Sombrero, ponczo i wąsy, tortilla, tacos i pląsy – oto, z czym kojarzy się nasz pierwszy rywal na mistrzostwach świata w Katarze. Wspomnienia piłkarskich kibiców związane z potomkami Azteków też są miłe. Na mundialu zmierzyliśmy się z nimi dotychczas tylko raz i odnieśliśmy zwycięstwo. W 1978 roku w Rosario drużyna pod wodzą Jacka Gmocha pokonała reprezentację Meksyku 3:1.
Wówczas to też był mecz fazy grupowej, ale inaczej niż dziś kończył, a nie rozpoczynał pierwszą rundę turnieju. My mieliśmy za sobą cenny, choć wywalczony po bardzo słabej grze remis z obrońcami tytułu – drużyną RFN (0:0), oraz skromne, wymęczone zwycięstwo nad Tunezją (1:0). Meksykanom poszło znacznie gorzej. Z ekipą z Afryki doznali niespodziewanej porażki 1:3, a ich starcie z mistrzami świata skończyło się prawdziwym nokautem. Nie zdobyli ani jednej bramki, za to dali ich sobie strzelić aż sześć, tym samym bezpowrotnie tracąc szansę na wyjście z grupy.
Dla nich mecz z Polską był więc „o pietruszkę”. Dla nas miał jednak duże znaczenie, bo toczyliśmy korespondencyjny pojedynek z Niemcami o pierwsze miejsce w tabeli. Jego zwycięzca trafiał w drugiej rundzie do teoretycznie łatwiejszej grupy B, w której miało zabraknąć gospodarzy mundialu, znakomitych Argentyńczyków. Co wyszło z tych kalkulacji – opowiemy na koniec. Na razie skupmy się na tym, co działo się przed starciem z drużyną z Ameryki Północnej.
Reprezentacja Polski podczas hymnu przed meczem z Meksykiem. Stoją od lewej: Kazimierz Deyna, Jan Tomaszewski, Jerzy Gorgoń, Władysław Żmuda, Antoni Szymanowski, Henryk Kasperczak, Zbigniew Boniek, Wojciech Rudy, Andrzej Iwan, Bohdan Masztaler, Grzegorz Lato.
W latach 70. Meksykanie, inaczej niż dzisiaj, nie uchodzili jedną z czołowych drużyn świata (obecnie zajmują 13. miejsce w rankingu FIFA). Do słabeuszy jednak też nie należeli. Mieli za sobą już siedem mundiali, w których raz – w 1970 roku, gdy gościli najlepsze ekipy globu – dotarli do ćwierćfinału. Przegrali wtedy z Włochami 1:4, ale dość pechowo, bo pierwsi zdobyli gola, a potem strzelili sobie samobója, co mocno wybiło ich z rytmu. Trzy kolejne bramki stracili w ciągu zaledwie trzynastu minut drugiej połowy.
Cztery lata później na niemieckich boiskach ich zabrakło. Wyścig o awans przegrali m.in. z naszym grupowym rywalem w RFN, reprezentacją Haiti. To niepowodzenie sprawiło, że postanowili zmienić trenera i całkowicie przebudować kadrę. W lutym 1977 roku selekcjonerem El Tri (Trójkolorowych) został charyzmatyczny José Antonio Roca, dawny legendarny obrońca. Pod jego wodzą zespół na dziesięć rozegranych spotkań doznał tylko jednej porażki. Kwalifikacje wygrał w cuglach, wyprzedzając o trzy punkty Haiti i o pięć Salwador oraz Kanadę. Bilans bramkowy miał imponujący: 20 goli strzelonych, straconych zaledwie pięć.
O atutach Meksykanów co nieco u nas wiedziano. Znał je zarówno sztab szkoleniowy, jak i dziennikarze. W wydanej przed mundialem broszurce „Polska gola!” tak opisał je Andrzej Jucewicz: „W nowej kadrze trenera Rocy dochodzi do głosu młodzież. Do powołanej przed Bożym Narodzeniem drużyny weszło siedmiu debiutantów, z których czterech nie przekroczyło 20 lat. Przeciętna wieku wynosi 23,5 roku. Gwiazdą zespołu jest Leonardo Cuéllar. Kiedy gra bardziej ofensywnie, jego miejsce zajmuje Antonio de la Torre. 23-letni zawodnik America spełnia rolę chłopca do wszystkiego. Jest to piłkarz o ogromnym sercu do walki”.
Hugo Sánchez – na mundialu 1978 wschodząca gwiazda reprezentacji Meksyku.
Co ciekawe, we wspomnianej publikacji ani słowem nie wspomniano o Hugo Sánchezie. Może dlatego, że należał wtedy właśnie do grona czterech nowicjuszy, którzy nie ukończyli jeszcze 20. roku życia. Nie był już jednak postacią anonimową. Miał za sobą występ na igrzyskach w Montrealu, a na koncie Złoty Puchar CONCACAF wywalczony z reprezentacją i mistrzostwo kraju zdobyte z Pumas UNAM. O tym, jak świetnym jest piłkarzem, biało-czerwoni mieli przekonać się 10 czerwca 1978 roku. Wtedy bowiem na Estadio Rosario Central odbyło się nasze starcie z Meksykanami.
