polska - belgia (28.06.1982)polska - belgia (28.06.1982)
KronikiBilet wizytowy
Bilet wizytowy
Autor: Rafał Byrski
Data dodania: 28.05.2024
FOT. PAPFOT. PAP

Czy mecz Belgia – Węgry na mistrzostwach świata w 1982 roku miał wpływ na historię polskiego futbolu? Pytanie z pozoru niezbyt mądre, by nie rzec dosadnie – głupie. Ale tylko z pozoru. Nie wiadomo bowiem, czy genialny koncert Zbigniewa Bońka na Camp Nou i hat-trick ustrzelony Belgom właśnie na hiszpańskim mundialu byłby możliwy, gdyby nie pewne wydarzenie z poprzedzającego mecz z biało-czerwonymi starcia reprezentacji Czerwonych Diabłów z Madziarami. 

Belgowie przyjechali na mundial w roli wicemistrzów Europy, a w meczu otwarcia Espana’82 pokonali obrońców tytułu Argentyńczyków. Później także 1:0 wygrali z Salwadorem, by w ostatnim starciu grupowym zremisować z Węgrami (1:1). Właśnie w 63. minucie tego spotkania doszło do zderzenia bramkarza Jean-Marie Pfaffa z obrońcą Erikiem Geretsem. Pfaff doznał urazu barku, a Gerets wstrząsu mózgu. Belgowie awansowali do kolejnej fazy turnieju, ale występ obu piłkarzy przeciwko rozpędzonej drużynie Antoniego Piechniczka był wykluczony. Osłabienie było potężne. To tak, jakby ze składu naszej drużyny wypadli Józef Młynarczyk i Władysław Żmuda.

A Polacy mieli doskonale rozpracowanych rywali. Wiedzieli, że Belgowie są lepsi w obronie niż w ataku. Twardo i szczelnie grają w defensywie oraz szukają szczęścia w kontrach. Lubują się w pułapkach ofsajdowych, ale przecież to broń obosieczna. I można ich miłość do ofsajdów wykorzystać. Tak zresztą zrobili Grzegorz Lato i Zbigniew Boniek przy trzecim golu. Dwaj napastnicy Erwin van den Bergh i Jan Ceulemans to wysokie i potężne chłopy, ale szybcy i sprawni. Nie boją się walki o piłkę, trudno ich przepchnąć. A swoje uwagi na temat gry Czerwonych Diabłów dorzucił także Lato, od dwóch lat piłkarz belgijskiego klubu Lokeren.

Piechniczek nie musiał kombinować ze składem. Postawił na tych samych graczy, którzy kończyli poprzedni mecz z Peru (5:1). Polacy przylecieli do Barcelony 24 czerwca, cztery dni przed starciem z Belgami. Zamieszkali w ośrodku położonym 50 kilometrów od miasta. W hotelu mieli ciszę i spokój, ale brakowało… klimatyzacji. A to przy 40-stopniowych upałach z każdym dniem pobytu było coraz większym problemem. Nikt nie narzekał na kontuzję, tylko Bońka bolało gardło, miał gorączkę, był przeziębiony. Ale doktor Janusz Garlicki obiecał, że w dwa dni postawi lidera kadry na nogi. I słowa dotrzymał.

A później oglądaliśmy koncert jednego aktora. Mecz z Belgią był popisem rudowłosego piłkarza z dwudziestką na biało-czerwonej koszulce. Pierwszego „gonga” rywale dostali od niego już w 3. minucie.

1:0 Gol Z. Bońka, asysta G. Laty
zbigniew boniek

Grzesiek Lato ograł Millecampsa, będzie dośrodkowywał. Żeby tylko mnie zobaczył – przemknęło mi wtedy przez głowę. Niepotrzebnie się martwiłem. Lato jest zbyt doświadczonym piłkarzem, by zawiódł w takiej chwili. Rzucił piłkę po ziemi, mniej więcej metr przede mną. Uderzyłem z całej siły. Trafiłem idealnie, jednak przez ułamek sekundy nie byłem pewien, czy strzał nie pójdzie za wysoko. W takich chwilach zresztą nigdy nie ma pewności.

Zbigniew Boniek, Krzysztof Wągrodzki „Z dziennika Zbigniewa Bońka”; „Sportowiec”, 6 lipca 1982 r.
2:0 Gol Z. Bońka, asysta A. Buncola

Wreszcie jest akcja jak z książki o futbolu. Dziuba – Lato – Dziuba, piłka wędruje do Kupcewicza, który przerzuca ją do Buncola – daleko na lewą stronę. Buncol główką podaje do mnie, a ja też głową strzelam nad bramkarzem. 2:0.

Zbigniew Boniek, Krzysztof Wągrodzki „Z dziennika Zbigniewa Bońka”; „Sportowiec”, 6 lipca 1982 r.
3:0 Gol Z. Bońka, asysta G. Laty
grzegorz lato

Klepaliśmy sobie piłkę ze Smolarkiem, nagle zagrałem między dwóch Belgów, kłyk – kłyk, a potem Zbyszek załatwia sprawę.

