Każdy ma swoje Wembley. Nawiązując do słynnego starcia kadry Kazimierza Górskiego z Anglią, można zauważyć, że niemal każdy reprezentant Polski, który regularnie występował w drużynie narodowej, ma na swoim koncie występ szczególny. Taki, który jeśli nawet nie przeszedł do historii polskiego futbolu, to złotymi zgłoskami zapisał się w piłkarskim życiorysie samego zawodnika. Nie inaczej jest w przypadku Grzegorza Bronowickiego. Bo jeśli spojrzymy na jego karierę, to pierwsze, co przychodzi na myśl, to zwycięski mecz z Portugalią w eliminacjach Euro 2008. I nie ma w tym stwierdzeniu za grosz przesady. Bo przecież ilu polskich piłkarzy może z czystym sumieniem powiedzieć: „to ja zatrzymałem Cristiano Ronaldo”? No właśnie, a on może. I jeśli w dniu 44. urodzin zdecyduje się na podsumowanie dotychczasowych dokonań, ten pamiętny mecz na Śląskim znajdzie się z pewnością wysoko na liście zatytułowanej „sukcesy”.
Droga do drużyny narodowej pochodzącego z lubelszczyzny piłkarza nie była prosta, ale z całą pewnością można stwierdzić, że 14-krotny reprezentant Polski jest do dziś najbardziej znaną osobą urodzoną w niewielkim Jaszczowie. Zarówno on, jak i jego o rok młodszy brat Piotr od dziecka marzyli o karierze piłkarza. Obaj ten plan zrealizowali, choć z całą pewnością więcej na murawie osiągnął Grzegorz. Dla obu naturalnym kierunkiem na start przygody z futbolem był Górnik Łęczna. Klub, który od lat otwiera drzwi do profesjonalnej piłki wielu uzdolnionym zawodnikom z regionu.
Do Łęcznej młody Bronowicki trafił w 1998 roku. W klubie za pierwszym razem spędził 7 lat. Niewielu jednak pamięta, że nie od razu zrobił błyskotliwą karierę. Początki, tak jak w przypadku wielu młodych zawodników, były trudne. Grę w piłkę i treningi trzeba było łączyć z pracą zarobkową. W tym regionie naturalnym miejscem pracy była kopalnia.
Ten charakter było później widać na boisku. Bronowicki uczestniczył w historycznym wydarzeniu w dziejach klubu z Łęcznej, kiedy to Górnik w sezonie 2002/03 pierwszy raz awansował do ekstraklasy. Dwa i pół sezonu spędzone na najwyższym szczeblu rozgrywek zostało dostrzeżone w stolicy.
Górnik Łęczna to klub, który otworzył Grzegorzowi Bronowickiemu drzwi do profesjonalnego futbolu. W sumie jego barwy reprezentował przez blisko dekadę.
Przeprowadzka do Warszawy w grudniu 2005 roku to dla niego moment przełomowy. Gra w Legii oznaczała nie tylko awans finansowy, ale przede wszystkim sportowy. Klub z Łazienkowskiej regularnie walczył o najwyższe cele. Już pierwsza runda w barwach Wojskowych przyniosła mu największy klubowy sukces – mistrzostwo Polski. Jak się później okazało, jedyne w karierze. W tamtym sezonie rozegrał w sumie 11 spotkań (z czego 10 od pierwszej do ostatniej minuty). Co ciekawe, nie występował wówczas w obronie, a na prawej pomocy. Po wywalczeniu tytułu przyszła przygoda z europejskimi pucharami. W meczach o Ligę Mistrzów nie zagrał z powodu kontuzji (Legia wyeliminowała islandzki Hafnarfjarðar i odpadła w rywalizacji z ukraińskim Szachtarem Donieck). Wystąpił natomiast w przegranym dwumeczu z Austrią Wiedeń w I rundzie Pucharu UEFA.
U siebie 1:1, na wyjeździe 0:1. Krótko potrwała przygoda Legii Warszawa z Pucharem UEFA w sezonie 2006/07. W obu starciach z Austrią Wiedeń Grzegorz Bronowicki był podstawowym zawodnikiem.
Kontuzja wyeliminowała czołowego obrońcę ligi nie tylko z walki o Champions League, ale też opóźniła jego debiut w drużynie narodowej. Leo Beenhakker ostatecznie rzucił Bronowickiego od razu na głęboką wodę. Jego debiut przypadł na eliminacyjny mecz z Kazachstanem. I choć biało-czerwoni nie zachwycili, wywieźli z trudnego terenu komplet punktów. Bronowicki na boku obrony spisał się bez zarzutu, dlatego cztery dni później znów znalazł się w wyjściowym składzie w meczu, o którym po latach wciąż przypominają mu dziennikarze i kibice. Triumf z Portugalią miał bowiem wielu bohaterów. Obok zdobywcy dwóch bramek Euzebiusza Smolarka z całą pewnością jednym z nich był defensor Legii.
To Leo Beenhakker odkrył Grzegorza Bronowickiego dla reprezentacji Polski. Pod wodzą Holendra obrońca rozegrał 14 spotkań w drużynie narodowej.
Portugalczycy to oczywiście nie jedyni rywale, których „na rozkładzie” miała kadra z Bronowickim w składzie. W eliminacjach Euro 2008 biało-czerwoni m.in. dwukrotnie rozprawili się z reprezentacją Belgii. Obrońca, który był pewniakiem w kadrze na mistrzostwa Europy, jeszcze podczas trwania eliminacji zdecydował się na transfer za granicę. Wybór padł na serbską Crvenę Zvezdę i po fakcie trzeba przyznać, że nie był to dobry ruch. Była co prawda walka o Ligę Mistrzów, faza grupowa Pucharu UEFA, niezapomniane derby Belgradu i wicemistrzostwo kraju. Była też jednak niestety kontuzja kolana, która wyeliminowała go z wyjazdu na mistrzostwa Europy do Austrii i Szwajcarii.
W czasie problemów zdrowotnych Bronowickiemu dały się we znaki właśnie kłopoty organizacyjne klubu z Belgradu. Jak sam stwierdził, to właśnie zbyt późna diagnoza (postawiona zresztą nie na miejscu, a przez lekarza kadry) pozbawiła go szans na udział w Euro 2008. Jeśli dołożymy to tego późniejsze perypetie z rehabilitacją, a także potężne zaległości finansowe Serbów wobec piłkarza, ten czas z pewnością nie był dla niego udany. Stało się jasne, że trzeba będzie wrócić do kraju i podjąć próbę odbudowania formy. I tak się stało. Mimo ofert z ekstraklasy (m.in. z Jagiellonii Białystok) zawodnik zdecydował się na powrót do Łęcznej i występującego w I lidze Górnika. Później grał jeszcze w Ruchu Chorzów i Motorze Lublin. Ale już nigdy nie udało mu się zagrać na poziomie sprzed lat.
Ruch Chorzów był ostatnim klubem, w barwach którego Grzegorz Bronowicki wystąpił w ekstraklasie. W sezonie 2010/11 zagrał w ośmiu spotkaniach.
Grzegorz Bronowicki po zakończeniu kariery nie rozstał się z futbolem. Chciał założyć swoją szkółkę, zajął się też wyszukiwaniem talentów w charakterze skauta i podjął współpracę ze swoim macierzystym klubem – Górnikiem Łęczna. Na innym poziomie wrócił też na boisko, wiążąc się z drużyną lubelskiej klasy okręgowej – Błękitu Cyców. W klubie miał okazję występować razem ze swoim synem Rafałem.