Historia nie przemawia na naszą korzyść. W dziewięciu mundialowych inauguracjach biało-czerwoni zwyciężyli tylko… raz. Na pamiętnych mistrzostwach w RFN w 1974 roku w Stuttgarcie Orły Kazimierza Górskiego, po zaciętym boju, uporały się z Argentyną 3:2, rozpoczynając drogę do miejsca na podium. Wcześniej i później nie było już jednak tak różowo.
W mundialowej premierze reprezentacji Polski na turnieju we Francji, mecz otwarcia był jednocześnie meczem o wszystko i meczem o honor. Oczywiście patrząc na tę historię z przymrużeniem oka. Formuła rozgrywek przewidywała bowiem wówczas tylko fazę pucharową. 16 uczestników podzielono w pary, a w 1/8 finału los skojarzył biało-czerwonych z Brazylią. W Strasburgu zespół prowadzony przez selekcjonera Józefa Kałużę przez 90 minut podstawowego czasu i pół godziny dogrywki wytrwale gonił „uciekających” Canarinhos, którzy prowadzili już 1:0, 3:1, 4:3 i 6:4, żeby ostatecznie zwyciężyć 6:5. Biało-czerwoni pożegnali się z turniejem, ale zyskali szacunek rywali i uznanie wśród kibiców. „Jeśli ktoś powie, że Polacy nie potrafią grać w piłkę, napluję mu w twarz” – miał powiedzieć brazylijski pomocnik Martim Silveira. Bohaterem narodowym nad Wisłą został Ernest Wilimowski, który czterokrotnie posyłał piłkę do bramki rywali. Takiego wyczynu na mundialu nie powtórzył do dziś żaden polski zawodnik. Właśnie nad Sekwaną zespół z Ameryki Południowej, po pokonaniu w meczu o 3. miejsce Szwecji 4:2, po raz pierwszy w historii wywalczył medal mistrzostw świata. Reprezentacja Polski na kolejny udział w mundialu musiała czekać natomiast długich 36 lat!
Kiedy jednak w końcu się doczekała, na turnieju finałowym zrobiła prawdziwą furorę. Już w walce o bilety do RFN zespół prowadzony przez Kazimierza Górskiego sprawił sensację, eliminując mistrzów z 1966 roku Anglików. W grupie los skojarzył naszych piłkarzy z wicemistrzami globu Włochami, Argentyńczykami i skazywanymi w tym zestawieniu na pożarcie Haitańczykami. Na pierwszy ogień poszli Albicelestes, z którymi Polacy stoczyli pełen emocji i zwrotów akcji bój. W Stuttgarcie, w obecności ponad 31 tysięcy widzów wygraliśmy 3:2 po dwóch golach późniejszego króla strzelców turnieju Grzegorza Laty i bramce Andrzeja Szarmacha. Ten sukces wyraźnie napędził naszą drużynę, która rozpoczęła niesamowitą zwycięską serię. W pokonanym polu Polacy zostawili później nie tylko outsiderów z Karaibów, ale także wielkich Azzurrich, żeby później uporać się również ze Szwecją i Jugosławią. Sposób na biało-czerwonych w słynnym „meczu na wodzie” znaleźli dopiero gospodarze. Nasi piłkarze nie zagrali w finale, ale ostatecznie do kraju wrócili z medalami, po wygranej 1:0 w meczu o 3. miejsce z obrońcami tytułu Brazylijczykami.
Po sukcesie w Zachodnich Niemczech reprezentacja Polski wyrosła na jednego z faworytów kolejnych mistrzostw – w Argentynie. I choć za Oceanem Orłom Górskiego nie udało się ostatecznie powtórzyć medalowego osiągnięcia (zostali sklasyfikowani na miejscach 5-8), turniej w Ameryce Południowej rozpoczęli od prawdziwego szlagieru. Jedyny raz w historii biało-czerwoni wzięli bowiem udział w meczu otwarcia całych mistrzostw, a naprzeciw nich stanęli obrońcy trofeum. Mimo ogromnych oczekiwań kibiców na całym świecie spotkanie z RFN w Buenos Aires okazało się sporym rozczarowaniem, czego najlepszym dowodem był bezbramkowy remis. Co więcej, dla naszej drużyny był to dopiero początek pewnej serii. Wynikami 0:0 kończyły się bowiem inauguracyjne potyczki na kolejnych mistrzostwach globu. Tak było na turnieju w Hiszpanii w 1982 roku (ostatecznie zakończonym na najniższym stopniu podium), kiedy zespół Antoniego Piechniczka podzielił się punktami Włochami i cztery lata później w meksykańskim Monterrey, gdzie niespodziewanie nasi piłkarze nie sprostali Maroku. Wówczas z pewnością nikt nie przypuszczał, że na kolejną próbę zdobycia bramki w meczu otwarcia, Polakom przyjdzie czekać długich 16 lat.
Jeśli ktoś narzekał na trzy mecze otwarcia naszej drużyny bez goli, z tym większym rozgoryczeniem musiał przyjąć serię porażek w nowym tysiącleciu. Nie dość, że na kolejny awans Polaków do turnieju finałowego czekać trzeba było aż do 2002 roku, to w dalekiej Azji, wbrew ogromnym oczekiwaniom, kubeł zimnej wody na rozpalone polskie głowy, w południowokoreańskim Pusan wylali gospodarze (którzy wygrali 2:0). Bardziej od gry zespołu Jerzego Engela, która zakończyła udział w turnieju już po fazie grupowej, w pamięci kibiców zapadło wtedy oryginalne wykonanie Mazurka Dąbrowskiego przez Edytę Górniak. Pod względem sportowym, powtórkę z rozrywki mieliśmy cztery lata później w Niemczech, gdzie kadra Pawła Janasa, również 0:2 uległa Ekwadorowi. Po nieobecności na mundialach w RPA i Brazylii, cztery lata temu w Moskwie podopiecznych Adama Nawałki skarcili za to Senegalczycy. Porażka 1:2 była jednak efektem bardziej katastrofalnych błędów w obronie, niż zdecydowanej przewagi rywali. Fatalną serię trzech porażek na inaugurację mundiali w XXI wieku biało-czerwoni przerwali dopiero na ubiegłorocznym turnieju w Katarze. Spotkanie z Meksykiem zakończyło się bezbramkowym remisem – już czwartym w historii naszych występów w MŚ. A mogło być jeszcze lepiej, bo Robert Lewandowski nie wykorzystał rzutu karnego. Ten podział punktów z reprezentacją Kraju Azteków okazał się później bezcenny, gdyż pozwolił drużynie prowadzonej przez Czesława Michniewicza na awans do fazy pucharowej. Pierwszy od 1986 roku.
BILANS REPREZENTACJI POLSKI W INAUGURACYJNYCH MECZACH NA MŚ: 1 zwycięstwo – 4 remisy – 4 porażki, bramki: 9-14