Nie tak to się miało skończyć. Podczas kilkudniowego tournée reprezentacji Polski po Ameryce Północnej Michał Żewłakow miał przejść do historii jako piłkarz, który rozegrał najwięcej spotkań z orłem na piersi (wyprzedzając Grzegorza Latę). Tak też się stało, choć obrońca Ankaragücü pewnie nie przypuszczał, że po powrocie do kraju na dobre pożegna się z drużyną narodową. „Afera samolotowa” odbiła się szerokim echem, a w jej wyniku z kadry Franciszka Smudy został usunięty także inny kluczowy piłkarz – Artur Boruc.
To, że od początku kadencji nowego selekcjonera jego relacje z najbardziej doświadczonymi zawodnikami nie układały się najlepiej, dla wielu nie było tajemnicą. Franciszek Smuda dawał do zrozumienia, że nie podoba mu się wpływ charakternych piłkarzy na zespół, Michał Żewłakow i Artur Boruc też nie ukrywali dystansu do szkoleniowca. Ich rola w reprezentacji była jednak na tyle duża, że otrzymywali powołania na kolejne zgrupowania. Nie inaczej było w październiku 2010 roku przed wyjazdem na mecze ze Stanami Zjednoczonymi i Ekwadorem. Wydarzenia w Ameryce Północnej zakończyły się jednym z największych skandali w polskiej kadrze w XXI wieku.
Wszystko zaczęło się już w Chicago. W zremisowanym 2:2 meczu z USA Żewłakow zanotował setny występ w narodowych barwach. Z tej okazji zespół niemal w komplecie świętował w jednym z miejscowych klubów. Zabawa kapitana i bramkarza miała się nieco przedłużyć i inaczej niż reszta drużyny nie stawili się w hotelu o umówionej porze. Dla selekcjonera był to kolejny dowód, że do jego układanki wyraźnie nie pasują. Dwa dni później w meczu z Ekwadorem w Kanadzie Żewłakow jeszcze zagrał, Boruc zmagania oglądał z ławki rezerwowych. Miejsce w bramce zajął Przemysław Tytoń.
Czarę goryczy przelał jednak powrót do kraju. Podczas podróży rejsowym lotem linii Air France z Montrealu do Warszawy cierpliwość selekcjonera się skończyła. Franciszkowi Smudzie nie podobało się zbyt głośne zachowanie zawodników i (jego zdaniem) nadużywanie alkoholu. Oliwy do ognia dodawał oryginalny strój Żewłakowa, który założył koszulkę Michaela Jordana z czasów jego gry w Chicago Bulls.
Inaczej na tamte wydarzenia patrzą sami zawodnicy. Żewłakow nie zaprzeczał, że na pokładzie pił alkohol. Sytuację opisywał jednak inaczej.
Różnica zdań nie zmienia jednak faktu, że w sytuacji konfliktowej to selekcjoner był w uprzywilejowanej pozycji. I postanowił z tego skorzystać. Groźbę, którą wobec Żewłakowa i Boruca wygłosił już na pokładzie, zrealizował przy następnym zgrupowaniu. I obu zawodników nie powołał.
Po „aferze samolotowej” za zachowanie „niegodne reprezentanta Polski” Franciszek Smuda wyrzucił z kadry Artura Boruca i Michała Żewłakowa. Bramkarz wrócił do kadry za kadencji następnego selekcjonera Waldemara Fornalika w 2013 roku. Obrońca, kapitan i rekordzista pod względem liczby występów w narodowych barwach, rozegrał już tylko mecz pożegnalny.
Dla Michała Żewłakowa wydarzenia z października 2010 roku oznaczały zakończenie trwającej ponad dekadę przygody z reprezentacją. Selekcjoner pod presją działaczy i innych kadrowiczów zgodził się jednak na pożegnalny występ doświadczonego obrońcy. Miał on miejsce 29 marca 2011 roku w Pireusie z Grecją. Na stadionie, na którym przez 4 lata reprezentował barwy miejscowego Olympiakosu. Z polskimi kibicami pożegnał się we wrześniu w Gdańsku, kiedy odebrał wyróżnienie z rąk prezesa PZPN Grzegorza Laty. Spotkanie z Niemcami obejrzał jednak tylko z trybun.
Dłużej potrwała reprezentacyjna kariera Boruca. Musiał co prawda „przeczekać” selekcjonerską kadencję Smudy, ale po pamiętnych wydarzeniach rozegrał w reprezentacji jeszcze 19 meczów. Miejsce w kadrze znajdywali dla niego zarówno Waldemar Fornalik, jak i Adam Nawałka. Jako trzeci bramkarz pojechał nawet na Euro 2016, a jego pożegnanie 10 listopada 2017 roku w meczu z Urugwajem miało zupełnie inną oprawę niż Żewłakowa.