Walter BromWalter Brom
KronikiCudowne dziecko z problemami
Cudowne dziecko z problemami
Autor: Krzysztof Jaśniok
Data dodania: 18.06.2021
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWEFOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

W przyrodzie często współistnieje z chlorem. Działa uspokajająco i nasennie, łagodzi napięcie nerwowe, niepokój i stres. Gdy jednak jego stężenie niespodziewanie wzrośnie, może być silnie toksyczny i wywołać wiele przykrych konsekwencji. Taki jest brom. Pierwiastek brom. I taki był Walter Brom – cudowny dzieciak polskiej piłki, który przedwcześnie się zestarzał.

Mijają właśnie 53 lata od kiedy odszedł z tego świata. Zmarł 18 czerwca 1968 roku, w wieku zaledwie 47 lat. W jakich okolicznościach – do dzisiaj nie wiadomo, ale chodzą słuchy, że po prostu zapił się na śmierć. Do kieliszka zaglądał jeszcze jako junior, ulegając namowom starszych kolegów z drużyny. Alkohol najpierw zrujnował mu sportową karierę, a potem całe życie.

Walter BromWalter Brom
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Przed wojną rzadko się zdarzało, by tak młody człowiek grał na tak odpowiedzialnej pozycji. Walter Brom wszedł do bramki Ruchu, gdy miał 16 lat i już rok później pojechał z reprezentacją Polski na mistrzostwa świata.

WYŻSZY OD TATUSIA

 

A wszystko zaczęło się tak pięknie. Miał 13 lat, gdy on – pochodzący z ubogiej robotniczej rodziny – został zaproszony na treningi Ruchu. Wcześniej kopał piłkę w parkach, na skwerach i placach Chorzowa Batorego, grał też w szkolnej drużynie z ulicy 16 sierpnia i właśnie podczas turnieju zespołów podwórkowych został wypatrzony przez działaczy z Cichej. Przed wojną nieczęsto się zdarzało, że pełnoprawnym członkiem klubu piłkarskiego zostawał człowiek w tak młodym wieku. Ale on od początku miał „to coś”. Dysponował fenomenalnym wręcz refleksem, zręcznością i intuicją. Do tego był zwinny jak kot. Idealnie nadawał się więc na bramkarza.

Tę futbolową perłę w Hajdukach Wielkich szlifowano przez trzy lata z myślą o tym, że kiedyś zostanie następcą Eryka Tatusia. Starszy o siedem lat golkiper był ulubieńcem kibiców, ale ze względu na wyjątkowo lichy wzrost (167 cm) słabo radził sobie na przedpolu i puszczał dużo bramek po strzałach pod poprzeczkę. Brom nie zapowiadał się może na olbrzyma, ale już gdy przychodził do klubu był wyższy od bramkarza numer jeden. Przerastał go też pod względem skoczności i odwagi w powietrznych pojedynkach. Do tego szybko zaaklimatyzował się w zespole. Bo nigdy nie odmawiał. Jak tylko ktoś chciał skoczyć w miasto, to zawsze znalazł w nim kompana. Młody głowę miał mocną i następnego dnia nie było po nim widać, że wczoraj „było pite”.

Walter BromWalter Brom
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Październik 1937 roku. Najmłodszy bramkarz w ekstraklasie Walter Brom (w dolnym rzędzie w środku) pozuje do zdjęcia ze swoimi kolegami z Ruchu przed ligowym meczem z Cracovią.

NASTOLETNI FENOMEN

 

Szansę debiutu w meczu ekstraklasy dostał, gdy miał 16 lat. Na stadionie przy Cichej właśnie oddano do użytku nową, wspaniałą „trybunę żelazną”, a Niebiescy mieli się zmierzyć w derbach Chorzowa ze swoim odwiecznym rywalem AKS-em. Bilety sprzedawały się jak świeże bułeczki. Widowisko ostatecznie obejrzało około 30 tysięcy widzów, co stanowiło rekord frekwencji na przedwojennym ligowym meczu.

1 sierpnia 1937 roku kilka minut przed 17:30 nastolatek Brom wyszedł na murawę w składzie ówczesnego mistrza Polski, w towarzystwie takich sław, jak Ernest Wilimowski, Gerard Wodarz, Teodor Peterek i Karol Dziwisz. Gospodarze byli zdecydowanym faworytem, ale nieoczekiwanie to AKS miał w tym spotkaniu więcej szans na strzelenie gola. Od nieuchronnej katastrofy Niebieskich uchronił właśnie młody bramkarz.

