„Prosili go – odsuń się, przepuść, wynocha,
Lecz nie cofał nogi, nasz Jasiu Jałocha”.
Nazwisko Jałocha w polskim futbolu nie jest anonimowe, choć nieco zapomniane. W latach 60. i 70. występował Henryk, który był bramkarzem m. in. w ŁKS-ie Łódź i Stali Rzeszów. W 1974 r. w krakowskiej Wiśle pojawił się Jan Jałocha. Z wymienionym wcześniej golkiperem nie łączyły go jednak żadne koligacje rodzinne. Inaczej było w przypadku Marcina – srebrnego medalisty igrzysk w Barcelonie (1992). Był on bratankiem pana Jana. Młodsi kibice kojarzyć będą bardziej Konrada Jałochę – bramkarza, który grał m.in. w Legii Warszawa, Arce Gdynia czy GKS-ie Tychy. Ale on akurat nie miał nic wspólnego z żadnym z wymienionych. Swą uwagę chcieliśmy skupić na Janie Jałosze, który 18 lipca obchodzi 67. urodziny.
„Prosili go – odsuń się, przepuść, wynocha,
Lecz nie cofał nogi, nasz Jasiu Jałocha”.
Kariera piłkarska urodzonego w Golkowicach piłkarza rozpoczęła się w Krakowie. Konkretnie po tej stronie Błoń, na których znajduje się stadion Wisły. Był 1969 rok, gdy młody Jan dołączył do zespołu juniorów Białej Gwiazdy. W pierwszej drużynie zaczął występować 5 lat później. Przez ten okres rozegrał w ówczesnej I lidze, zwanej dziś ekstraklasą, 215 spotkań i zdobył 19 bramek. Jak na obrońcę, grającego również w drugiej linii, był to wynik przyzwoity.
Jeśli prześledzić wszystkie rozgrywki, w których Jałocha występował w Wiśle, tych meczów zebrałoby się nieco więcej. W lidze, Pucharze Polski i europejskich zmaganiach było ich w sumie 276, a goli 21.
Jan Jałocha (z lewej) w barwach Wisły Kraków podczas ligowego meczu z Legią w Warszawie (5 października 1981). Biała Gwiazda wygrała to starcie 2:0. Obok obrońcy Wisły widoczny Henryk Miłoszewicz.
Największe sukcesy w klubowej piłce święcił będąc piłkarzem Białej Gwiazdy. W 1978 roku sięgnął z tym klubem po mistrzostwo Polski. Nagrodą za tytuł była przepustka do Pucharu Europy. Jałocha i spółka już w I rundzie sprawili nie lada sensację eliminując z rozgrywek finalistę poprzedniej edycji – belgijski Club Brugge. Pan Jan wystąpił w obu spotkaniach – przegranym 1:2 w Brugii i zwycięskim 3:1 w Krakowie. W edycji 1978/79 pojawił się na boisku jeszcze w wyjazdowym starciu ze Zbrojovką Brno (2:2) w kolejnej rundzie. W ćwierćfinałach z Malmö FF (2:1 u siebie, 1:4 na wyjeździe) Jałochy już zabrakło.
Drugim i ostatnim sukcesem w piłce klubowej było wicemistrzostwo Polski z Wisłą w 1981 roku. Jednak tym razem europejska przygoda Białej Gwiazdy zakończyła się już na I rundzie Pucharu UEFA. A pogromcami wiślaków ponownie byli piłkarze Malmö FF (0:2, 1:3).
O Janie Jałosze można powiedzieć, że był „dzieckiem” Antoniego Piechniczka. To właśnie ten selekcjoner odkrył zawodnika Wisły dla reprezentacji. Przez lata pozostawał w cieniu innych kolegów z drużyny Białej Gwiazdy, którzy mieli już okazję przywdziać biało-czerwone barwy, m.in. Leszka Lipki czy Adama Nawałki. Mogło to nieco dziwić, gdyż nie odstawał on umiejętnościami od wspomnianych graczy.
Debiut w koszulce z orzełkiem na piersi przypadł na mecz z NRD w eliminacjach mistrzostw świata 1982. Na mundial w Hiszpanii mógł pojechać tylko zwycięzca grupy. W „polskiej” znalazły się jeszcze: Malta (pokonaliśmy ją na inaugurację 2:0) i Niemcy Wschodnie. I to z drugim z wymienionych przeciwników Polska miała stoczyć decydujący bój o awans. Dlatego też spotkanie z 2 maja 1981 roku miało olbrzymie znaczenie. Nie tylko dla polskiego futbolu, ale również dla Piechniczka, który selekcjonerem został zaledwie kilka miesięcy wcześniej.
