Jego życie od początku naznaczone było piętnem tragizmu. Urodził się osiem lat przed wybuchem II wojny światowej. Mieszkał na warszawskiej Starówce, więc gdy zaczęła się okupacja, oczami dziecka niemal codziennie patrzył na dramatyczne sceny rozgrywające się na ulicach miasta. Kiedy wybuchło powstanie, stracił ojca. Był świadkiem jego śmierci. Sam też omal nie zginął, bo jeden z oprawców – jego, trzynastolatka – rzucił pod nadjeżdżający czołg. Po upadku powstania został wywieziony na roboty do Niemiec, ale jakimś cudem udało mu się uciec z niewoli i wrócił do stolicy. Piechotą.
TROPICIEL TALENTÓW
Gdy miasto zaczęło się dźwigać z gruzów, zapisał się na treningi w Okęciu Warszawa. Potem jednak przeniósł się na Konwiktorską. Jako piłkarz Polonii (występującej wówczas pod nazwą Kolejarz), mając 19 lat zadebiutował w ekstraklasie i jej barwom był wierny przez większość kariery, z małymi epizodami w stołecznej Gwardii i Polonii Bydgoszcz. Większych sukcesów jednak nie osiągnął.
Po trzydziestce zaczął pracować jako trener w podwarszawskich klubach: Ruchu (dziś KS) Piaseczno, Mazowszu Grójec i Zniczu Pruszków. Pierwszym dużym wyzwaniem było dla niego poprowadzenie drugoligowej wówczas Lechii Gdańsk. Do ekstraklasy nie udało mu się awansować, ale doprowadził zespół do 1/8 finału Pucharu Polski. I wtedy przyszła zaskakująca dla wielu propozycja z PZPN. W 1974 roku – tym samym, gdy biało-czerwoni świętowali pierwszy wielki sukces na mundialu – Kulesza został trenerem reprezentacji Polski do lat 21. Rok później powierzono mu kadrę do lat 23.
Już wtedy cieszył się dużym zaufaniem Kazimierza Górskiego, który do kadry powoli wprowadzał co zdolniejszych zawodników z młodzieżówki. „Kulka”, jak nazywali go przyjaciele, miał wyjątkowego nosa do odkrywania wielkich talentów. To on wysyłał pierwsze powołania dla Zbigniewa Bońka, Janusza Kupcewicza, Marka Dziuby, Stanisława Terleckiego czy Romana Ogazy.