Udało się ściągnąć kilku obiecujących juniorów: Mirosława Kuniczuka, Mirosława Myślińskiego i tego najważniejszego, Wiesława Wragę, który szybko miał się stać idolem Łodzi. Drobny zawodnik, który 19 lat miał skończyć dopiero w sierpniu, uchodził wtedy za największy talent w kraju. Wysłannicy Widzewa, Zbigniew Tąder i Mirosław Westfal, po raz pierwszy pojechali z nim negocjować na ostatni mecz rundy wiosennej sezonu 1981/82. Wyczytali w gazecie, że mecz w Stargardzie Szczecińskim rozpocznie się o godzinie 13. Gdy zajechali, okazało się, że dziennikarz popełnił błąd, zamiast jedynki wpisał trójkę i trenerzy Widzewa zastali ludzi wychodzących ze stadionu. Szybko zlokalizowali mieszkanie Wragów i zapukali do drzwi. - Co was tu dziś tak pełno, dopiero co z Poznania byli - przywitała ich matka piłkarza. Porozmawiali, zjedli obiad i byli przekonani, że piłkarz jest z nimi dogadany. Potem były jednak mistrzostwa do lat 18 w Finlandii, w których Polska zajęła 4. miejsce. Gdy prom z zawodnikami wpłynął do portu w Gdyni, na nabrzeżu czekali już wysłannicy Lecha Poznań. Przyjechali najnowszymi Mercedesami. Kontrastowały one z czarną Wołgą na łódzkich numerach rejestracyjnych, która nadjechała po chwili. I choć wysłannicy Lecha podeszli pierwsi i nawet zdążyli zapakować torby Wragi oraz jego kolegów, Myślińskiego i Kuniczuka, do bagażników, to ostatecznie musieli uznać wyższość mistrzów Polski. Trenerzy drużyny, Mieczysław Broniszewski i Władysław Stachurski, obserwowali regularną wojnę o piłkarzy. - Było to niczym z filmu. Gangsterskie przejęcie. Wroński wykorzystał zamieszanie, chwycił za torby i po prostu je przełożył, a tamci chyba nawet tego nie zauważyli - mówi Broniszewski.