Przewaga gości z minuty na minutę wzrasta. W 32. minucie AKS stwarza pod bramką Ruchu niebezpieczną sytuację. Wostal pięknie strzela na bramkę, jednak bramkarz Brom pięknie broni. Był to najcięższy okres dla Ruchu. AKS w tej części gry nie schodzi z pola gospodarzy. W 35. minucie AKS przeprowadza piękny atak, Wostal wysunięty naprzód strzela na bramkę, główkuje Piątek, jednak znowu Brom pięknie broni.

„Przegląd Sportowy”, 2 sierpnia 1937 r.
JAK ON PIĘKNIE BRONI!

Efektowne parady, zdecydowane interwencje, odwaga w grze i zdolność przewidywania boiskowych sytuacji – taka postawa szesnastoletniego debiutanta zrobiła wrażenie na kibicach. Zaimponowała też Józefowi Kałuży i Marianowi Spoidzie, którzy wówczas sprawowali pieczę nad reprezentacją. Niespełna rok później postanowili, że Broma – który na koncie miał ledwie dziesięć ligowych meczów i nie zdążył jeszcze wystąpić w koszulce z orłem na piersi – zabiorą na mundial do Francji.

Walter BromWalter Brom
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

 

Ruch w składzie z wiosny 1939 roku. Od lewej: Teodor Peterek, Ernest Wilimowski, Eryk Tatuś, Walter Brom, Karol Dziwisz, Gerard Wodarz, Józef Ibrom, Edmund Giemsa, Władysław Słota, Fryderyk Skrzypiec, Emil Fica, Ewald Kruk i węgierski trener Péter Szabó.

DO KNAJPY NA JEDNEGO

 

Pamiętny mecz z Brazylią, przegrany dopiero po dogrywce 5:6, Brom obejrzał z perspektywy ławki rezerwowych. Bramkarzem numer jeden w kadrze był wtedy Edward Madejski i tylko kontuzja mogła sprawić, że odda komuś miejsce między słupkami. 17-latek z Chorzowa został jednak wpisany do protokołu i tym samym do dziś jest najmłodszym w historii golkiperem, który wziął udział w mistrzostwach świata.

Po powrocie do kraju na stałe wywalczył już sobie miejsce w bramce Ruchu, a kilka miesięcy później świętował z drużyną zdobycie tytułu mistrza Polski (grano wówczas systemem wiosna – jesień). „Talentem przerasta wszystkich bramkarzy, jakich kiedykolwiek widziano w Polsce. Człowiek o niewiarygodnym refleksie, wspaniałej technice chwytów i bezbłędnej grze na przedpolu” – zachwycali się nim dziennikarze. Bromowi mocno od tych pochwał zaszumiało w głowie. Nagle stał się gwiazdą, człowiekiem, którego w Chorzowie każdy chciał poznać, zamienić kilka słów. Gdy szedł przez miasto, ludzie zaczepiali go i proponowali: „Wałek, a wstąpisz z nami do knajpy na jednego?”. Nie odmawiał, zwłaszcza że stawiali. A potem coraz częściej spóźniał się na treningi. Coraz częściej stawiał się na nich chwiejnym krokiem.

W kolejnym sezonie grał już sporadycznie, bo w lepszej formie był Eryk Tatuś. To jednak właśnie jemu było dane wystąpić w ostatnim ligowym meczu Ruchu przed wojną. 20 sierpnia 1939 roku w 19. kolejce Niebiescy zmierzyli się w Poznaniu z Wartą.

Przyjazd pięciokrotnych mistrzów Polski wzbudził w Wielkopolsce ogromne zainteresowanie. Spotkanie obserwowało 8 tysięcy widzów. Trybuny były przepełnione i trzeba było dostawić rzędy krzeseł wokół bieżni. (…) Najlepszym graczem Niebieskich w tym spotkaniu był golkiper Walter Brom. Miejscowi bombardowali bramkę, a „Wałek” imponował widowiskowymi paradami.

„Niebieskie ikony”, ruchchorzów.com.pl; 24 października 2015 r.
NIEZŁY WAŁEK

Ruch przegrał 2:5, ale przy Cichej nikt nie miał czasu rozpamiętywać tej porażki. Półtora tygodnia później na Polskę spadły pierwsze niemieckie bomby.

