Jego niekonwencjonalne podejście do prowadzenia zespołu najlepiej streszcza anegdota, którą przytoczył Mateusz Miga w książce „Sen o potędze”. Była połowa lat 90. Łazarek stracił właśnie pracę w Koninie, gdzie był trenerem drugoligowego Aluminium, i po pół roku bezrobocia dał się skusić ofertą od zupełnie mu nieznanego klubu Hapoel At-Tajjiba. Gdy w środku lata przyleciał do Izraela, okazało się, że panują tam sakramenckie upały. Szybko przekonał więc działaczy, że obóz przygotowawczy do sezonu najlepiej będzie zorganizować… w Zakopanem.
Cała drużyna, czterdziestu chłopa, w tym piłkarze z rezerw oraz zawodnicy z innych klubów, którzy mieli być testowani, wsiadła w samolot i poleciała do Polski. Wyprawa była daleka, ale zgrupowanie pod samiuśkimi Tatrami trwało raptem kilka dni. Trener nagle zarządził, że trzeba się pakować i natychmiast wracać do Ziemi Świętej. Ogłosił przy tym, że z czterdziestki wybrał już dwudziestu szczęśliwców, którzy znajdą się w podstawowej kadrze. Gdy ekipa czekała na wyjazd w hotelowym holu, zagadnął go dobry znajomy Jerzy Kowalik, który w tym czasie w Zakopanem przygotowywał do sezonu piłkarzy Górnika Wieliczka.
– Wojtek, jak ty tak szybko zobaczyłeś, kto się nadaje, a kto nie?
– Synuś, to się robi tak. Ustawiłem ich w rzędzie i kazałem odliczać. Parzystych wziąłem, nieparzystych odstrzeliłem.
– A co, jeśli wśród tych odstrzelonych był jakiś dobry chłopak?
Łazarek miał już gotową odpowiedź:
– Ch…owo stał.