzyszy Władysław Żmuda. On znalazł się wprawdzie w 22-osobowej kadrze, ale jego występ w Meksyku był symboliczny. Ograniczył się do końcowych sześciu minut ostatniego meczu biało-czerwonych na tym mundialu z Brazylią (0:4). To był zresztą 21. mecz Żmudy w finałach mistrzostw świata, co do dziś jest polskim rekordem.
Dlaczego Piechniczek wziął do Meksyku Barana i Prusika? Po pierwsze: brali oni udział w praktycznie całym cyklu przygotowań do mundialu. I selekcjoner chciał im tym wyjazdem podziękować za wykonaną pracę. Po drugie Piechniczek liczył, że obaj gracze już po mistrzostwach, gdy starsi zawodnicy zakończą reprezentacyjną karierę, będą stanowić o sile drużyny narodowej. A „otrzaskanie” się z największą piłkarską imprezą globu mogło temu duetowi tylko wyjść na dobre.
Te oczekiwania nie do końca się sprawdziły. Prusik rzeczywiście został kadrowiczem „pełną gębą”. Rozegrał 49 spotkań, a reprezentacyjną przygodę zakończył w 1991 roku. Niestety, Baran podzielił los wielu zmarnowanych talentów. Wejście do kadry miał wymarzone, bo w debiucie (choć formalnie w drużynie narodowej zagrał po raz pierwszy w 1981 roku w starciach z Japonią, ale tak naprawdę z Azjatami grała nasza reprezentacja młodzieżowa, dopiero później te spotkania uznano za oficjalne – przyp. red.) strzelił dwa gole w Montevideo.
Nie wiemy czy rzeczywiście Krzysztof Baran przegrał z układami, ale na pewno przegrał z alkoholem. Przez nałóg „został na aucie” i nie zrobił takiej kariery, jaką mu wróżono.