Wypowiedź Grzegorza Laty z książki Pawła Czado i Beaty Żurek „Piechniczek. Tego nie wie nikt”; Biblioteka Gazety Wyborczej, Warszawa 2015

Belgowie porażkę przyjęli z klasą i godnością. Nie zrzucali winy na absencje dwóch kluczowych piłkarzy, tylko z uznaniem wypowiadali się o zwycięzcach. Co więcej, stać ich było na niecodzienny gest. Tuż po spotkaniu delegacja Belgijskiego Związku Piłki Nożnej wręczyła Grzegorzowi Lacie prezent z okazji setnego meczu w reprezentacji. Dopiero w 1997 roku po weryfikacji wszystkich spotkań biało-czerwonych przez specjalną komisję PZPN okazało się, że był to mecz numer 96 w karierze błyskotliwego skrzydłowego.

guy thys

Czy byliśmy osłabieni, czy też nie, muszę podkreślić jedno – przegraliśmy z wybitną drużyną, która dla mnie jest w naszej grupie faworytem do awansu.

Selekcjoner reprezentacji Belgii Guy Thys na pomeczowej konferencji prasowej
ludo coeck

Nie mówiłem, że lepiej było trafić do grupy z Brazylią?! Widzę, że po porażce 0:3 z Polską wszyscy mają głupie miny, a gdyby przytrafiło nam się to z Brazylijczykami, nikt by się specjalnie nie dziwił.

Pomeczowa wypowiedź belgijskiego pomocnika Ludo Coecka

Najbardziej dostało się zastępcy Pfaffa. Biedny Theo Custers był wtedy piłkarzem Espanyolu Barcelona, ale znajomość hiszpańskich realiów niewiele mu pomogła. To był zresztą ostatni mecz w belgijskiej kadrze bramkarza o sympatycznym pseudonimie „Mors”.

theo custers

Po kontuzji Pfaffa otworzyła się przede mną szansa, aby zrobić coś dla drużyny narodowej. Wiadomo: w klubach gramy przede wszystkim dla pieniędzy, w reprezentacji – dla honoru i glorii. Nie jestem załamany, ale jest mi smutno, między innymi dlatego, że wiem, jak smutno jest w tej chwili wszystkim Belgom. (…) Nasz futbol polega na kontratakach. Wydawało nam się, że jesteśmy mistrzami w tej sztuce, ale Polacy walcząc tą samą bronią przekonali nas, że jest inaczej.

Wypowiedź belgijskiego bramkarza Theo Custersa z książki Andrzeja Makowieckiego „España’82. Nerwy, radość, zwątpienie, zwycięstwo”; Krajowa Agencja Wydawnicza, Łódź 1982

Ale światowe media miały innego bohatera. Trzy gole Bońka w meczu o taką stawkę musiały zrobić wrażenie. Co prawda sam zainteresowany uważa, że znacznie ważniejsze było dla niego starcie z Peru, to jednak popis z Czerwonymi Diabłami na zawsze zostanie jego „biletem wizytowym”. O takim wpisie w CV marzy zresztą wielu piłkarzy. A udaje się nielicznym.

Il Messaggero (Włochy): Człowiek z Marsa w Barcelonie.

La Gazetta dello Sport (Włochy): Boniek, do widzenia, Belgio.

El Pais (Hiszpania): Ta noc należała do Polski i Bońka.

Agencja Reutera: Ruda czupryna Bońka błyszczała jak światła ostrzegające – Belgowie, wicemistrzowie Europy, nie potrafili odpowiedzieć na czarujące ataki Polaków. Biedny Custers, który w swoim debiucie na mundialu pierwszy raz dotknął piłki, gdy musiał wyciągać ją z siatki. Polacy konstruowali swoje akcje z precyzją wielkich mistrzów – poruszali sią jak figury na szachownicy.

Roman Kołtoń „Zibi, czyli Boniek”; Wydawnictwo Zysk i s-ka, Warszawa 2020

Zupełnie inne nastroje dominowały w Belgii. Dziennikarz z Łodzi Andrzej Makowiecki, który tuż po hiszpańskim mundialu napisał świetną reporterską książkę o tym turnieju, oglądał mecz z trybun legendarnego stadionu Camp Nou. I miał okazję zobaczyć, jak „show Bońka” przeżywali jego koledzy po piórze.

Mój sąsiad, belgijski dziennikarz, od dłuższego czasu już przestał notować. Ot, siedział nieruchomo, niby tknięty paraliżem, i gryzł zaciekle flamaster. Może to właśnie on nazajutrz w brukselskiej gazecie napisał tytuł: BONIEK KATEM BELGIJSKICH SERC.

Andrzej Makowiecki „España’82. Nerwy, radość, zwątpienie, zwycięstwo”; Krajowa Agencja Wydawnicza, Łódź 1982

A Boniek został gwiazdą turnieju. I szybko się o tym przekonał. Dzień po meczu razem z Latą pojechał na kawę i lody na słynną ulicę La Rambla w centrum Barcelony. Obaj piłkarze chcieli w spokoju zrelaksować się przed spotkaniem ze Związkiem Radzieckim. Ale nic z tego. Co chwila podchodzili do nich kibice, by im pogratulować lub zrobić sobie z nimi zdjęcie. Zero wytchnienia i odpoczynku. Po pół godzinie trzeba było uciekać do wypożyczonego samochodu. A tu niespodzianka. Wóz już stał na lawecie. Piłkarze zdążyli w ostatniej chwili, ale karę za nieprawidłowe parkowanie trzeba było zapłacić. W tym wypadku belgijski „bilet wizytowy” już nie pomógł.