Walter BromWalter Brom
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Ruch Chorzów przed ligowym meczem z warszawską Polonią. Walter Brom stoi trzeci od lewej. Półtora miesiąca po wykonaniu tego zdjęcia wybuchła wojna.

STACZAĆ SIĘ TRZEBA POWOLI

 

18-letni Brom, jako Ślązak urodzony w Bismarckhütte (taką nazwę nosił Chorzów Batory przed przyłączeniem gminy do Polski), został wcielony do Wehrmachtu, ale szczęśliwie nie trafił na front. Zwolniono go ze służby z powodu choroby uszu. Postanowił więc, że wróci do piłki i przeczeka wojnę, grając w lidze regionalnej. Najpierw wstąpił do klubu TuS Schwientochlowitz, a potem dał się namówić na występy w barwach Bismarckhütter SV, który powstał w miejsce chorzowskiego Ruchu. Spotkał tam swoich dobrych kolegów z Cichej: Wilimowskiego, Wodarza, Peterka i Tatusia.

Spisywał się tak dobrze, że ówczesny trener reprezentacji Niemiec Sepp Herberger – ten sam, który w 1954 roku sięgnął po mistrzostwo świata – namawiał go nawet na występy w barwach Trzeciej Rzeszy. W odróżnieniu od Wilimowskiego nie przyjął jednak tej propozycji, a nawet gdyby postanowił inaczej i tak długo by w niej nie pograł, bo w 1942 roku został przez federację dożywotnio zdyskwalifikowany za pobicie sędziego w meczu z Germanią Königshütte (czyli tak naprawdę AKS-em Chorzów). Gdyby nie koniec okupacji, pewnie już nigdy nie pojawiłby się na piłkarskim boisku. A tak…

Walter BromWalter Brom
FOT. EAST NEWS

Walter Brom na fotografii zrobionej po wojnie. Miał szansę zostać bramkarzem numer 1 w reprezentacji, ale z niej nie skorzystał. O wszystkim zaważyły dwa nieudane występy w meczach z Norwegią i Rumunią.

Jeszcze przed końcem wojny, w marcu 1945 roku zgłosił się na Cichą, gdzie właśnie reaktywowano działalność Ruchu. Z ekipy, która siedem lat wcześniej zdobyła mistrzostwo Polski, w drużynie zostali tylko Karol Dziwisz i on. Rok później z reprezentacją Śląska pojechał na tournée do Szkocji i wziął udział w trzech meczach: przegranym 0:2 z Dundee United i wygranych 3:1 z Greenock Morton i 2:1 z Glasgow Rangers. Miejscowi dziennikarze byli nim oczarowani, a działacze namawiali go, by został na Wyspach. On jednak wrócił do Polski, bo marzył o tym, że wreszcie dane mu będzie zagrać z orłem na piersi.

To pragnienie spełniło się 11 czerwca 1947 roku. Wówczas w Oslo biało-czerwoni po raz pierwszy po wojnie wybiegli na piłkarską murawę, by stoczyć towarzyską potyczkę z Norwegią. Debiut nie był udany. Brom puścił trzy gole, a trener Wacław Kuchar narzekał na jego dyspozycję. Mimo to dał mu szansę jeszcze miesiąc później w starciu z Rumunią. W Warszawie bramkarz znów się nie popisał. Rywale wygrali 2:1, a winą za porażkę obarczono cały blok defensywny.

Te dwa nieudane występy zaważyły być może na jego dalszych losach, bo w kolejnych latach było już tylko gorzej. Znów nie umiał rozstać się z flaszką, coraz częściej popadał w konflikty z kolegami z drużyny, stawiał się trenerom i działaczom. Grał sporadycznie: przez trzy sezony wystąpił ledwie w 18 meczach. W efekcie w 1950 roku został wyrzucony z klubu. Szczęścia szukał jeszcze w ekipach z niższych klas: RKS-ie Batory i Stali Poręba, ale to był już koniec. Na karku miał ledwie trzydzieści lat. Poddał się. Zawiesił buty na kołku. Cudowny dzieciak, który przedwcześnie się zestarzał…

Nieodżałowany Jonasz Kofta napisał kiedyś, że „staczać się trzeba powoli, żeby starczyło na całe życie”. Szkoda, że Bromowi nie było dane poznać tej sentencji.