UCIECZKA Z OFLAGU
Dwa lata później, po tym jak znów zdobył tytuł wicemistrza Polski, Fontowicz zawiesił piłkarskie buty na kołku. Licznik jego występów w barwach Warty zatrzymał się na 578 spotkaniach, w tym 221 ligowych. Znalazł sobie nową pracę i cieszył się spokojnym życiem u boku swojej żony Łucji, z którą mieszkał w kamienicy przy Zwierzynieckiej. Sielanka trwała rok, bo wybuchła wojna.
Fontowicz – jak wielu jego kolegów z boiska – bronił ojczyzny w kampanii wrześniowej. Potem słuch o nim zaginął. Bliscy przez kilka miesięcy czekali na jakąkolwiek wieść, odchodzili od zmysłów. Być może nigdy już by go nie zobaczyli, gdyby nie Fryderyk Scherfke – reprezentant Polski niemieckiego pochodzenia, znakomity napastnik Warty. Żona Fontowicza spotkała go na jednej z ulic Poznania. Był w mundurze Wehrmachtu i w pierwszej chwili chciała go ominąć szerokim łukiem. On zauważył ją jednak, podbiegł i przywitał, pytając: – Co u ciebie słychać, Lusiu?
Nie będąc pewna, jakie ma intencje, odpowiedziała, że jakoś się żyje. Rozmowa trwała dalej, a ona zaczęła nabierać zaufania. Wreszcie powiedziała mu o Marianie. I o tym, że próbowała poruszyć niebo i ziemię, żeby dowiedzieć się, co się z nim stało. Pragnęła jakiejkolwiek wiadomości: tej dobrej albo tej złej. Scherfke ukłonił się, pożegnał i więcej się nie zobaczyli. Kilka miesięcy później na stacji w Poznaniu zatrzymał się pociąg, wiozący polskich jeńców w głąb Rzeszy. Na peronie czekał już ten sam człowiek w niemieckim mundurze, którego Łucja spotkała na poznańskiej ulicy. Po kolei zajrzał do każdego wagonu, wreszcie go znalazł.
– No, jesteś Marian. Stacja Posen. Nie chcesz iść do domu?
Fontowicz wysiadł. Scherfke odprowadził go do pierwszej po drodze bramy, dał mu ubranie na zmianę i tam się rozstali. Bez słowa. To było ich ostatnie spotkanie.