Zazwyczaj przebiega to według stereotypu – podwórko, wybita szyba u sąsiada, a potem manto od rodziców. U mnie wyglądało to inaczej. W naszej rodzinie sport istniał zawsze, a w szczególności piłka nożna. Ojciec przed wojną grał w II-ligowym Otmęcie Krapkowice, więc nie bronił mi gry w piłkę. Wręcz przeciwnie, był moim pierwszym trenerem w drużynie podwórkowej Strzała Gogolin. Mama była wielkim sympatykiem piłki i kierownikiem drużyny, w której graliśmy z bratem Zygfrydem.