Łączyła ich nie tylko miłość do sztuki, ale także do… futbolu. Regularnie chodzili na mecze, lepiej lub gorzej kopali piłkę, a wieczorami spotykali się ze sportowcami w najmodniejszych lokalach stolicy. Na zdjęciu wykonanym w latach 60. XX wieku na stadionie Legii przez Eugeniusza Warmińskiego stoją od lewej: Józef Prutkowski, Adolf Dymsza i Marian Łącz.
Dziś tych dżentelmenów określałoby się mianem celebrytów. W „słusznie minionych” czasach PRL-u byli raczej „kolorowymi ptakami”, ubarwiającymi swym niepowtarzalnym talentem, humorem i dowcipem szaroburą oraz mocno siermiężną rzeczywistość. Prutkowski był postacią „multimedialną”: dziennikarzem, satyrykiem, aktorem, pisarzem i poetą.
Dymsza w pamięci potomnych został przede wszystkim jako „przedwojenny król polskiej komedii”. W filmie „Sportowiec mimo woli” z powodzeniem wcielił się nawet w rolę hokeisty. Pomogła mu w tym wręcz legendarna sprawność i tężyzna fizyczna. Ale mało kto wie, że Dymsza przed wojną grał także w drugiej drużynie warszawskiej Polonii. I znowu oddajmy głos Bohdanowi Łazuce.
I ostatni z tego tercetu. Bezdyskusyjnie najlepszy aktor wśród piłkarzy i najlepszy piłkarz wśród aktorów. Marian Łącz nie tylko znakomicie dryblował na boisku, ale przez wiele lat umiejętnie lawirował między boiskiem, teatrem i planem filmowym. Wielu z nas do dziś pamięta go chociażby z serialu „Janosik” czy kultowej komedii Stanisława Barei „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”. Zanim Łącz został znanym i cenionym aktorem był… znanym i cenionym piłkarzem. Karierę zaczynał w Rzeszowie, a później z powodzeniem grał w ekstraklasie: najpierw w ŁKS-ie, a później w Polonii Warszawa. Trzy razy zagrał także w reprezentacji. Ale ostatecznie sport przegrał w jego życiu ze sceną.
Prutkowski, Dymsza i Łącz. Trzej przyjaciele z boiska. Ale nie tylko. Także z teatralnej garderoby.