ŻYCIE PO
Gdyby nie to, co wydarzyło się wieczorem 25 lutego 1980 roku, być może dziś Stanisław Burzyński występowałby w telewizji w roli eksperta, dzieląc się swoim bogatym doświadczeniem i oceniając występy Wojciecha Szczęsnego, Łukasza Fabiańskiego i innych polskich bramkarzy. Do tego jednak nigdy nie doszło. Feralnego dnia, jadąc samochodem z drugim bramkarzem Widzewa Piotrem Gajdą, potrącił przechodzącego przez jezdnię pieszego. Poszkodowany zmarł, a będący pod wpływem alkoholu Burzyński zbiegł z miejsca wypadku, udając się po pomoc do kolegi z drużyny Zbigniewa Bońka. Milicja nie miała jednak problemów ze znalezieniem sprawcy, ponieważ świadek zapisał numery rejestracyjne pojazdu. I choć po przesłuchaniu, zanim o sprawie dowiedziała się opinia publiczna, zawodnik wystąpił jeszcze w inaugurującym rundę wiosenną meczu z GKS-em Katowice było jasne, że odpowiedzialności nie uniknie. Ostatecznie za spowodowanie wypadku i nie udzielenie pomocy został skazany na 2,5 roku więzienia. Z aresztu w okolicach Opola trafił do zakładu półotwartego. Dostał zgodę na treningi z Odrą, ale miał duże problemy z odnalezieniem się w nowej rzeczywistości. Po wcześniejszym wyjściu na wolność (po wprowadzeniu stanu wojennego) wrócił do Trójmiasta. Najpierw grał w Bałtyku, później ponownie trafił do Arki. Nigdy nie był już w stanie wrócić nie tylko do sportowej dyspozycji, ale także życiowej równowagi. Nasiliły się problemy z alkoholem. Wielokrotnie miał analizować przebieg wypadku i fakt, że przechodzień jego zdaniem zawrócił, co uniemożliwiło mu uniknięcia zderzenia.