Taki dzień się zdarza raz – śpiewała przed laty Zdzisława Sośnicka. Ta piosenka towarzyszyła polskim piłkarzom w czasie igrzysk w Monachium gdzie drużyna Kazimierza Górskiego zdobyła złoty medal. To właśnie dzień finałowego zwycięstwa nad Węgrami (2:1), czyli 10 września ogłoszono w naszym kraju Dniem Piłkarza. Ale tak naprawdę powinien nim być… 11 października. Właśnie wtedy biało-czerwoni rozegrali 4 zwycięskie mecze o punkty, które przeszły do historii. Wszystkie rozegraliśmy na własnym boisku i we wszystkich zdobyliśmy po dwa gole. Przypomnijmy tę biało-czerwoną kumulację z 11 października. A na koniec tekstu, dla wytrwałych, będzie bonus.
Portugalskie wątki w rodzinie Smolarków przewijały się od… dziecka. I to dosłownie. W końcu tata Włodzimierz nie bez powodu dał na imię Euzebiusz swojemu pierworodnemu. To na cześć słynnego portugalskiego piłkarza, gwiazdy Benfiki Lizbona i króla strzelców mistrzostw świata w 1966 roku. „Szczerze mówiąc, to ja nawet nie widziałem, jak Eusebio gra, ale mam z nim zdjęcie. Spotkałem go, gdy był w Rotterdamie z Benficą” – wspominał Ebi. Z późniejszymi portugalskimi gwiazdami obaj Smolarkowie mogli się już spotkać na boisku. I mocno zapadli im w pamięć. Włodzimierz „skaleczył” reprezentację tego kraju na mundialu w Meksyku (1986), strzelając zwycięskiego gola. A Ebi jeszcze przelicytował ojca. 11 października 2006 roku na Stadionie Śląskim dwukrotnie pokonał portugalskiego bramkarza. To właśnie ten mecz zdefiniował kadrę Leo Beenhakkera i poniósł biało-czerwonych w eliminacjach Euro 2008.
Znowu 11 października, znowu Stadion Śląski, znowu mecz o punkty z silnym rywalem, znowu sędzią był Niemiec Wolfgang Stark i ponownie wygrana 2:1. A dramaturgia spotkania podobna do tej z Portugalią. Tylko bohater się zmienił. Zamiast Ebiego Smolarka błyszczał Jakub Błaszczykowski. Pierwszą bramkę wypracował Pawłowi Brożkowi, z którym rozumieli się bez słów z gry w Wiśle Kraków. A drugą Kuba zdobył po kapitalnym rajdzie ośmieszając przy okazji Petra Cecha. Niestety to był ostatni wielki mecz kadry Leo Beenhakkera. Na mundial pojechali Słowacy i Słoweńcy (po barażach), a faworyci grupy, czyli Polacy i Czesi oglądali turniej przed telewizorami.
Na wygraną z aktualnymi mistrzami świata czekaliśmy 29 lat. W 1985 roku, po golu Dariusza Dziekanowskiego, drużyna Antoniego Piechniczka, pokonała na Śląskim Włochów. Na zwycięstwo nad Niemcami czekaliśmy znacznie dłużej. Dokładnie 80 lat. Po 18 meczach bez wygranej doczekaliśmy się historycznego triumfu nad Niemcami, którzy kilka miesięcy wcześniej triumfowali na brazylijskim mundialu. O zwycięstwie przesądziły gole panów M. Jednego (Milika), który dopiero zaczynał reprezentacyjną karierę i drugiego (Mili), który powoli kończył przygodę z drużyną narodową. A po tej wygranej kadra Adama Nawałki nabrała takiego przyśpieszenia, że zatrzymała się dopiero na ćwierćfinale Euro 2016.
► ZOBACZ ARTYKUŁ O HISTORYCZNEJ WYGRANEJ Z NIEMCAMI
► ZOBACZ ALFABET MECZU POLSKA – NIEMCY (2014)
Dokładnie rok później kadra Nawałki kończyła udane eliminacje Euro. By kibice i piłkarze mogli skandować na Narodowym „Jedziemy do Francji!” trzeba było najpierw pokonać twardych i nieustępliwych Wyspiarzy. Udało się to, choć nie bez trudu po golach Grzegorza Krychowiaka i Roberta Lewandowskiego. A po ostatnim gwizdku była feta godna…. triumfu w mistrzostwach Europy. Jak się okazało pół roku później, na turnieju we Francji, biało-czerwoni byli naprawdę blisko powtórzenia warszawskiej fety. Gdyby nie te przeklęte karne z Portugalią….
Dla wszystkich, którzy doczytali tekst do końca mamy bonus, czyli wspomnienie jeszcze jednego ważnego meczu, który odbył się 11 października. Tyle, że nie na polskiej ziemi, a u naszych Bratanków. Właśnie tego dnia kadra Pawła Janasa wygrała w Budapeszcie z Węgrami. Przed ostatnią serią gier fazy grupowej w el. ME scenariusz był prosty. Mający już awans w kieszeni Szwedzi wygrywają u siebie z Łotwą, my zwyciężamy na wyjeździe Węgrów i zdobywamy prawo do gry w barażach. Niestety to, co wydawało się bardzo prawdopodobne, nie doszło do skutku. Skandynawowie doznali sensacyjnej porażki (0:1), marnując karnego i przez ostatnie pół godziny grając w przewadze. Nam na osłodę pozostał pierwszy w historii triumf w Budapeszcie, którego ojcem był świetnie dysponowany Andrzej Niedzielan. Niestety jego dwa gole niewiele dały. W barażach o Euro 2004 (a później w turnieju finałowym w Portugalii) zagrali Łotysze.