„Piechnik” postanowił zaryzykować. Wszyscy spodziewali się, że na lewej obronie postawi na Ryszarda Milewskiego. Tymczasem na murawę Stadionu Śląskiego wybiegł debiutant Jałocha i zagrał bardzo dobre 90 minut. Biało-czerwoni wygrali to arcyważne starcie 1:0, po bramce Andrzej Buncola.
Sam byłem zaskoczony decyzją trenera Piechniczka. O tym, że zagram dowiedziałem się dopiero po obiedzie, a więc na kilka zaledwie godzin przed początkiem spotkania. Ten występ mogę uznać za udany.
Jan Jałocha podczas treningu na zgrupowaniu reprezentacji Polski. 1981 rok.
Po tym meczu Jałocha zagościł już na dobre w drużynie narodowej. Wystąpił we wszystkich pozostałych spotkaniach kwalifikacyjnych, które zakończyły się zwycięstwami Polaków. Biało-czerwoni wygrali grupę i zapewnili sobie awans do mistrzostw świata.
Gdy w 1982 roku selekcjoner ogłaszał kadrę na mundial, jasnym było, że jego odkrycia nie mogło zabraknąć na pokładzie samolotu lecącego do Hiszpanii. Na miejscu pana Jana dopadł jednak ogromny pech. Ale, po kolei.
Jan Jałocha (w środku) w towarzystwie kolegów z reprezentacji Polski − Piotra Skrobowskiego (z lewej) i Waldemara Matysika. Zdjęcie pochodzi z czasów mistrzostw świata w Hiszpanii w 1982 roku. Biało-czerwoni stacjonowali w jednym z hoteli w Porto Cobo, położonym nieopodal La Coruñi.
Jałocha rozpoczął w wyjściowym składzie inauguracyjne starcie z Włochami (0:0) w Vigo. Podobnie było w kolejnych meczach, w La Coruñi – z Kamerunem (0:0) i Peru (5:1). I właśnie drugie z wymienionych było dla niego ostatnim w turnieju. Obrońca Wisły opuścił boisko z powodu kontuzji już po 26 minutach. Uraz okazał się poważniejszy niż się początkowo wydawało, o czy w swojej biografii „Spalony” opowiadał kolega z reprezentacji i uczestnik MŚ, Andrzej Iwan. Jałocha, trafiony dość mocno piłką w krocze, doznał... pęknięcia jądra. Operację przeszedł dopiero po powrocie kadry do kraju! W jego miejsce do składu wskoczył Marek Dziuba z ŁKS-u Łódź – i to on pozostał już do końca mundialu filarem defensywy.
Jałocha miał czego żałować. Polska powtórzyła sukces z 1974 roku i po raz drugi w historii została trzecią drużyną świata. W decydującym spotkaniu w Alicante biało-czerwoni pokonali Francję (3:2). Nagrodą „pocieszenia” dla wiślaka był jednak medal mistrzostw świata.
Po mundialu trener Piechniczek nie zapomniał o swoim „dziecku”. Nie najmłodszym już wprawdzie, bo wówczas 25-letnim. Jałocha otrzymał powołanie na towarzyskie starcie z Francuzami, które rozegrano w Paryżu 31 sierpnia 1982 r. Pan Jan zagrał 90 minut i... zdobył jedyną bramkę w reprezentacji. Biało-czerwoni rozgromili Trójkolorowych na Parc des Princes aż 4:0. Dla defensora Wisły ta konfrontacja była małą rekompensatą za mistrzostwa świata.
Kolejne spotkania Jałocha rozpoczynał w wyjściowym składzie. Eliminacje Euro ’84 okazały się dla Polaków nieudane. Nasz zespół zdołał wygrać tylko z Finlandią (3:2) w Kuopio, z tą samą, z którą kilka miesięcy później zaledwie zremisował (1:1) na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie, po samobóju Pawła Janasa. Był to ostatni mecz drużyny narodowej na tym obiekcie.
Po zakończeniu kwalifikacji reprezentacyjna kariera pana Jana zaczęła zwalniać. Grywał wprawdzie w spotkaniach towarzyskich od pierwszej do ostatniej minuty, ale z czasem się to zmieniło. Po meczu z Belgią (0:1) w Warszawie 17 kwietnia 1984 r. zniknął z kadry na prawie rok.
