Wyszedłem z bramki, żeby skrócić kąt, ale w momencie, gdy Domarski oddawał strzał, byłem zasłonięty przez Emlyna Hughesa. Na śliskiej murawie piłka wpadła w poślizg pod moim ciałem i wiedziałem, że padnie gol.
Stoisz sam przed bramką. Marzniesz, nudzisz się, denerwujesz i czekasz. Czekasz, aż twoi koledzy, którzy nie schodzą z połowy przeciwnika, wreszcie coś strzelą. Bezskutecznie. Wtedy, po niemal godzinie gry, rywale przeprowadzają jedną jedyną akcję. I ty musisz się w niej wykazać. Ale dajesz plamę. Nierozgrzany i zestresowany przepuszczasz piłkę pod brzuchem. A właśnie ten strzał zadecydował, że na mistrzostwa świata pojadą przeciwnicy. Tak wyglądał słynny mecz Anglia – Polska na Wembley z perspektywy Petera Shiltona.
O remisie biało-czerwonych, dającym awans na niemiecki mundial, powiedziano i napisano już prawie wszystko. O golu Jana Domarskiego także. Ale warto jeszcze raz opowiedzieć historię z 17 października 1973 roku. Tym razem z punktu widzenia angielskiego bramkarza.
Shilton musiał wejść w buty Gordona Banksa. A to nie było łatwe. Banks był numerem jeden w kadrze nie tylko ze względu na liczbę na koszulce. Nie bez powodu do dziś jest uważany za najlepszego angielskiego bramkarza wszech czasów. Mistrz świata z 1966 roku mógłby być żywą reklamą firmy ubezpieczeniowej. Pewność i zaufanie, jakim cieszył się wśród kolegów z drużyny, były modelowe. Ale rok przed meczem z Polską musiał zakończyć karierę – po tym, jak w wypadku samochodowym omal nie stracił wzroku.
Dla Shiltona spotkanie z kadrą Kazimierza Górskiego było dopiero piętnastym w reprezentacyjnej karierze. O miejsce w składzie walczył z Rayem Clemencem z Liverpoolu. I ta rywalizacja obu panów w drużynie narodowej potrwa jeszcze jedenaście lat. Z Polską Alf Ramsey postawił na Shiltona, który w autobiografii wydanej w 2004 roku konfrontacji na Wembley poświęcił cały rozdział. Ale o golu Domarskiego napisał niewiele.
Wyszedłem z bramki, żeby skrócić kąt, ale w momencie, gdy Domarski oddawał strzał, byłem zasłonięty przez Emlyna Hughesa. Na śliskiej murawie piłka wpadła w poślizg pod moim ciałem i wiedziałem, że padnie gol.
A z drugiej strony boiska cudów dokonywał Jan Tomaszewski. Po latach „człowiek, który zatrzymał Anglię”, bronił Shiltona. I nie była to tylko zawodowa solidarność. Nie od dziś przecież wiadomo, że bramkarz, który w trakcie meczu ma wiele pracy, często lepiej na tym wychodzi niż ten, który… tej pracy nie ma.
Shilton był bardzo zestresowany. Przez 57 minut stał w bramce i patrzył, co się dzieje. Zastanawiał się, dlaczego jego koledzy wciąż nie strzelili gola. Więc kiedy został zaatakowany, był tak zestresowany, że nie wiedział, czy bronić nogą, czy ręką. W efekcie przepuścił strzał Domarskiego.
Shilton zagrał w reprezentacji 125 razy. Występował w niej przez dwadzieścia lat. Spotkanie z 17 października 1973 roku było na pewno jednym z najważniejszych. Ale czy równie dobrze jak sam mecz zapamiętał człowieka, który strzelił mu gola? Domarski opowiadał, że Shilton regularnie przysyłał mu kartki na święta. Dziennikarze uważali, że „bohater z Wembley” ich podpuszcza, bo skąd Anglik mógł znać jego adres?
Słyszał pan o ludziach zbierających autografy? Jak ktoś chce zdobyć podpis od piłkarza, to sposób znajdzie, nie musi mieć adresu. Można przecież skorzystać z adresu klubu. Różne są historie, a ta z kartkami od Shiltona jest prawdziwa. Wysyła mi zawsze od 1973 roku.
Po meczu z 1973 roku Shilton zagrał z biało-czerwonymi jeszcze trzy razy. W żadnym nie wpuścił gola. Na mundialu w Meksyku Wyspiarze dali nam łupnia po hat-tricku Gary’ego Linekera. W eliminacjach MŚ’90 pokonali nas na Wembley także 3:0, a w rewanżu na Śląskim Shilton już definitywnie przegnał „polskie demony”. To dzięki jego fantastycznym interwencjom goście z trudem utrzymali bezbramkowy remis. A może to nam zabrakło „drugiego” Domarskiego?