– Będzie to ostateczny test naszej wartości. Na pewno go wygramy, bo jesteśmy lepsi i chcemy wreszcie udowodnić, że gramy dobrze. Rozumiem, że do tej pory nie zebraliśmy zbyt wielu wysokich ocen, ale jestem pewny awansu do drugiej rundy i tego, że nie przyniesiemy naszym rodakom wstydu – mówił przed meczem kapitan zespołu Kazimierz Deyna. To były ważne słowa, bo poprzedziła je długa i dość nerwowa narada, w której poza nim i sztabem szkoleniowym wziął udział ówczesny prezes PZPN Edward Sznajder. Podobno domagał się od trenera Gmocha zdecydowanych roszad w składzie i zmiany stylu gry. Czynniki partyjne nie były zadowolone z tego, co reprezentacja pokazała w pierwszych dwóch meczach.
Interwencja Jana Tomaszewskiego podczas meczu z Meksykiem, po lewej Wojciech Rudy, obok Bohdan Masztaler.
I faktycznie, doszło do korekty. W wyjściowym składzie na mecz z Meksykiem znaleźli się dotychczasowi rezerwowi: lewy obrońca Wojciech Rudy, pomocnik Zbigniew Boniek i młodziutki, bo zaledwie 18-letni napastnik Andrzej Iwan. Na ławce usiedli mający do tej pory pewne miejsce w drużynie Włodzimierz Lubański i Henryk Maculewicz, a Andrzej Szarmach, który nie popisał się w konfrontacjach z RFN i Tunezją, został odesłany na trybuny. Nastąpiła też dość zaskakująca zmiana taktyki. Z ustawienia 4-3-3, jakie obowiązywało w poprzednich spotkaniach, Jacek Gmoch przeszedł na 4-4-2. Tłumaczył potem, że musiał zagęścić środek pola, aby ograniczyć pole działania Cuéllarowi i de la Torre. W kraju odebrano to jednak jako przejaw strachu przed ofensywną siłą rywali. „Maksimum ostrożności, minimum ryzyka” – tak oceniono tę decyzję trenera.
Kazimierz Deyna domaga się kartki po faulu na Andrzeju Iwanie, w tle Henryk Kasperczak.
Obawy o defensywny styl przyjęty przez selekcjonera okazały się jednak płonne. Biało-czerwoni pierwszy raz na tym turnieju zagrali z polotem, odważnie i skutecznie w ataku. A nie było to proste, bo rywale wysoko zawiesili poprzeczkę, co w książce „Mundial po polsku” tak wspominał Stefan Grzegorczyk: „Trener Meksyku José Antonio Roca nie miał w tym meczu nic do stracenia. Chciał tylko pozostawić po swojej drużynie dobre wrażenie. Wymienił kilku zawodników, wprowadził do gry tych, którzy dotychczas siedzieli na ławce rezerwowych i się nie pomylił. 10 czerwca na Rosario Central drużyna Meksyku zagrała najlepszy mecz na mundialu 1978. Bramkarz Soto, obrońca Ayala, pomocnik Cuéllar i napastnik Sánchez zaprezentowali się bardzo dobrze. Inni starali się im sekundować i dzięki temu Meksykanie mogli się cieszyć dobrą postawą w swoim ostatnim spotkaniu. Odpadali z walki, ale nie rezygnowali do końca”.
Blisko przez godzinę potomkowie Azteków dotrzymywali nam kroku. Na przerwę schodzili wprawdzie, przegrywając 0:1, ale siedem minut po wznowieniu gry doprowadzili do remisu po kapitalnej akcji Ignacio Floresa i strzale Victora Rangela. Potem Jana Tomaszewskiego nękał znakomicie dysponowany Sánchez. Polski golkiper najpierw obronił jego uderzenie z woleja z pięciu metrów, a później popisał się fenomenalną paradą po bombie zza pola karnego. Swoje okazje do zdobycia bramki mieli jeszcze Cuéllar i Rigoberto Cisneros.
Na szczęście my mieliśmy Bońka. „Nie tylko stwarzał kolegom dogodne sytuacje, lecz także sam strzelał celnie. W 43. minucie uzyskał prowadzenie z dokładnego podania Grzegorza Laty. W 84. minucie ustalił wynik spotkania na 3:1 pięknym strzałem z daleka. Podobnym strzałem z odległości ponad 20 metrów popisał się Deyna. Awans do kolejnej rundy stał się faktem. Plan minimum został wykonany…” – pisał we wspomnianej książce redaktor Grzegorczyk.
Owszem, choć nie do końca. Najpierw mieliśmy w kraju wybuch radości, bo w rozgrywanym równocześnie meczu Niemcy sensacyjnie bezbramkowo zremisowali z Tunezją, dzięki czemu wyprzedziliśmy ich w tabeli. Niestety, kilka godzin później psikusa sprawili nam Argentyńczycy, którzy nieoczekiwanie przegrali z Włochami 0:1 i spadli na drugie miejsce w grupie. Tym samym wszelkie kalkulacje wzięły w łeb. W drugiej rundzie trafiliśmy na gospodarzy mistrzostw, a jak to się skończyło – dobrze wiemy. Na razie jednak nikt jeszcze o starciu z Albicelestes nie myślał. Wszyscy świętowali efektowne zwycięstwo nad Meksykiem. Obyśmy mieli okazję przeżyć taką radość już w najbliższy wtorek. Powtórka sprzed lat mile widziana!