Jan Jałocha w koszulce reprezentacji Polski. Rok 1985.
Ponownie pojawił się w reprezentacji 27 marca 1985 r. w towarzyskim starciu z Rumunią (0:0) w Sybinie. Na boisko wszedł w 73. minucie. Potem biało-czerwony trykot przywdział jeszcze trzykrotnie. Z tych trzech konfrontacji najistotniejsza była ta z Belgią (0:2) w Brukseli – w eliminacjach mistrzostw świata 1986. Zawodnik Wisły pojawił się w składzie dość niespodziewanie – i to od 1. minuty. Miał za zadanie pilnować błyskotliwego Enzo Scifo. Pomysł pana Antoniego okazał się chybiony, bowiem Jałocha nie wyszedł już na 2. połowę. Był to jedyny mecz wiślaka w kadrze w kwalifikacjach do meksykańskiego mundialu.
O tym, że selekcjoner powoli traci zainteresowanie jego osobą przekonał się prawie 4 miesiące później. Choć akurat w towarzyskim spotkaniu z Czechosłowacją (1:3) w Brnie 4 września 1985 r. Piechniczka zabrakło na ławce, a biało-czerwonych poprowadził jego asystent – Bernard Blaut. Nasz zespół zagrał tzw. „drugim garniturem”. Podstawowi przygotowywali się do rewanżowej konfrontacji z Belgią (0:0) w eliminacjach MŚ.
Starcia z Czechosłowacją obrońca Białej Gwiazdy nie zaliczył do udanych. To od jego faulu w polu karnym zaczęło się nieszczęście biało-czerwonych. Sędzia podyktował jedenastkę, którą wykorzystał Jan Berger. Jałocha spędził na murawie 66 minut. Ostatnie w historii występów z orzełkiem na piersi. Reprezentacyjny licznik zatrzymał się na 28 meczach i 1 golu.
Jednak nie sprokurowanie rzutu karnego było głównym powodem zrezygnowania z usług wiślaka. Sezon 1984/1985 drużyna z Reymonta zakończyła na ostatnim miejscu w tabeli i spadła do II ligi (dzisiejsza 1. Liga). Wielu zawodników odeszło z klubu, ale pan Jan pozostał w Krakowie. Jako piłkarz drugoligowy nie mógł liczyć na powołanie o kadry. Nie pomogła w tym również kontuzja.
Miałem oczywiście inne plany i inne aspiracje. Za granicę chciałem wyjechać jeszcze w ubiegłym roku, dostałem kilka niezłych propozycji. Nie wyjechałem. Później dała znać o sobie kontuzja nogi. Z tego też powodu mało grałem na wiosnę w barwach Wisły. Od czasu do czasu wychodziłem na boisko, chciałem pomóc kolegom, bo walczyli o awans do ekstraklasy, ale cały czas noga mnie bolała. To był błąd. Trzeba było zrobić sobie dłuższą przerwę i wyleczyć kontuzję do końca.
W 1986 roku, po 17 latach gry w Wiśle, przyszedł czas pożegnania z Krakowem. Jałocha obrał kurs na Niemcy.
Jego pierwszym klubem na obczyźnie został FC Augsburg. Spędził w nim 2 lata. Kolejne 2 sezony występował w SpVgg Bayreuth. Zmiany ustrojowe w Polsce w 1989 r. nie zachęciły go jednak do powrotu do kraju. Niemcy okazały się dla niego drugim domem.
Na stałe osiadł w Trier – miasteczku położonym niedaleko granicy z Luksemburgiem. W piłkę grywał w miejscowych zespołach – SV Eintracht Trier 05 oraz VfL Trier 1912. Jeszcze jako 50-latkowi zdarzało mu się biegać po murawie. Jednak już jako oldboj.
Jan Jałocha (pierwszy z lewej, górny rząd) już jako oldboj w 2006 roku w barwach niemieckiego VfL Trier 1912.
W klubach niższych klas rozgrywkowych grałem dla zdrowia, by podtrzymać kondycję. Nie zapomniałem, jak się gra w piłkę, gorzej było z szybkością.
Rekreacyjna gra w piłkę nie była jedynym zajęciem pana Jana. W Trier pracował z młodymi adeptami futbolu. Trenował też zespoły z niższych lig.
Co porabia obecnie, nie wiadomo. Dziś jest już postacią nieco zapomnianą, ale na pewno wartą przypomnienia. Nie tylko kibicom Białej Gwiazdy z Krakowa.